Bez kategorii
Like

Innowacyjna Europa?

19/03/2012
509 Wyświetlenia
0 Komentarze
25 minut czytania
no-cover

Od wielu dziesięcioleci, powoli, ale systematycznie Europa traci swą pozycję lidera zmian gospodarczych. Próbą powrotu do utraconej pozycji była podpisana w marcu 2000 roku sławna (niesławna?) Strategia Lizbońska.

0


Zarówno szybkość wzrostu wydajności, jak i wzrost innowacyjności w krajach UE była (i jest) niższy niż w USA. Choroba jaka dotknęła Europę różnie jest nazywana, niekiedy nazywano ja „Eurosklerozą”, „uwiądem starczym”, „totalną niemocą”. Zgodnie z „Kalendarzem Lizbońskim”, w roku 2010 UE miała nadrobić dystans w (zwłaszcza w stosunku do USA) i stać się „najbardziej konkurencyjną gospodarką świata”.Powinno się to dokonać dzięki:

  • rozwojowi innowacyjności;
  • inwestowaniu w edukację pracowników;
  • wprowadzeniu ułatwień dla tworzenia nowych przedsiębiorstw;
  • liberalizacji kluczowych sektorów: energetycznego, telekomunikacyjnego, finansowego i pocztowego.

Jeśli chodzi o retorykę Strategii Lizbońskiej to przypomina ona retorykę z okresu realnego socjalizmu, kiedy to też wytyczano podobne cele dogonienia i przegonienia gospodarki kapitalistycznej. Moim komentarzem do strategii lizbońskiej w 2000 był cytat z Hamleta, Williama Shakespeare: „Słowa, słowa, słowa.” Podobnie jak za czasów sowieckiej gospodarki planowej (m.in. w PRLu), szybko okazało się, że celu nie da się osiągnąć. W 2005 roku dokonano oficjalnej oceny Strategii Lizbońskiej  i już wtedy zaczęto unikać odwoływania się do niej. Zaczęto myśleć o zmianie perspektywy na bardziej odległy termin 2020 roku. Unia nie tylko nie dogania Stanów Zjednoczonych, ale coraz bardziej od nich odstaje (nie wspominam tutaj o Chinach, ale za lat 20 podobnie będzie można mówić o relacji Europa-Chiny). Kluczowy wskaźnik, jakim jest tempo wzrostu wydajności pracy rósł w Unii w latach 2000-2004 zaledwie o 0,7%. rocznie, podczas gdy w USA o 1,8%. Stopa zatrudnienia od 2000 r. minimalnie wzrosła (z 62% do 64%), ale jest nadal daleko za celem strategii lizbońskiej (70%) i poziomem USA – 72%.

Widocznym efektem choroby, która dręczy Europę jest nieefektywne wykorzystanie, wręcz ogromne marnotrawstwo, środków, jakimi dysponuje Unia do realizacji swoich celów. Nie istnieją dane o marnotrawstwie środków przeznaczonych na badania i rozwój, ale można podejrzewać, że jest on na podobnym poziomie jak wykorzystanie funduszy w ramach Wspólnej Polityki Rolnej, której środki to ponad 40% całego budżetu UE. Informacje o braku tej efektywności możliwe są dopiero ostatnich latach dzięki walce o jawność wydawania pieniędzy unijnych, jaką prowadzą niezależne instytucje monitorujące funkcjonowanie Unii. Taką instytucją jest założony przez Duńczyka Nils Mulvada i Brytyjczyka Jack Thurstona, serwis internetowy farmsubsidy.org. Jak wynika z zebranych przez nich informacji do największych beneficjentów Wspólnej Polityki Rolnej (Common Agriculture Policy – CAP) należeli: książę Albert z Monako, niemieckie linie lotnicze Lufthansa, duńska służba więzienną, koncern Nestlé i książę Westminsteru.  Po wejściu Polski do UE jednym z dużych beneficjentów CAP był, posiadający  ponad 60 tys. hektarów ziemi, Kościół katolicki.

Aż prosi się by powstał podobny portal informacyjny dotyczący finansowania badań naukowych i przeglądu tematyki tych badań. Śmiem twierdzić, ze moglibyśmy tam poczytać o podobnych absurdach jakie czytamy odnośnie CAP.

