Opluwanie i wyśmiewanie zmarłych w katastrofie smoleńskiej funkcjonuje jako inicjacja do grupy biwakowej czy też biesiadnej.
Kilka miesięcy temu. Impreza urodzinowa w ogródkach działkowych pod Warszawą. Elita instytutu naukowego. Jeden z biesiadników proponuje towarzyską zabawę. Wygrywa ten, kto przytoczy najwięcej nazwisk ofiar katastrofy smoleńskiej.
Tylko jedna osoba manifestacyjnie opuszcza towarzystwo. Reszta bawi się doskonale, albo udaje, że się bawi.
Mazury tydzień temu. Poranna kawa w pensjonacie. Rozmawiamy o Sopocie. Ktoś mówi o skwerze imienia Marii i Lecha Kaczyńskich. Za chwilę dyskutujemy o decyzji rady miasta, żeby w Sopocie utworzyć sieć bezpłatnych szaletów w kształcie muszli lub lustrzanej kuli. Sympatyczny poeta z Gdańska wyrywa się z propozycją, żeby tę sieć szaletów poświęcić pamięci prezydenckiej pary.
Odliczyłam do dziesięciu i powiedziałam najspokojniej jak potrafię: „ chyba się bracie trochę zagalopowałeś”.
Gorąco przeprosił i wybraliśmy się na spacer nad jeziorem. Powiedział, że osobiście nie ma nic przeciwko Kaczyńskim, ale chciał się tym dowcipem „wkupić” w nieznane mu towarzystwo. Twierdził, że opluwanie i wyśmiewanie zmarłych w katastrofie funkcjonuje powszechnie ( i to nie tylko wśród młodzieży) jako inicjacja do grupy biwakowej czy też biesiadnej.
30 czerwca, godzina 12.46. Jarosław Gugała, w wywiadzie dla Polsat News oświadcza, że jeżeli Kaczyński ma pretensje do minister zdrowia o pozostawienie szczątków ofiar katastrofy smoleńskiej, powinien sam je pozbierać.
Jak jest możliwe, że dorośli i bardzo dorośli ludzie zabawiają się obrażaniem pamięci zmarłych? Przecież nie jest możliwe, żeby cofali się w ten sposób do okresu młodzieńczego buntu charakteryzującego się szarganiem świętości i naruszaniem kulturowych tabu, który powinien zakończyć się około 16 roku życia?
(Nie mówię tu o wszelkiej maści poetes maudits, turpistach, skandalistach. Gotowa jestem dla świętego spokoju zaakceptować pogląd, że permanentna niedojrzałość jest warunkiem koniecznym bycia artystą.)
Przychodzą mi na myśl dzieci, które zbiorowo niszczą mrowisko, podpalają kota, nadmuchują żaby. Z mieszaniną grozy i fascynacji robią wspólnie coś obrzydliwego, co wytwarza pomiędzy nimi specyficzną więź, jak rytuał mordu zbiorowego w prymitywnych społecznościach.
Mechanizm tworzenia więzi zbiorowej przez udział w czynie obrzydliwym, niemoralnym, odpychającym, lecz również perwersyjnie pociągającym bohatera, opisuje Musil (precyzyjny diagnosta „człowieka bez właściwości”) w „Niepokojach Wychowanka Torlessa”.
Dokładnie ten sam mechanizm wykorzystują przywódcy gangu, zmuszający młodych kandydatów do jego struktur, do udziału w morderstwie lub okrutnym zbiorowym gwałcie. Nie chodzi tu tylko o sprawdzenie gotowości kandydata do popełnienia przestępstwa i o ewentualny szantaż. Udział w odrażającym czynie odgrywa rolę rytuału inicjacyjnego.
Trudno mi uwierzyć, żeby to, co wygaduje Niesiołowski to, co powiedział wczoraj Gugała i to, co mówią ludzie w pociągach i przy biesiadnym stole płynęło z duszy i z serca.
Najbliższe prawdy jest chyba, że z mieszaniną obrzydzenia i fascynacji ( coś takiego widzę w ich twarzach) uczestniczą oni ( albo wydaje im się, że uczestniczą) w inicjacji do gangu właścicieli IIIRP.