Jajo węża w inkubatorze
14/08/2012
451 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
Właśnie zakończyła się konferencja prasowa premiera Donalda Tuska, poświęcona wyjasnieniu afery Amber Gold i powiązań z tą firmą syna pana premiera Michała Tuska.
O samej aferze Amber Gold dowiedzielismy się niewiele, za to moglismy się przekonać, jak wzniosły i szlachetny jest pan premier Donald Tusk i jakim uczciwym i godnym zaufania człowiekiem jest jego syn. Jak to mówią – dobra psu i mucha; jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma. Co prawda o tym jaki to wzniosły i szlachetny jest premier Donald Tusk, dowiedzieliśmy się od niego samego – ale cóż miał zrobić pan premier w sytuacji, gdy widocznie nikt inny nie chciał się podjąć wystawienia mu takiej recenzji? Podobnie wypada cieszyć się, że przynajmniej syn pana premiera jest uczciwy. Wyobraźmy sobie tylko, co by się działo, gdyby był nieuczciwy. Aż strach pomyśleć. Pan Marcin Plichta uczciwy może do końca nie jest, ale nawet z wypowiedzi premiera, który zresztą powołał się na opinię niezależnej prokuratury wynika, że chyba nie złamał prawa. Na takie dictum niepodobna nie odetchnąć z ulgą, bo wiadomo, że nie ma nic gorszego, jak złamane prawo. Niektórzy wprawdzie powiadają, że jeszcze gorsze jest złamane serce, albo – nie daj Boże – inna część ciała ludzkiego, ale oczywiście nie mają racji bo najgorsze jest złamane prawo. Skoro jednak pan Plichta nie złamał prawa, to znaczy, że w naszym nieszczęśliwym kraju można w biały dzień legalnie okraść setki ludzi.
W takiej sytuacji wzrok nasz kieruje się w stronę Umiłowanych Przywódców, którzy z inspiracji Sił Wyższych tworzą prawo – bo takie „luki w prawie” bywają niekiedy efektem nowelizacji. Tak było w roku 1990, kiedy to 23 lutego 1990 roku wykreślona została z kodeksu karnego kara konfiskaty mienia za zagarnięcie mienia wielkiej wartości. Ileż starych rodzin pojawiło się w naszym nieszczęśliwym kraju w następstwie tej luki – to wiedzą tylko one same, jak również – nadzorujący Umiłowanych Przywódców, żeby w odpowiednich momentach podnosili ręce i naciskali właściwe przyciski – przedstawiciele Sił Wyższych – bo chyba jakaś dyskretna ewidencja jest? Podobnie może być w przypadku Amber Gold – bo w roku 2011 uchylony został art. 585 Kodeksu spółek handlowych, przewidujący karalność osób, które będąc członkami zarządu spółki działają na jej szkodę. Dlaczego Umiłowani Przywódcy ten przepis uchylili, kto ich do tego przekonał i jakimi argumentami – tego już się pewnie nigdy nie dowiemy – ale bardzo możliwe, że w ten właśnie sposób powstała owa „luka w prawie”, dzięki której, wraz z panem Marcinem Plichtą, uniknęliśmy najgorszego, to znaczy – złamania prawa. A skoro tak, to w gruncie rzeczy nic się nie stało („nic się nie stało, Polacy nic się nie stało”), więc pan red. Jacek Żakowski, jako prorok mniejszy, może dzisiaj wtórować premieru Tusku, że „biedny Michał Tusk stał się „Madzią” tego sezonu”. Najwyraźniej znalazły sie w partii siły pragnące położyć kres tej orgii praworządnej dociekliwości. Wprawdzie jest oczywiste, że pan red. Jacek Żakowski chciał jak najlepiej, ale wygląda na to, że wypowiedział to w pośpiechu, bo w przeciwnym razie na pewno by zauważył, że skoro „biedny Michał Tusk stał się „Madzią” tego sezonu”, to w takim razie pan premier Donald Tusk występuje jako ojciec „Madzi” a nawet jej matka. Premier Tusk jako „matka Madzi”? Ładny interes! Na przykładzie pana red. Żakowskiego widać jak na dłoni, że dobrymi chęciami wybrukowany jest przedsionek piekła.