Nie miejsce tutaj na dokładną analizę wypowiedzi i dokumentów odnoszących się do koniecznych działań w celu poprawy innowacyjości i konkurencji Unii Europejskiej. W ogromnej liczbie wypowiedzi i publikacji powtarza się jak mantrę o „potrzebie pokonania istniejących barier poprawy innowacyjności takich jak: nieefektywne reżimy własności intelektualnej, słabe powiązania pomiędzy nauką a przemysłem (zwłaszcza we wstępnych etapach badań), brak kapitału wysokiego ryzyka i efektywnego prawa bankructwa”, o konieczność „wzmocnienia reżimów własności intelektualnej, podwyższenia poziomu wiedzy naukowej, ograniczenia obciążeń legislacyjnych dla małych, młodych i innowacyjnych firm, wzmocnienia powiązań pomiędzy nauką i przemysłem, zapewnienia większych efektów z finansowanych przez UE badań naukowych .”

Odnieść można wrażenie, że wiele energii w Europie poświęca się na generowaniu ładnie brzmiących haseł. Mówi się o potrzebie budowania „wspólnej przestrzeni badawczej”, „europejskiej przestrzeni badawczej”, „innowacyjnej Europie”, „jednolitym innowacyjnym rynku”, „biegunach doskonałości”. W Polsce swego czasu popularny był program rozwoju zaawansowanych technologii pod wielce sugestywnym tytułem „Wędka technologiczna” (z którego oczywiście nic nie wyszło). Znów nasuwają się skojarzenie z okresem ‘realnego socjalizmu”, kiedy to więcej energii poświęcano propagandzie aniżeli efektywnym działaniom.

Typowym przykładem tego specyficznego stylu myślenia w Unii Europejskiej jest opublikowany w 2006 roku raport grupy ekspertów pracujących pod przewodnictwem byłego premiera Finlandii Esko Aho  pt. Stwarzanie innowacyjnej Europy. Przywołuję go, bo nadal jest aktualny, nic się nie zmieniło w myśleniu ‘przywódców europejskich’.

Raport ten uznany on został za przełomowy dokument w dążeniu Europy do tego by stała się najbardziej innowacyjnym regionem globu. Sam tytuł sugeruje istotę proponowanego podejścia, które wbrew pozornej zmianie jest bardzo głęboko zakorzenione w tradycyjnym, ‘kontynentalnym’ myśleniu. Wydaje się, że propozycja ‘grupy Aho’, to kontynuacja dominującego w przeszłości w UE podejścia, które Frederich von Hayek nazywał „konstruktywistycznym racjonalizmem”. Zwykle chodzi o wprowadzenie w życie (często ‘na siłę’) modelu wymyślonego przez grono intelektualistów, dzięki czemu (jak zapewniają ‘intelektualiści-konstruktywiści’) możliwe będzie osiągnięcie wcześniej wytyczonych celów. Mimo pewnych elementów nowego spojrzenia na problem poprawy innowacyjności w Europie, w raporcie tym nie proponuje się oddolnego, spontanicznego, rynkowego procesu, tak bardzo potrzebnego właśnie w badaniach naukowych, ale znów powołanie kolejnych instytucji, które będą wytyczały cele, planowały, określały warunki realizacji celów i finansowały centralnie te działania.

Jak piszą autorzy raportu, podstawową ich rekomendacją jest podpisanie ‘paktu na rzecz badań i innowacyjności’. Autorzy znajdują dwa zasadnicze uzasadnienia dla tego paktu, mianowicie potrzeba silnej woli politycznej na poziomie krajowym i europejskim, oraz przekonanie, że innowacyjności potrzebne są jednoczesne i zsynchronizowane działania na wielu polach. Zaproponowanie podpisania jakiegoś paktu sugeruje znów, podobne jak to było wielokrotnie w działaniach politycznych państwa w przeszłości, że podejmuje się jakąś walkę, wojnę, która (podobnie jak ‘walka z bezrobociem’, ‘walka z biedą’, ‘walka z narkotykami’, ‘walka z korupcja’, itd) będzie kosztowna, długotrwała, trudna do wygrania, a kolejne rządy będą ogłaszały kolejne zwycięstwa w bitwach, tylko, ze wojna nigdy nie będzie wygrana (bo jej po prostu nie można wygrać używając centralnego sterowania i ‘konstruktywistycznego’ podejścia).

