28 lutego 1944 roku dwa bataliony 4. pułku SS-Freiwilligen-Division „Galizien” złożone z ukraińskich ochotników służących pod niemiecką komendą dokonały masakry ludności polskiej we wsi Huta Pieniacka położonej w powiecie brodzkim na Tarnopolszczyźnie. Była to zemsta za ostrzelanie kilka dni wcześniej przez samoobronę wsi esesowskiego patrolu wziętego za bojówkę UPA i zabicie co najmniej dwóch żołnierzy – Ołeksy Bobaka i Romana Andrijczuka.
Kiedy samoobrona odkryła pomyłkę, stało się jasne, że Niemcy dokonają pacyfikacji Huty Pieniackiej, tym bardziej, że wiadomo było, że wieś współpracuje z sowiecką partyzantką. Pacyfikacje te zazwyczaj polegały na rozstrzelaniu części ludności męskiej. W związku z tym AK wydała rozkaz nie bronienia wsi i ukrycia się mężczyzn w lesie. Niestety rozkaz ten przyszedł za późno, część mężczyzn nie zdążyła uciec, a wieś bez walki opanowali galicyjscy esesmani.
Popychając, bijąc i dźgając bagnetami, wszystkich mieszkańców Huty spędzono do kościoła a następnie wyprowadzano po kilkadziesiąt osób i palono żywcem w chatach i stodołach. Relacje nielicznych ocalałych świadków są wstrząsające. Wyszłam z kościoła z ostatnią grupą dziewcząt. Widok jaki ukazał się moim oczom był przerażający. Wokół płonęły budynki, słychać było przeraźliwe krzyki palących się ludzi, wyły psy, zewsząd unosił się swąd palonych ciał ludzkich i bydła. (…) Konwojujący nas ukraińscy esesmani popędzali nas, szyderczo śmiejąc się, „Wże propała wasza Polszcza – to je wasza Polszcza” (Wanda Gośniowska z d. Kobylańska).
Zdarzały się nieliczne ludzkie zachowania ukraińskich esesmanów. Jeden z nich trzykrotnie nakazywał jednej z Polek pójść po dokumenty, w rzeczywistości dając jej kolejne szanse ukrycia się lub ucieczki. Ofiara była jednak w takim szoku, że trzykrotnie posłusznie wracała z dokumentami na miejsce kaźni i ostatecznie spłonęła w jednej ze stodół.
O zagładzie Huty Pieniackiej przejmująco opowiadał w programie „Warto rozmawiać” Sulimir Żuk, świadek i autor książki „Huta Pieniacka i Hucisko Brodzkie. Skrawek piekła na Podolu”. Link
Podaje się liczbę ofiar masakry od 800 do 1200 osób. Sama Huta w 1939 roku liczyła około 800 mieszkańców. Dodatkowo we wsi, która była silną placówką samoobrony, znalazło schronienie kilkuset uchodźców z Wołynia. Wraz z nimi zginęło także około 20 ukrywanych Żydów, w tym żona dowódcy samoobrony Huty, która przed śmiercią zastrzeliła jednego w esesowskich oficerów.
Według ustaleń polskiego IPN, do masakry przyłączył się kureń UPA oraz paramilitarne bojówki złożone z ukraińskich cywilów. Wracających z akcji esesmanów w sąsiedniej wsi Pieniaki przywitała brama triumfalna wystawiona przez ludność ukraińską.
O ile się nie mylę, masakra w Hucie Pieniackiej była najtragiczniejszą akcją eksterminacyjną okupanta niemieckiego dokonaną na wsi polskiej. Pod względem liczby ofiar i okrucieństwa oprawców przerasta nagłośnione na świecie czeskie Lidice i francuskie Oradour.