O ile „luki w prawie” tworzone bywają dla usprawiedliwionych potrzeb osób wystawionych na pierwszą linię styku z masami pracującymi, by w ten sposób zarabiali na potrzeby Sił Wyższych, podobnie jak w swoim czasie: „lub czasopisma” – to dla tak zwanego zaplecza politycznego naszych Umiłowanych Przywódców tworzone są już nie jakieś tam „luki”, tylko tak zwany „majestat prawa”. Jedną z form żerowiska, tworzonego dla zaplecza politycznego Umiłowanych przywódców w tak zwanym „majestacie prawa” są „inkubatory przedsiębiorczości”. Inkubator, jak wiadomo, jest urządzeniem wytwarzającym sprzyjający mikroklimat dla organizmów, które w warunkach naturalnych nie miałyby szans przeżycia. Inkubatory przedsiębiorczości działają podobnie, wytwarzając dla pewnych form przedsiębiorczości specjalny mikroklimat. Oczywiście nie trzeba przypominać, że zgodnie z zasadą zachowania energii, taki inkubator musi korzystać z zasilania zewnętrznego. Toteż inkubatory przedsiębiorczości korzystają z zasilania zewnętrznego w postaci pieniędzy publicznych, wcześniej odebranych tym, którzy z inkubatorów nie korzystają to znaczy tym, którzy działają w surowych warunkach naturalnych. Innymi słowy „majestat prawa” stworzony dla inkubatorów przedsiębiorczości zawiera szczególne regulacje, sprowadzające się do pomocy publicznej przekazywanej przez instytucje panstwowe lub samorządowe dla wybranych osób lub wybranej grupy. Formy tego wsparcia bywają rozmaite; od preferencyjnych stawek, poprzez zwolnienia lub ulgi podatkowe, gwarancje rządowe, koncesje aż po monopol. Warto przypomnieć, że pomoc publiczna jest w UE w zasadzie zakazana, z wyjątkiem przypadków klęsk żywiołowych, labo usług doradczych, wspomagania działalności badawczej, rozwojowej, czy innowacyjnej. Nawiasem mówiąc, na tym wyjątku żeruje mnóstwo filutów, którzy nigdy w życiu nie prowadzili własnego biznesu, tylko żyją z doradzania, jak biznes prowadzić. Przypominają w tym nestora polskiego dziennikarstwa, pana red. Stefana Bratkowskiego, który w latach świetności nie szczędził zbawiennych rad i pouczeń na przykład bankierom, jak powinni prowadzić banki. To się zdaarzało i wczesniej; Kazimierz Chłędowski w swoich wspomnieniach notuje, jak to profesor Biliński, minister finansów w austriackim rządzie ministra prezydenta Badeniego, spotkał się był na obiedzie z wiedeńskimi finansistami, m.in. z Albertem Rothszyldem. „Ze spotkania tego wyniósł Biliński wyobrażenie o Rothszyldzie, że jest bałwanem i nic się na polityce finansowej nie rozumiejącym człowiekiem, a Rothszyld nawzajem zwierzył się Plaffenhoffenowi, iż nie rozumie, jak człowieka tak mało się rozumiejącego na rzeczach finansowych, jak Biliński, można było robić ministrem finansów. Biliński utrzymywał, że Rothszyld nie rozumiał nawet dobrze kwestii, o których z nim mówił, a mnie się zdaje, że Rothszyld przecież w tych rzeczach więcej miał doświadczenia, jak Biliński, tylko że Rothszyld milczał, chcąc Bilińskiego wybadać” – pisze Chłędowski. Ale wróćmy do naszych baranów, czyli – inkubatorów przedsiębiorczości. Oto jeden taki 1 sierpnia pojawił się w Lesznie, w biurowcu, który powstał kosztem 11 milionów złotych, z czego 3,5 mln przekazała Unia Europejska, a resztę – miasto z pieniędzy podatników. Oficjalne otwarcie planowane jest na wrzesień, zaś działalnośc tego inkubatora przedsiębiorczości polega na wynajmie pomieszczeń biurowych dla wybranych firm według stawki znacznie niższej od aktualnych cen rynkowych. Jak wynika z doniesień prasowych, zawarte dotychczas umowy z 12 najemcami nie pokryją kosztów działalności inkubatora, więc deficyt będzie musiało pokryć miasto, tzn. – podatnicy, którzy do inkubatora przedsiębiorczości nie trafili. Przypomina mi to opowieść mojej znajomej, która prowadziła naukę języka angielskiego w jednej ze szkół biznesu. Kiedy po dwóch miesiącach zwróciła się do właściciela szkoły o wynagrodzenie za prowadzone przez nią lekcje, usłyszała, że jej nie zapłaci. – To jest szkoła biznesu – powiedział – i właśnie udzieliłem pani lekcji.
Stanisław Michalkiewicz