Ciekawe, że autorzy raportu proponują by rdzeniem tych rekomendacji był ‘przyjazny innowacjom rynek’ (innovation-freindly market). Wydaje się, że całkowicie nie rozumieją istoty rynku. Rynek z definicji jest przyjazny innowacjom (to dlatego Wielka Brytania osiągnęła sukces w połowie XIX wieku, i dlatego na przełomie XIX i XX wieku Stany Zjednoczone wyprzedziły Wielką Brytanię i w XX wieku stały się przodującym gospodarczo krajem na świecie, to dzięki rynkowym innowacjom kapitalizm zwyciężył w ‘zimnej wojnie’ i spowodował upadek komunizmu w ostatniej dekadzie XX wieku). Wbrew temu, co twierdzą autorzy raportu, to nie brak ‘przyjaznego innowacjom rynku’ jest ‘główną barierą dla inwestycji w badania i innowacje’, ale po prostu brak rynku, zastępowanego powszechnie przez centralne instytucje europejskie i krajowe.

Zaskakujące jest, że autorzy raportu nie odchodzą od tradycyjnego myślenia w kategoriach priorytetów. Proponują by takimi priorytetami były: e-zdrowie, leki, energia, środowisko, transport i logistyka, bezpieczeństwo i treści cyfrowe. Śmiem twierdzić, tak duża liczba i tak szeroko sformułowane priorytety pozwolą ‘podłączyć’ się do nich każdemu, odpowiednio tylko umotywowanemu, działaniu, tak by formalnie wpasowywało się w nakreślone priorytety; istotnym będzie przede wszystkim posiadanie odpowiedniej ‘siły przebicia’ i posiadania efektywnego lobby w Brukseli. Co ciekawe, i co wydaje się bardzo niebezpiecznym, ale też typowym w tego typu postulatach ‘biurokratycznej komisji’, ‘grupa Aho’ proponuje powołanie „niezależnego, wysokiego w hierarchii biurokratycznej koordynatora („independent High Level Coordinator”). Jak uczy historia, ta początkowa, nieraz nawet daleko idąca niezależność, bardzo szybko jest rozmiękczana i znika pod presją biurokratycznego lobby.

W UE nie rezygnują z manii używania wskaźników, czegoś, co można w tym przypadku nazwać „fetyszem 3%’. Uznają, że wyznaczony w Strategii Lizbońskiej cel zwiększenia nakładów na badania i rozwój (B+R) do poziomu 3% wartości PKB, powinien być kluczowym w działaniu UE (postulat ten zawarty jest w najnowszym programie ‘Europa 2020’ – http://ec.europa.eu/europe2020/index_pl.htm – warto poczytać, ubaw ‘po pachy’). Mówi się wprawdzie, że wzrost tych nakładów powinien dotyczyć wybitnych badań naukowych, przemysłowych badań B+R, oraz wzmocnienia relacji nauka-przemysł. Niejasny jednak jest sposób określania tego, co to są wybitne badania. Na pewno uznane zostanie, że będzie to w gestii ‘niezależnego komitetu wybitnych naukowców’. A, że tak może być świadczy znów pomysł ‘grupy Aho’ by powołać „niezależny panel monitorujący”, który z pomocą Komisji Europejskiej będzie publikował coroczny raport o postępach związanych z realizacją Paktu.

Myślenie w kategoriach wskaźników (jakim jest np. ‘wskaźnik 3% na B+R’) znów przypomina myślenie życzeniowe jakiego byliśmy świadkami w czasach realnego socjalizmu. Tam też centralni planiści myśleli w kategoriach osiągnięcia wskaźników (np. osiągniecie poziomu akumulacji w gospodarce na poziomie 20-25%, produkcja stali na mieszkańca na poziomie przewyższającym poziom produkcji w krajach kapitalistycznych (co świadczyć miało o zaawansowanej industrializacji)). W prawdziwej gospodarce rynkowej nikt nie zastawania się nad tym, jakiej wartości wskaźniki rozwoju gospodarki narodowej powinny być osiągnięte. Wartości wskaźników mogą być interesującą z naukowego punktu widzenia, ale dla biznesmena odgrywają drugorzędną role i są nie celem, ale wynikiem jego codziennych decyzji, sprzyjających wzrostowi konkurencji firmy oferującej swoje produkty na rynku. Myśląc w kategoriach osiągnięcia odpowiedniej wartości wskaźników zapomina się o tym, że nie tyle wartość tego wskaźnika, ale efektywność działań (np. efektywność nakładów inwestycyjnych, czy nakładów na badania) jest ważna. Gospodarki centralnie planowane rozpadły się nie dlatego, że nie osiągnięto odpowiedniej wartości wskaźnika nakładów inwestycyjnych, ale dlatego, że po prosty nieefektywnie inwestowano. Dokładnie jest tak samo z nakładami na badania naukowe.

