Na marginesie rozmaitych wydarzeń
Izabela Brodacka
Mój przyjaciel Marek, alpinista ( przemysłowy) i żeglarz, jako 11-letni chłopiec znalazł się w słynny krwawy czwartek w Gdańsku na peronie, gdy otworzono ogień do bezbronnych ludzi. Nie dał się zabić. Padł na tory i wyczołgał się spod obstrzału.
Od dzieciństwa żeglował po Jeziorku. Potem po morzach i oceanach. Często samotnie. Nauczył się radzić sobie w każdych okolicznościach. Dodam, że nigdy nie był w wojsku, jest pacyfistą i nie uznaje przemocy.
Przez całe życie pracuje na linie. Ma własną firmę konserwującą wiatraki w całej Europie.
Nigdy nie miał wypadku i nigdy nie było wypadku w jego firmie. Zgadnij kotku, dlaczego?
W samochodzie Marek zawsze wozi nóż do przecinania pasów, specjalny młotek do rozbijania szyb, śpiwór, koce i kuchenkę butanową. Wiele razy zdarzało się, że musiał udzielać pomocy kierowcom, którzy takie zabezpieczenie uważają za objaw paranoi.
W Niemczech, gdzie Marek mieszka młodzi ludzie jeżdżą zimą samochodami w samych podkoszulkach. Ogrzewanie na maksimum, głośna muzyka, przyciemnione szyby, duża prędkość. Raj na ziemi. Gdy zdarzy się wielogodzinny korek na autostradzie po zamarzających ludzi przylatują helikoptery. Zdarza się, że za późno.
Nikt nie odmawia im pomocy i współczucia, nie oznacza to jednak, że okoliczności podobnego wypadku objęte są jakimś tabu i że nie wolno przypomnieć światu, że jeżdżenie zimą bez ciepłych rzeczy, nawet w doskonale zarządzanym kraju, jest, co najmniej nierozsądne.
W górach bardzo rzadko zdarzają się wypadki obiektywne. Na przykład spadający kamień zabija turystę na ścieżce. Większość wypadków zarówno taternickich jak i turystycznych wynika z głupoty, z przeceniania własnych możliwości i właśnie z braku pokory.
· Znany alpinista Czesław Momatiuk ( Momo) zginął w 72 roku w Stanach przy pracach wysokogórskich. Często pracował bez asekuracji. Czy wspominanie o tym jest objawem braku szacunku do tego świetnego wspinacza?
Gdyby tak było Wawrzyniec Żuławski nie napisałby „Sygnałów ze skalnych Ścian” czy „ Tragedii Tatrzańskich”. Na kursach wspinaczkowych mówi się młodym ludziom- „Trzeba się asekurować, inaczej ubijecie się jak Momatiuk”
· Inny słynny alpinista Jan Długosz ( Palant) zginął na Zadnim Kościelcu w lipcu 62 roku, na ścieżce, którą pokonałby bez trudu inwalida. Trenując komandosów biegał w eksponowanym terenie od jednej grupy do drugiej, z rękami w kieszeniach i z papierosem w zębach. Gdyby nie trzymał rąk w kieszeniach może zdołałby opanować przypadkowe pośliźnięcie. Czy jest nieprzyzwoitością mówienie kursantom- „Nigdy nie trzymajcie rąk w kieszeniach, nawet w łatwym terenie, bo się ubijecie jak Długosz.”
· W styczniu 2003 roku grupa licealistów z Tych pod przewodnictwem nauczyciela geografii usiłowała wejść na Rysy. Szli jeden za drugim w małych odległościach. Podcięli pole śnieżne. W lawinie zginęło 8 osób. Liczba popełnionych przez nich i ich przewodnika (amatora) błędów przechodzi ludzką wyobraźnię. Dzięki nagłośnieniu tej sprawy wprowadzano zakaz poruszania się grup młodzieżowych w górach bez profesjonalnego przewodnika.