Właśnie powojenna historia pamięci o Hucie Pieniackiej stanowi jeszcze bardziej zdumiewający i fascynujący przypadek. Kiedy zaczęły pojawiać się doniesienia o tym, że zbrodni dokonano rękami ukraińskimi, nacjonaliści ukraińscy przeciwstawili temu swoją opowieść. Podobnie jak w przypadku UPA, wypowiedziano tu mnóstwo kłamstw, półprawd i przeinaczeń. Jedna z wersji mówi, że SS-Galizien tylko „zdobyła” wieś, kilka dni w niej odpoczywała, a dopiero po jej wymarszu Niemcy dokonali „zniszczenia wsi”. Znowu dla innego „historyka” dowodem na brak udziału SS-Galizien tej pacyfikacji jest brak wzmianki o tym w… kronice dywizyjnej. Dla niektórych relacje o tym, że oprawcy Huty mówili po ukraińsku, świadczą jedynie o tym, że mogli to być… ukraińscy volksdeutsche. Jeszcze inna wersja mówi, że owszem, mogły w tym brać udział bataliony policyjne złożone z Ukraińców, ale nie mają one nic wspólnego z SS-Galizien.
O dziwo i Sowieci nie byli zbytnio zainteresowani upamiętnieniem zbrodni „ukraińskich burżuazyjnych faszystów”. Na terenie wsi postawiono słup z tablicą z napisem „Centrum byłej wioski”. Dopiero w 1989 roku dzięki usilnym staraniom Polaków stanął tam sowiecki w stylu monument wskazujący jako sprawców zbrodni „faszystowskich okupantów i bandytów OUN”. W 1994 roku tego napisu już nie było.
Nowy pomnik w Hucie Pieniackiej, odsłonięty w 2005 roku. Fot. J.Ostałowski. Źródło: Fotorzepa
W 2001 roku opinię publiczną nie tylko w Polsce poruszył film dokumentalny BBC autorstwa Juliana Hendy’ego, opowiadający o licznych zbrodniach dokonanych przez SS-Galizien na Polakach, Żydach i Słowakach. Hendy wskazywał, że w Wielkiej Brytanii jako szanowani obywatele żyją esesowscy weterani tej dywizji. Dostali się tam dzięki wstawiennictwu generała Andersa, który zgodnie z prawdą zaświadczył, że byli oni obywatelami polskimi i nie podlegają jurysdykcji sowieckiej. O zbrodniach SS-Galizien niewiele wówczas wiedziano. Z pewnością Andersem powodowały także jego własne doświadczenia z Sowietami.
Film wywołał niezwykłe poruszenie także w redakcji Gazety Wyborczej. Sprawie poświęcono w sumie kilka pełnych stron. Nie wypadało atakować „bratniej” BBC, zaatakowano więc „polskie reakcje” na film. Dostało się polskim „upiorom”, uprzedzeniom i stereotypom, czyli zwyczajowemu chłopcu do bicia tej gazety. Redaktorzy Smoleński i Wojciechowski osobiście pofatygowali się do Lwowa z kasetą video, by pokazać film tamtejszym historykom, których następnie wpuścili na łamy swojej gazety. Powstał kuriozalny wywiad, w którym padły niemal wszystkie wyżej wymienione przekłamania. Redaktor Smoleński, widocznie nieusatysfakcjonowany mocą wypowiadanych kwestii, sam suflował rozmówcom odpowiedzi. W jednym z artykułów stwierdził ponadto, że „SS-Galizien (…) nie została uznana za formację zbrodniczą”. Oczywiście została – jak całe Waffen SS – w Norymberdze…
Przyznam, że niezmienna obrona różnych ukraińskich formacji wyrosłych na zbrodniczym integralnym nacjonalizmie przez Gazetę Wyborczą jest jedną z rzeczy, których do końca nie jestem w stanie pojąć. Stając w ich obronie, pośrednio obraca się GW przeciwko ich ofiarom, które były wspólnym wrogiem nazistów i ukraińskich nacjonalistów spod różnych znaków OUN. Wiedział bowiem dobrze Himmler, co mówi, wygłaszając przemówienie do żołnierzy SS-Galizien: „Wasza ojczyzna stała się tak znacznie piękniejsza od czasu, gdy pozbyliście się – z naszej inicjatywy, muszę powiedzieć – tych mieszkańców, którzy tak często byli brudną plamą na dobrym imieniu Galicji, mianowicie Żydów (…). Wiem, że gdybym rozkazał wam zlikwidować Polaków (…) dałbym wam pozwolenie dokonania tego, czego i tak pragniecie.”
Jewhen Pobihuszczyj (pierwszy z lewej) podczas wizytacji SS-Galizien przez Himmlera. Jak widać, dywizja miała również ukraińskich oficerów.
