Historia widziana z Niemiec. Nieznane wspomnienia
09/05/2011
468 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Oto unikatowy dokumnet! Odnalezione w wiedeńskim Kriegsarchiv fragmenty wspomnień oficera niemieckiego kontrwywiadu, ktory rozpoczął służbę jeszcze za Wilhelma II, a zakończył w 1945. Absolutna rewelacja!!!
W dziele porządkowania swoich spraw i interesów na wchodzie Cesarstwo posłużyło się kilkoma agentami. Zanim jednak doszło do porządkowania spraw, które zawsze ma na celu zmianę stosunków własnościowych w regionie zainteresowania, trzeba było dać pretekst ku temu. I pretekst się znalazł. Były oficer serbskiej intendentury nazwiskiem Plavić został zwerbowany do wywiadu jak tylko okazało się, że jest łudząco podobny do Franciszka Ferdynanda, czyli kilka miesięcy po tym jak nasi zastrzelili Rudolfa w zamku Mayerling. Święci Pańscy! Cóż to była za noc. Temu Palvciowi trzeba było powiedzieć, że będzie udawał księcia w czasie zagranicznych wizyt. Żebyście widzieli jak się cieszył kiedy jechał do Sarajewa, miał rozkaz jak najwolniej poruszać się po mieście, a przydzieleni mu ludzie jeszcze bardziej opóźniali jazdę. Drogę do szpitala, którą normalnie pokonuje się w dwadzieścia minut samochód przejechał w ponad pół godziny. Wystarczyło. Potem mogliśmy się już zabrać za porządkowanie spraw na wschodzie.
Najlepszym agentem wydawał się początkowo Piłsudski, ale w trakcie kolejnych kampanii okazało się, że ma on swoje plany i niestety nie dało się tych planów zneutralizować w porę. Całe szczęście, że w sztabie mieli jeszcze jednego człowieka, takiego małego, łysego Kałmuka. Lenin mu było na imię. O mały włos, a wszyscy by się przefartowali z tym Leninem. W lutym 1917 car zgromadził na froncie wschodnim taką ilość ludzi i sprzętu, że chyba byłoby po nas, gdyby cała ta machina ruszyła. Wtedy jednak ktoś wpadł na pomysł, żeby agitować za demokracją, a chłopcy z kontrwywiadu przypomnieli sobie o tym Kałmuku. Car podpisał abdykację, bo mu nasi powiedzieli, że tego chce lud, wojsko rozpuszczono do domów i Prusy były uratowane. Żeby ten sam numer nie powtórzył się jeszcze raz postanowiliśmy wysłać tam tego całego Lenina. Wagon, plomba, Finlandia i odjazd. Na początku wydawało się, że nic się nie uda, ale jakoś poszło. I wtedy przyszli do nas socjaliści i powiedzieli, że tak dłużej być nie może, że i u nas trzeba zmienić stosunki własnościowe. Myśleliśmy początkowo, że ten cały Lenin zerwał się nam ze smyczy, ale jak go postrzelili sprawa stała się jasna. Było już jednak za późno, żeby coś zrobić. Bunt wytoczył się na ulicę. Towarzysze socjaliści postanowili rozprawić się z junkrami. To nie był najgłupszy pomysł patrząc z perspektywy młodego aspirującego oficera, bez widoków na awans w ministerstwie. Trzeba było ich poprzeć. I, już, już wydawało się, że sprawa się uda kiedy nagle pojawił się ten Piłsudski i towarzysze socjaliści stracili podstawowy atut w rozgrywce. Nie było sensu dalej z nimi trzymać. Beczka, woda, kamień. Nie był to jednak koniec kłopotów. Bo oto nasz były agent Piłsudski utworzył sobie państwo, zupełnie bez pozwolenia, państwo w dodatku oparte nie na socjalistach wcale, co jeszcze dałoby mu się wybaczyć. Tylko na posiadaczach i księżach. Było to wbrew wszelkim naszym planom, okazało się bowiem, że nasi rodzimi posiadacze i kler ani nie mają siły, ani chęci do tego by robić cokolwiek. Do tego przemysł leżał i ludzie zaczęli głodować. Trzeba było coś wymyślić. Przede wszystkim nie dopuścić do tego by to całe państwo byłego naszego agenta Piłsudskiego otrzymało jakikolwiek kredyt zagraniczny. Tym zajęli się towarzysze socjaliści, którzy wybaczyli nam w międzyczasie beczkę, wodę, kamień. W tym samym czasie próbowaliśmy nawiązać kontakt z Leninem, okazało się jednak, że jest on całkiem nieprzytomny. W Rosji zaś rządzić zaczął jakiś Gruzin, nazwiskiem Dżugaszwili, który na nasze nieszczęście nie potrzebował żadnego dofinansowania, bo finansował się od dawna sam, rabując banki i pociągi.