Jak mylące może być myślenie w kategoriach wskaźników pokazuje opublikowany w Wielkiej Brytanii w październiku 2006 roku raport NESTA (National Endowment for Science, Technology and the Arts) pt. „Luka innowacyjna”.Autorzy zawracają uwagę, że w ocenie tradycyjnych wskaźników odnoszących się do innowacyjności, Wielka Brytania postrzegana jest bardzo źle (wskaźniki te są znacznie poniżej wskaźników innych zaawansowanych gospodarczo krajów). Jednakże, kiedy popatrzymy na rozwój gospodarczy to Wielka Brytania należy do ścisłej czołówki światowej. Autorzy raportu nazywają to „Paradoksem Zjednoczonego Królestwa” („The UK Paradox”). Gospodarka brytyjska pozornie mało inwestuje w badania innowacyjne, ale jednocześnie utrzymuje swoją pozycje jednej z największych i odnoszących sukcesy gospodarek świata.

Rozwiązania tego pozornego paradoksu autorzy znajdują w błędności tradycyjnych wskaźników odnoszących się do innowacyjności. Autorzy zwracają uwagę na to, że wiele ważnych innowacji nie jest uwzględniana w tradycyjnych miarach innowacyjności (nazywają te innowacje ukrytymi (hidden innovation)). Innowacje te są w istocie siłą napędzającą rozwój gospodarczy Wielkiej Brytanii. Te ukryte innowacje nie mają klasycznego charakteru technologicznego (inżynierski), ale przede wszystkim odnoszą się do (niedocenianych, nietradycyjnych) innowacji w sferze usług, często trudnych do zidentyfikowania, ale mających swoje bardzo duże, wymierne efekty gospodarcze. Warto też zwrócić uwagę, że w wielu sytuacjach zaangażowane są zarówno osoby, firmy prywatne jak również, dobrze funkcjonujące w otoczeniu rynkowych, instytucje państwowe i samorządowe.

Wydaje się, że szanse powstanie „innowacyjnej Europy” są bardzo niewielkie. Jedyną szansą na to jest radykalna zmiana myślenia i zmiana stylu działania przywódców europejskich. Unia Europejska jest chora i wymaga radykalnej terapii w stylu dokonanym przez Ludwiga Erharda w Niemczech w 1948 roku (oraz podobnej terapii dokonanej w Polsce w 1990 roku, niestety po kilku latach w dużym stopniu zaniechanej). To czego brak Europie to brak kreatywności (ale nie tylko tej naukowej), która związana jest ze swobodą twórczą, a ta związana  jest nie tyle z intelektem, wymuszaniem działań, ale z tym co Carl Jung nazywa „instynktem zabawy”. Jak pisał Jung (1875-1961): „Stworzenia czegoś nowego nie zawdzięczamy intelektowi, lecz instynktowi zabawy, który bierze się z wewnętrznej potrzeby. Twórczy umysł bawi się obiektami, które uwielbia.”

Często przytaczana jest opowieść jak to Aleksander Wielki odwiedził Diogenesa i zapytał, co może dla niego zrobić, a słynny nauczyciel odpowiedział: „Nie zasłaniać mi światła”. Podobnie można byłoby poprosić biurokratów z UE, by starając się stymulować rozwój innowacyjności, sprzyjali kreatywności po prostu „nie zasłaniając światła”.

