In vitro doprowadziło do największego w tej kadencji kryzysu w PO, który zagroził samemu Tuskowi – informuje „Rzeczpospolita”.
Zastępująca dyskusję nad podatkami, wiekiem emerytalnym czy walką z kryzysem debata światopoglądowa wymknęła się władzom PO spod kontroli. Emocje wywołane in vitro stały się niebezpieczne dla rządowej większości (PO – PSL ma zaledwie trzy głosy przewagi nad opozycją). Dlatego do rozwiązania kryzysu włączył się sam premier Donald Tusk.
Przewodniczący Platformy z reguły nie ingerował w wewnętrzne dyskusje klubu, zwłaszcza te światopoglądowe. To go raczej nigdy nie interesowało. Skupiał się na sprawach ważnych dla rządu i partii.
Dlatego kiedy chodziło o reformę emerytalną, od początku wiadomo było, że wewnętrzna dyskusja na ten temat nie jest przewidziana. Reformę trzeba było przeprowadzić. Podobnie jest także z innymi rządowymi projektami, które trafiają do Sejmu. Politycy PO wiedzą, że mają je po prostu przepchnąć dalej, a nie o nich rozmawiać.
Inaczej było dotąd z kwestiami światopoglądowymi. Tutaj do dyskusji nigdy nie było przeciwwskazań. Jednak to właśnie „dyskutowanie" doprowadziło do obecnego kryzysu w partii. Kryzysu, który – jak przyznają sami politycy Platformy – mógł doprowadzić do rozpadu klubu, co w efekcie mogło skończyć się utratą rządowej większości.
– Dyskusja na wyjazdowym posiedzeniu klubu w Jachrance pokazała, jak duże są emocje w tej sprawie – opowiada poseł PO.
Wtedy właśnie poseł John Godson na propozycję, by w głosowaniach nad sprawami światopoglądowymi wprowadzić dyscyplinę partyjną, pierwszy zagroził odejściem z klubu.
Premier Donald Tusk podkreślał, że Platforma powinna być jedną drużyną. Wielu polityków odczytywało te słowa jako zapowiedź przyjęcia jednego wspólnego projektu ustawy o in vitro – liberalnego, autorstwa Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
Dla konserwatystów jest on zaś nie do przyjęcia. Zakłada bowiem zamrażanie zarodków. Politycy o konserwatywnych poglądach postulowali, by do laski marszałkowskiej złożyć także projekt o in vitro Jarosława Gowina.
W toku gorącej dyskusji i mocnych argumentów do wszystkich zgromadzonych zaczęło docierać, że sprawa in vitro staje się sprawą „być albo nie być" całej Platformy.
Jeszcze ostrzejsza wymiana zdań miała miejsce dwa dni później. Na klubowym spotkaniu znów starli się konserwatyści ze zwolennikami projektu Kidawy-Błońskiej. Tym razem przeciwnicy projektu Kidawy-Błońskiej także nie przebierali w słowach.
Konserwatyści przekonywali, że zamrażanie zarodków powoduje, iż w lodówkach znajduje się poczęte życie. – Czy pan, pani chcieliby być zamrożeni przez większość życia? Bo przecież te zarodki to już poczęte życie – takie argumenty padały ze strony posłów. Była też mowa o tym, że wielokrotnie zamrożone zarodki, stając się niepotrzebne, trafiają na śmietnik albo służą do produkcji kremów. – Niektóre wypowiedzi były naprawdę mocne, atmosfera była pod koniec strasznie napięta – mówi jeden z uczestników spotkania.
Dlatego też, jak wynika z informacji „Rz", marszałek Ewa Kopacz pod koniec posiedzenia opuściła je. Wkrótce prezydium klubu oraz ministra Gowina – mimo późnej pory – wezwał do siebie premier Donald Tusk.
– Premier dostał relację z tego, co działo się na posiedzeniu, i musiał zainterweniować, bo wszystko zmierzało w bardzo złym kierunku i mogło nieoczekiwanie przybrać naprawdę zły obrót – opowiada poseł PO.
Więcej: http://www.rp.pl/artykul/16,913244-PO-na-ostrym-zakrecie.html