Marazm i kryzys. I tak by to trwało niewiadomo dokąd, gdyby towarzysze socjaliści nie wygrzebali skądś jakiegoś malarza. Austriaka, chyba, a może Żyda, nie pamiętam dokładnie. Coś mu tam zapłacili i facet zaczął robić agitację, ale przefartował się i poszedł siedzieć. Pojechali więc towarzysze socjaliści po radę do Ameryki. Tam wyszedł im na spotkanie znany lokalny działacz chrześcijański nazwiskiem Joseph Kennedy. On także, podobnie jak Dżugaszwili, od dawna finansował się sam i nie potrzebował naszej pomocy. Chętnie za to zaoferował swoją. Powiedział, że jest taki pomysł, żeby na prezydenta wystawić niejakiego Roosvelta. Takiego w okularach. Pan Kennedy powiedział, że to głupek, ale ma okulary i ludzie uwierzą przez to, że jest mądry. Zapytał też czy byśmy nie udostępnili mu niektórych naszych zakładów. Zgodziliśmy się, bo i tak stały puste. No i od tego momentu trochę się zaczęło poprawiać.
W międzyczasie wypuścili tego całego Hitlera. Towarzyszowi Kennedy’emu szalenie się ten facet spodobał. On i inni towarzysze z Ameryki przekonali nas, że wystawienie go na kanclerza to nie jest głupi pomysł. To się trochę nie podobało temu nowemu prezydentowi, jakże mu tam było…aha…Roosvelt, ale Joe Kennedy sprawę załatwił przez zaprzyjaźnionych dziennikarzy. Pozostało jeszcze tylko dogadać się z drugim Joe, i można było zacząć likwidację tego Piłsudskiego państwa i porządkowanie resztek spraw na wschodzie, które to jak pamiętamy zawsze wiąże się ze zmianą stosunków własności. Wkroczyliśmy do zagłębia Ruhry i rozpoczęły się wielkie manewry pod Kijowem. Piękny widok, mówię wam. Joe Dżugaszwili załatwił nam najlepsze miejsca, a przy okazji kazał się nazywać inaczej, tak żeby towarzysze z Ameryki mogli łatwiej wymawiać jego nazwisko. Takie sobie przybrał trochę podobne do tego Kałmuka Lenina. Stalin chyba, albo jakoś podobnie.
Ustaliliśmy z towarzyszami komunistami, że granica będzie tak miej więcej od Łomży po Lubaczów i załatwione. Towarzysze z Ameryki obiecali się nie wtrącać, a towarzysze z Anglii zorganizowali taką podpuchę, że niby sojusz czy coś, jakieś tam gwarancje i obiecanki. I tak zresztą nie miało to znaczenia, bo nasz były agent Piłsudski już nie żył i nie było się komu tłumaczyć. Sprawę załatwiliśmy w miesiąc i byłoby się wszystko dobrze skończyło, ale ktoś się zorientował, że ten cały Stalin wcale nie myśli na tym poprzestać, on chce porządkować dalej stosunki własności, tyle że u nas. Mocno to wzburzyło towarzysza Hitlera, który rozpisał z towarzyszami taki specjalny plan. „Barbarossa” się ten plan nazywał. Sam skoroszyty do niego przygotowywałem.
Początkowo wszystko szło dobrze, ale towarzysz Kennedy zaczął tracić wpływy w Ameryce i wszystko potoczyło w ostateczności nie tak jak trzeba. Ja się w rezultacie znalazłem w Urugwaju, ale gdzieś po 1968 wróciłem i rozpocząłem karierę polityczną. No i jakoś leci. Nadchodzi kolejna okazja do tego by w końcu uporządkować sprawy na wschodzie, bo wreszcie w tej Rosji ktoś rozsądny jest przy władzy, a i towarzysze socjaliści nie mają już tyle do powiedzenia. Junkrów zaś nikt już nie pamięta. Porządkowanie zaś spraw na wschodzie nieodmiennie wiąże się ze zmianami stosunków własności, przygotowania do tego idą pełną parą. Może wreszcie się uda.