Kalendarz Majów zapowiadający na dziś koniec świata zdominował dziś czołówki prorządowych mediów. W końcu to świetny pretekst, aby odwrócić uwagę społeczeństwa od spraw ważnych.
Satyryk Krzysztof Piasecki miał rację, gdy na antenie Polsat News wyśmiewał dziś ludzi, którzy w firmach prywatnych wykupują "ubezpieczenie od końca świata". Według umowy, jeśli przeżyją 21 grudnia, to muszą firmie ubezpieczeniowej oddać cały swój majątek. Podobno w USA znaleźli się nawet chętni na wykupienie takiej oferty, jeszcze głupszej niż oferta zakupu działek na księżycu. Jakiej stacji się nie włączy, słychać tylko dywagacje o końcu świata, kalendarzu Majów itp. Szczęśliwi ci Polacy – można byłoby pomyśleć, patrząc z boku: nie mają problemów gospodarczych, finansowych ani żadnych innych, skoro mówią tylko o końcu świata.
Po co to wszystko? Rozsądni ludzie wiedzą, że końca świata nie da się przewidzieć. Ludzie wierzący, do których się zaliczam, wiedzą, że datę końca świata zna tylko Bóg i to On zdecyduje kiedy skończyć istnienie tego łez padołu. Zaś głupcy przejmują się i zastanawiają czy dziś wieczorem położą się jeszcze spać czy zakoczy ich koneic świata. A głupsi z tych głupszych licytują się czy będą mogli oglądać na żywo transmisję z końca świata.
Czemu to wszystko służy? Chodzi oczywiście o to, by bzdurami odwrócić uwagę społeczeństwa od spraw ważnych. Gospodarka się sypie, zadłużenie rośnie, Polska zmierza ku nieuchronnej katastrofie. Aby lemingi tego nie zauważyły, potrzebny jest temat zastępczy. A kalendarz Majów przewidujący koniec świata genialnie na taki temat zastępczy się nadaje.