· Doświadczony instruktor zabrał trójkę kursantów na drogę Świerza na Mięguszowieckim Szczycie. Jest to droga, z której nie ma łatwego „wycofu”. To był pierwszy jego poważny błąd. Wśród kursantów była dziewczyna chora na serce, która go „zbajerowała”, żeby wziął ją na wspinaczkę. To drugi błąd. Trudno dokładnie ustalić, co się stało. Załamała się pogoda. Podobno instruktor zjeżdżał przekładając linę przez głaz. Głaz odpadł i strącił dwójkę młodych wspinaczy. Dziewczyna została sama na półce skalnej. Zamarzła. Niektórzy twierdzą, że zmarła na serce.
· 27 grudnia 1980 roku 16 osób ze szkoły sportowej w Kaliszu wyruszyło na Pilsko w dresach i tenisówkach. Nastąpiło załamanie pogody. Prowadzący młodzież trener zabłądził. Znaleźli się na Słowacji. Słowacki leśnik wskazał im drogę na szczyt, ale nie dali rady tam dotrzeć. Trzy osoby zmarły z zimna i wyczerpania.
O tym wszystkim można i trzeba pisać i głośno mówić. Choćby, dlatego, żeby unikać na przyszłość podobnych wypadków. Za wypadek na Pilsku i za wypadek na Rysach domorośli przewodnicy ( celowo nie przypominam ich nazwisk, bo chodzi o problem- nie o personalia) odpowiadali przed sądem. Spotkałam się jednak z interpretacją, że to lobby licencjonowanych przewodników górskich „hałasuje nad trumnami”, żeby zdobyć monopol na usługi przewodnickie.
Zasada milczenia „nad trumnami” wynika często z elitaryzmu środowiska alpinistycznego. Kiedy Joe Simpson opisał w książce „Dotknięcie pustki” swoją wyprawę w Andy peruwiańskie, wielu moich górskich znajomych wyrażało niesmak. „Nie sprzedaje się swego życia w górach, a brudy pierze się w domu”- powiedział mi znany przewodnik tatrzański i alpejski, (którego zdjęcia podpisywano w czasach jego młodości przydomkiem „boski”.) Powiem szczerze, że byłam zdziwiona- nie podejrzewałam go o dulszczyznę.
Oburzenie wywołał fakt, że Joe szczegółowo opisał swoje perypetie podczas próby zdobycia Siula Grande. A było, co opisywać. Złamał nogę. Partner ( Simon Yates) nie był w stanie go utrzymać i gdy Joe wpadł do szczeliny odciął linę. (Tego postępku nie odważyłabym się oceniać, zapewne nic innego nie mógł zrobić). Simpson nie poddał się. Wyczołgał się ze szczeliny po kruchym moście śnieżnym i ze złamaną nogą dotarł do obozu. Każdemu polecam rzeczowy opis tej drogi w jego książce. W obozowisku przywitano go jak ducha. Koledzy zlikwidowali już jego rzeczy. Simpson nie zgłaszał pretensji do partnera. Rozumiał dobrze okoliczności jego dramatycznej decyzji. Wykazał niezwykły hart ducha i wolę przeżycia. A i tak odsądzano go od czci i wiary. Bo naruszył środowiskowe tabu. Może byłoby lepiej gdyby sobie cicho umarł w tej szczelinie, a środowisko przemilczałoby okoliczności jego wypadku chroniąc jego pamięć jak szarotkę górską.
ze strony:
http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=3958&Itemid=119
W górach bardzo rzadko zdarzają się wypadki obiektywne. Większość wypadków zarówno taternickich jak i turystycznych wynika z głupoty, z przeceniania własnych możliwości i z braku pokory.
Mój przyjaciel Marek, alpinista ( przemysłowy) i żeglarz, jako 11 letni chłopiec znalazł się w słynny krwawy czwartek w Gdańsku na peronie, gdy otworzono ogień do bezbronnych ludzi. Nie dał się zabić. Padł na tory i wyczołgał się spod obstrzału.
Od dzieciństwa żeglował po Jeziorku. Potem po morzach i oceanach. Często samotnie. Nauczył się radzić sobie w każdych okolicznościach. Dodam, że nigdy nie był w wojsku, jest pacyfistą i nie uznaje przemocy.
