I człowiek stworzył Boga na obraz swój i podobieństwo?
29/06/2012
1304 Wyświetlenia
1 Komentarze
8 minut czytania
To jak: Bóg stworzył człowieka, czy człowiek stworzył Boga? Świątynia czy opium? Które to brednia, a które naga prawda?
Głupi jest człowiek i pyszny jak paw, lub raczej, pawian, który całkiem niedawno zlazł z drzewa ewolucji i ukradł jabłko z innego drzewa – poznania dobrego i złego. Stworzył sobie Boga, o którym nic nie wie – i to było pyszne. Lecz mogło być i tak, że to Bóg stworzył człowieka – i to było, jak głosi Księga Rodzaju, dobre.
Człowiek to idiota. Nic nie wie o Bogu. Nie wie o Bogu, którego sobie sam stworzył i nie wie o Bogu, który jego stworzył. Istny magiel i ciemnia. Magiel postmodernistycznego nihilizmu i ciemnia duchowego oślepienia.
Było coś dobre, lecz na złe się obróciło. I tak już obraca się w koło. Grzech, grzech, grzech. Kara i potępienie. Kara i potępienie. Płacz i zgrzyt. Nienawiść i walka o byt. Cierpienie i potępienie.
Dobre się zepsuło. Dobre się zepsuło. Nic nie dąży do naprawy, nic nie rozwija się do własnej chwały i zmartwychwstania. Popiół bez diamentu. Entropia to król i królestwo tego świata.
To jak: Bóg stworzył człowieka, czy człowiek stworzył Boga?
Które to brednia, a które naga prawda?
A jeśli jest tak:
Człowiek tworzy sobie obrazek, całą serię obrazków, na których maluje oblicza swego Boga. Obrazki są różne – tu złoty cielec, tam starzec z siwą brodą, tam gołębica, gdzieś matka w płaszczu utkanym z gwiazd, gdzieś tam w innej kulturze pasterz uwodzący urodziwe pasterki… albo już całkiem współcześnie całkowita dekonstrukcja tej sakralnej sztuki i ateizm.
Gdzieś tam uraziłem czyjeś uczucia religijne, lecz nikt nie krzyknie: na krzyż z nim, na krzyż. Ukrzyżuj drania. Do tego potrzebne są prawdziwe emocje, a nie słoma przekonań. Obrazki nie rozpalają przecież nienawiści w trzewikach wiary, prawda?
A jeśli jest tak:
Bóg stworzył człowieka, lecz człowiek nie ma bladego pojęcia dlaczego i jak? Z kaprysu, czy pragnienia? Z miłości, czy ciekawości? Snują mu się po głowie jakieś opowieści na ten temat. Mity bierze za fakty i dowodzi w teologiach rozumu, że wie już prawie wszystko o Bogu, gdyż ten wszystko mu już objawił. Znów obrazki, obrazki – miast żywego doświadczenia.
Obrazki i filmy, sny na jawie i zauroczenia kultyczne, rytuały wokół ołtarzy i przybytków. A Boga jakoś od tego nie przybywa – w cywilizacji i kulturze. Bo Bóg tam umarł i ponownie umrze. A może tylko film o Nim stał się już nudny dla sytej i zajętej swoimi sprawami publiczności?
Jest tak, że ja nie wiem. Nie wiem, kto kogo stworzył? Wiem, kto kogo niszczy.
Człowiek niszczy siebie i niszczy obraz Boga. Tylko obraz. To, że niszczy siebie jest definitywnie złe. To, że niszczy obraz, takie sobie. Trudno jednoznacznie orzec, jakie: Czas pokaże, czy obróci się to bardziej na dobre, czy bardziej na złe.
Nienawiść niszczy lokalnie pole miłości, która w takim przypadku musi opuścić kawałek świata lub nawet cały świat, i zejść głębiej, do ukrytego porządku wszechrzeczy, i – tam przeczekać do chwili, gdy człowiek się nawróci. Nawróci i znów pokocha.
Pokocha siebie, zobaczy miłość w źrenicach bliźniego swego i miłość w obrazach i ponad obrazami całego teatru ziemskich przedstawień religijnych. Ponad, czyli w Nieskończoności, w Niewyobrażalności, w Transcendencji, która wszystko przekracza, lecz trwa i potrafi się wcielać w to, co kruche i przemijające.
Kłamstwo niszczy lokalnie pole prawdy. Ta, w takim przypadku, znika z doświadczenia człowieka i przenosi się do ukrytego porządku wszechrzeczy. Tam ma się dobrze i stamtąd wypełnia cały wszechświat, cały – poza tym obszarem, który skaziła ludzka pycha.
Tak oto człowiek sam siebie wyklucza ze świadomości, że jest jednym z Duchem. Jeśli ten Duch mógłby już powrócić z wygnania, to stałby się zaprawdę Święty w naszych sercach, jak zawsze. I Błogosławiony, jak zawsze.
I Błogosławiony by błogosławił dzieciom swoim, a oni by trwali w prawdzie i miłości.
– Chcecie widzieć błogosławione owoce Ducha Świętego?
– Chcemy, chcemy, lecz nie widzimy takiej opcji w historii. Lęk przed śmiercią i nędza planowania jutra pokryły zasłoną nasze dusze i nic nie widzimy w tej chwili. Ani piękna, ani radości, ani zbawienia.
To mały obrazek. Tak mogłaby wyglądać współczesna rozmowa duszy, zanurzonej w cielesność, z Bogiem.
Problem w tym, że współczesny człowiek nie wierzy już w duszę ani duszy rozmowy z Bogiem. Nie doświadcza duszy. Nie doświadcza Boga.
Ale jak ma doświadczać Boga, skoro nie doświadcza nawet własnej duszy? Skoro odciął nawet własne serce od prawa do milczenia, do rozmowy i modlitwy? Rozum i wola – i nic. Nic żywego nie wyłania się z doświadczenia, które straciło duszę i serce. Nie wyłoni się też z niego żywy Bóg.
W takim rozdaniu szachów, jakie są współcześnie rozgrywane na szachownicach dominujących religii, człowiek stoi przed dość żałosnym wyborem: albo nie uwierzę w żadnego Boga, gdyż Go po prostu nie ma w moim żywym doświadczeniu, albo uwierzę w takiego Boga, jakiego, wydaje mi się, obrazek przemówił do mojego przekonania i do moich wierzeń.
Problem w tym, że Bóg nie rodzi się z przekonań ani wierzeń. Nie rodzi się z rozumu i woli. On przychodzi z porządku, który przekracza takie marności.
To taki porządek, w którym świadomość dotyka Ducha, zaś serce dotyka drugiego serca.
Jeden komentarz