Rządowy program finansowania zapłodnienia metodą in vitro będzie filarem ideologicznej ofensywy, która ma podnieść słupki poparcia dla koalicji – informuje „Nasz Dziennik”.
Rząd, omijając rafy w parlamencie, znalazł sposób na przeforsowanie technologii sztucznego rozrodu, która ani nie jest procedurą medyczną, ani nie diagnozuje i nie leczy przyczyn niepłodności.
Wczoraj na konferencji prasowej Donald Tusk powtórzył stary repertuar chwytów, grając na ludzkich emocjach. Za plecami spece od PR ustawili mu billboard z uśmiechniętymi rodzicami i ich dziećmi. Choć bardziej adekwatne do sytuacji byłyby termosy z zamrożonymi w ciekłym azocie embrionami, z których tylko nielicznym będzie dane się urodzić.
Rządowy program finansowania in vitro przewiduje, że z wysoce inwazyjnej technologii biomedycznej, nieusuwającej jednak przyczyn niepłodności, a jedynie ją omijającej, będą mogły skorzystać pary, które udokumentują co najmniej roczne leczenie.
Górna granica wieku to 40 lat. Od 2013 r. (refundacja w 2014 r.) program ma objąć 15 tys. par i trwać 3 lata, z możliwością przedłużenia. Grunt pod pełną legalizację procederu zapłodnienia IVF ma przygotować przyjęta przez parlament specjalna ustawa, która ma być przegłosowana w ciągu pierwszych trzech lat programu.
Do tego czasu in vitro będzie refundowane w ramach programu zdrowotnego ministra zdrowia. Zaledwie kilka dni temu, w czwartek, szef rządu zapowiedział w Brukseli, że jeśli w sprawie in vitro w Sejmie panować będzie klincz, to zdecyduje o załatwieniu sprawy "szybką ścieżką administracyjną".
Dzień później minister zdrowia Bartosz Arłukowicz mówił już o gotowym pakiecie rozwiązań. Refundacja będzie dotyczyć samego zabiegu. Według wyliczeń rządu koszt programu przez pierwsze pół roku to blisko 50 mln złotych (w ciągu 2 lat suma ta mogłaby pokryć długi Centrum Zdrowia Dziecka).
Więcej: http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/13036,ludzie-na-sprzedaz.html