Przez całe życie pracuje na linie. Ma własną firmę konserwującą wiatraki w całej Europie.
Nigdy nie miał wypadku i nigdy nie było wypadku w jego firmie. Zgadnij kotku, dlaczego?
W samochodzie Marek zawsze wozi nóż do przecinania pasów, specjalny młotek do rozbijania szyb, śpiwór, koce i kuchenkę butanową. Wiele razy zdarzało się, że musiał udzielać pomocy kierowcom, którzy takie zabezpieczenie uważają za objaw paranoi.
W Niemczech, gdzie Marek mieszka młodzi ludzie jeżdżą zimą samochodami w samych podkoszulkach. Ogrzewanie na maksimum, głośna muzyka, przyciemnione szyby, duża prędkość. Raj na ziemi. Gdy zdarzy się wielogodzinny korek na autostradzie po zamarzających ludzi przylatują helikoptery. Zdarza się, że za późno.
Nikt nie odmawia im pomocy i współczucia, nie oznacza to jednak, że okoliczności podobnego wypadku objęte są jakimś tabu i że nie wolno przypomnieć światu, że jeżdżenie zimą bez ciepłych rzeczy, nawet w doskonale zarządzanym kraju, jest, co najmniej nierozsądne.
W górach bardzo rzadko zdarzają się wypadki obiektywne. Na przykład spadający kamień zabija turystę na ścieżce. Większość wypadków zarówno taternickich jak i turystycznych wynika z głupoty, z przeceniania własnych możliwości i właśnie z braku pokory.
Gdyby tak było Wawrzyniec Żuławski nie napisałby „ Sygnałów ze skalnych Ścian” czy „ Tragedii Tatrzańskich”. Na kursach wspinaczkowych mówi się młodym ludziom- „Trzeba się asekurować, inaczej ubijecie się jak Momatiuk”
O tym wszystkim można i trzeba pisać i głośno mówić. Choćby, dlatego, żeby unikać na przyszłość podobnych wypadków. Za wypadek na Pilsku i za wypadek na Rysach domorośli przewodnicy ( celowo nie przypominam ich nazwisk, bo chodzi o problem- nie o personalia) odpowiadali przed sądem. Spotkałam się jednak z interpretacją, że to lobby licencjonowanych przewodników górskich „hałasuje nad trumnami,” żeby zdobyć monopol na usługi przewodnickie.
Zasada milczenia „nad trumnami” wynika często z elitaryzmu środowiska alpinistycznego. Kiedy Joe Simpson opisał w książce „Dotknięcie pustki” swoją wyprawę w Andy peruwiańskie, wielu moich górskich znajomych wyrażało niesmak.„Nie sprzedaje się swego życia w górach, a brudy pierze się w domu”- powiedział mi znany przewodnik tatrzański i alpejski, (którego zdjęcia podpisywano w czasach jego młodości przydomkiem „boski”.) Powiem szczerze, że byłam zdziwiona- nie podejrzewałam go o dulszczyznę.
Oburzenie wywołał fakt, że Joe szczegółowo opisał swoje perypetie podczas próby zdobycia Siula Grande. A było, co opisywać. Złamał nogę. Partner ( Simon Yates) nie był w stanie go utrzymać i gdy Joe wpadł do szczeliny odciął linę. ( Tego postępku nie odważyłabym się oceniać, zapewne nic innego nie mógł zrobić). Simpson nie poddał się. Wyczołgał się ze szczeliny po kruchym moście śnieżnym i ze złamaną nogą dotarł do obozu. Każdemu polecam rzeczowy opis tej drogi w jego książce. W obozowisku przywitano go jak ducha. Koledzy zlikwidowali już jego rzeczy. Simpson nie zgłaszał pretensji do partnera. Rozumiał dobrze okoliczności jego dramatycznej decyzji. Wykazał niezwykły hart ducha i wolę przeżycia. A i tak odsądzano go od czci i wiary. Bo naruszył środowiskowe tabu. Może byłoby lepiej gdyby sobie cicho umarł w tej szczelinie, a środowisko przemilczałoby okoliczności jego wypadku chroniąc jego pamięć jak szarotkę górską.