Ważnym elementem działań rynkowych, a zwłaszcza działań w sferze badań naukowych, jest zaakceptowanie elementu porażki i straty. Pojedyncza porażka nie jest tragedią dla biznesmena, przedsiębiorcy. Ważne by z tych błędów wyciągać wnioski na przyszłość i by w dłuższym okresie całość działań biznesmena czy przedsiębiorcy była zyskowna. Dokładnie do samo  można powiedzieć o działalności badawczej (w tej sferze aktywności człowieka jest to chyba najważniejsze). Porażka jest czymś codziennym w badaniach naukowych, ważne jest by ucząc się na tych porażkach odnieść od czasu do czasu spektakularny sukces. Tej możliwości poniesienia porażki nie ma w procesie finansowania badań w sektorze publicznym. Czy wyobrażamy sobie raport z badań finansowanych przez sektor publiczny, w którym informuje się, że niestety badania prowadzone w ostatnim roku nie przyniosły żadnych wyników, ale może w przyszłości jest nadzieja na sukces, jeśli badania te będą kontynuowane? Jak powiada  Scott Adams, autor komiksu o Dilbercie,  „Kreatywność to pozwolenie sobie na popełnianie błędów, sztuka zaś to wiedzieć, przy których błędach warto pozostać.

Kreatywności nie uzyska się ‘pompując’ pieniądze w sektor badań, ale stwarzając warunki swobody twórczej. Zdają sobie z tego sprawę, firmy prywatne, które nie tyle sowicie nagradzają badaczy w finansowanych przez nich laboratoriach (choć wynagrodzenie jest ważne) ile stwarzają odpowiednie warunki do twórczej pracy. Jednym z takich elementów jest często stosowana ‘polityka 15%’ (15% policy) – zatrudniony w ośrodku badawczym powinien poświecić 85% swojego czasu na wykonywanie obowiązków pracowniczych (wykonując często rutynowe badania), ale pozostałe 15% czasu może poświecić na niczym nieskrępowane badania, zgodnie z jego indywidualnymi preferencjami. Jeśli do realizacji tych indywidualnych pomysłów potrzebuje pieniędzy to może je uzyskać ze specjalnego funduszu stworzonego przez pracodawcę. Gdy w wyniku takich indywidualnych działań zrodzi się pomysł na innowacyjną produkcję to z pomocą pracodawcy powstaje często firma odpryskowa (spin-off,pracodawca ma zwykle w tym przedsięwzięciu swój wysoki udział). Najczęściej szefem takiej małej firmy jest sam wynalazca (albo, jeśli nie wykazuje się on osobowością przedsiębiorczej, jest, co najmniej dużym udziałowcem w tym przedsięwzięciu i szefem działu badań).

Remedium na zapóźnienie innowacyjne Europy nie trzeba szukać tam gdzie się zwykle go szuka, tzn. w samym procesie badawczo-rozwojowym, ale całkiem gdzie indziej. Takim fundamentalnym warunkiem jest uzdrowienie finansów publicznych, szybkie i efektywne wprowadzenie rynku i zagwarantowanie wysokiej konkurencji we wszystkich sferach aktywności gospodarczej, a zwłaszcza w sferze usług (które już obecnie wytwarzają ok. 70% PKB UE), reformy systemu podatkowego i systemu socjalnego (tak by obniżyć wyraźnie koszty pracy i pobudzić działalność inwestycyjną i innowacyjną firm prywatnych, jak i każdego mieszkańca Europy).

Warto zaproponować by obowiązkową lekturą biurokratów z UE były książki Frederica Bastiata (zwłaszcza napisana w 1850 roku mała broszurka „Co widać i czego nie widać”) oraz będącą kontynuacją idei Bastiata, książka Henry’ego Hazlitta Ekonomia w jednej lekcji. W tej, jak i w wielu innych publikacjach, Bastiat zwracał uwagę na to, że każde działanie człowieka wywołuje nie tylko jeden efekt, ale skutkuje serią efektów. Z tej serii efektów mamy skłonność zauważać jedynie te bezpośrednie, pierwsze, najbardziej widoczne. Natomiast efekty pośrednie, których skutki bardzo szybko się rozprzestrzeniają, są najczęściej niedostrzegane. Henry Hazlit (1993, s. 17) przyznaje, że w swej istocie ekonomia jest bardzo prostą nauką, której sedno można przedstawić w jednej lekcji, a całość tej lekcji zawrzeć w jednym zdaniu: „Sztuka ekonomii polega na tym, by spoglądać nie tylko na bezpośrednie, ale i na odległe skutki danego działania czy programu; by śledzić nie tylko konsekwencje, jakie dany program ma dla jednej grupy, ale jakie przynosi wszystkim.”

0

Witold Kwa

14 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758