Także i dziś jest Huta Pieniacka przykładem tego, jak przewrotnie można podchodzić do polsko-ukraińskiej przeszłości. Dwa dni temu Marcin Wojciechowski z GW napisał artykuł, w którym jednocześnie wspomina o „kilkuset” polskich ofiarach w Hucie Pieniackiej i „kilkuset” ukraińskich w Pawłokomie. Razem z komentarzem „nie ma sensu dziś wyważać, na kim ciążą większe winy. Nie da się sporządzić bilansu ofiar z kilkusetletniego rachunku krzywd” słowa Wojciechowskiego składają się na obraz polsko-ukraińskiej „wojny domowej” nieustannie kreowany przez GW i takich historyków jak Torzecki, który twierdził, nie wiadomo na jakiej podstawie, że w latach 40-tych XX wieku zginęło „po kilkadziesiąt tysięcy” ofiar. W obrazie tym nie ma miejsca na winnych, których wina redukuje się tak, jak skracane są ułamki. Skrzętnie korzysta z tego prezydent Ukrainy Juszczenko mówiąc, że Huta Pieniacka to „wspólna tragedia Polaków i Ukraińców”. Czyżby miał na myśli Ukraińców w liczbie… dwóch, zabitych przez „polskich szowinistów”, którym ukraińscy nacjonaliści z partii „Swoboda” prowokacyjnie postawili krzyżopleciony drutem kolczastym na drodze prezydentów do Huty Pieniackiej?
Na przykładzie Huty i Pawłokomy możliwy jest inny obraz tego „konfliktu”: zakładając, że bliższa prawdy jest najwyższa z podawanych liczb ofiar w Hucie Pieniackiej oraz ilość ofiar w Pawłokomie, do której przyznają się żołnierze oddziału poakowskiego działającego feralnego dnia w Pawłokomie, czyli 120-150 zamordowanych, otrzymujemy czytelną i chyba bliską prawdy proporcję mówiącą wiele o rzeczywistym charakterze tego „konfliktu” na południowo-wschodnich Kresach II RP. Dopiero teraz widać, kto atakował a kto się bronił, kto wycinał „w pień” całe powiaty a kto dokonywał chaotycznych pojedynczych odwetów. Notabene, jak bardzo różnią się nasze zaprzeczenia od ukraińskich! Z tamtej strony totalna negacja, z naszej strony niechętne, ale jednak przyznanie się do winy z korektą często wyolbrzymionej ukraińskiej wersji.
„Buchalteria” mordów, którą właśnie uprawiam, jest być może drażniąca i niesmaczna, ale to jedyny sposób, by zadać kłam manipulacjom.
Nie może bowiem być tak, że zbrodnia i jej sprawcy pozostają nie potępieni. Oprócz słusznego złożenia hołdu ofiarom, należy potępić formację – ukraiński integralny nacjonalizm – który pchnął część Ukraińców do zbrodni i który, co ważne, wciąż jest żywy. To, a nie mniej lub bardziej szczere przeprosiny jakiegoś oficjela za czyny przez niego ani przez jego kraj nie popełnione, jest potrzebne Polsce i Ukrainie. Oczywiście do takiego aktu dzisiaj nie dojdzie, choćby dlatego, że na nacjonalistycznym elektoracie oparł Juszczenko swoją karierę polityczną. Być może jest rzeczywiście tak, jak pisał kiedyś Smoleński, choć z zupełnie inną intencją – że należy odczekać, aż odejdzie pokolenie ludzi o rękach splamionych krwią, a wówczas ich potomkowie poczują się zwolnieni z obowiązku lojalności wobec swoich ojców i dziadów.
Plakat ku czci SS-Galizien rozpowszechniany we Lwowie w 2007 roku. Źródło: www.wolgal.pl
__________________
Aktualizacja 5.03.2009: dodanie słów "co najmniej" w pierwszym akapicie – według Komańskiego i Siekierki mogło zginąć więcej esesmanów niż dwóch. Ponadto zmieniłem datę odsłonięcia pomnika w Hucie z 2007 na 2005 rok.
Niestety nie nie dysponuję językiem oraz warszatatem tak doskonałym jak autor powyższego tekstu. Autorem jest niejaki Mohort. Link do źródłowego artykułu: http://www.65-lat-temu.salon24.pl/86796,huta-pieniacka-najwieksza-zbrodnia-na-wsi-polskiej