Przypominamy tekst Grzegorza Grabowskiego na 170 rocznicę urodzin wyśmienitej polskiej poetki Marii Konopnickiej.
Mimo olbrzymiej popularności we wszystkich dzielnicach rozbiorowych – rosnącej w czasie wojny światowej i w Polsce niepodległej – „Rota” Konopnickiej i Nowowiejskiego nie została nigdy oficjalnym hymnem państwowym.
W 1927 roku władze sanacyjne arbitralnie uznały za takowy „Pieśń Legionów Polskich we Włoszech”, ułożoną przez rewolucjonistę-kryptomasona[2] i sławiącą formację, której „polityczne i militarne znaczenie działania było niewielkie, nawet propagandowo raczej nikłe” (Jerzy Łojek).
Wbrew woli Piłsudskiego i zdominowanych przez masonerię, sanacyjnych rządów, to właśnie „Rota” pozostała hymnem katolickiej Polski i jej wiernego ludu, ciemiężonego okrutnie, lecz trzymającego się polskości na przekór wszystkim XX-wiecznym okupantom, fałszywym przyjaciołom i prawdziwym wrogom.
Przeciw odwiecznemu wrogowi
Agaton Giller, jeden z przyszłych przywódców powstania styczniowego, odbywał w latach pięćdziesiątych XIX wieku karę zesłania na Syberii. I napotkał tam – gdzieś hen, w zabajkalskiej krainie – wieloletniego legendarnego zesłańca, Piotra Wysockiego. Według relacji Gillera, dawny bohater Nocy Listopadowej niezwykle dużo teraz czytał i dużo rozmyślał na tematy historyczne. Poglądy niegdysiejszego antyrosyjskiego radykała były już raczej jednoznaczne: „Niemców uważa za niebezpieczniejszych dla nas niż Moskali – pisał Giller – nie nazywa ich Niemcami, lecz Dajczerami i ze smutkiem przypomina, ile to już milionów Polaków nad Elbą i Odrą mieszkających wynarodowili.”
Po upadku powstania styczniowego (którego zamysł Wysocki potępił i przystąpienia do niego odmówił), antypolskie represje dotknęły nie tylko mieszkańców zaboru rosyjskiego. Już wkrótce zagrożona została też polskość ziem znajdujących się pod pruskim zaborem. Pretekstem do rozpoczęcia bismarckowskiej polityki „kulturkampfu”, czyli polityki przekształcania ludności polskiej w „Prusaków mówiących po polsku” stało się zjawisko „cofania się niemczyzny” (Der Rueckang des Deutschtums), spowodowane tzw. „ostfluchtem” – przemieszczaniem się niemieckiej ludności zaboru pruskiego na zachodnie, uprzemysławiające się gwałtownie obszary Niemiec, a także napływem do wschodnich prowincji pruskich tanich polskich robotników z Królestwa Polskiego i Galicji. Zauważono, że w latach 1871-1885 przyrost ludności polskiej w prowincji poznańskiej był kilkakrotnie większy niż przyrost ludności niemieckiej: przybyło 22,3 tys. Niemców i aż 109,6 tys. Polaków. Towarzyszyło tym zjawiskom budzenie się polskiej świadomości narodowej nawet na terenach uważanych już za zniemczone, co było dla Niemców dzwonkiem alarmowym, zwłaszcza wobec istniejących napięć politycznych w Europie i perspektywy wojny z Rosją, sprzymierzoną od początku lat 90. z Francją. Dla Bismarcka było rzeczą oczywistą, że żywioł polski obróciłby się w razie takiej wojny przeciwko niemieckiemu zaborcy, co mogłoby zniweczyć dotychczasowe wysiłki germanizacyjne i naruszyć niemiecki stan posiadania na Wschodzie.
Komisja Kolonizacyjna otrzymała olbrzymie sumy pieniędzy na swoją działalność i zakupiła od Polaków w latach 1886-1889 około 42,2 tys. hektarów ziemi, z czego większość nabyto w drodze dobrowolnych umów. Wzrost cen na ziemię zachęcał, na szczęście, również samych Niemców do pozbywania się gospodarstw, jednakże władze niemieckie były zdeterminowane i powiększały systematycznie fundusz Komisji Kolonizacyjnej, a także utworzony w 1897 roku „fundusz dyspozycyjny naczelnych prezesów (prowincji) celem popierania i wzmocnienia żywiołu niemieckiego w prowincji poznańskiej i Prusach Zachodnich, tudzież w regencji opolskiej”. Fundusz dyspozycyjny miał umocnić niemczyznę w miastach zaboru, ponieważ np. w Poznańskiem odsetek polskiej ludności miast wzrósł w l. 1861-1895 z 32,8 proc. do 44,5 proc. ogółu ich mieszkańców. Zaczęto więc otaczać wiele wytypowanych miast łańcuchami nowych wsi niemieckich, które tworzono na gruntach wykupionych z rąk Polaków i zaludniano własnymi osadnikami.
Hasło połączenia wysiłków germanizacyjnych w miastach i na prowincji wysunęli jako pierwsi członkowie tzw. Hakaty, czyli powstałego w 1894 r. Niemieckiego Towarzystwa Marchii Wschodniej (Deutscher Ostmarkenverein), skupiającego wkrótce kilkadziesiąt tysięcy aktywistów z całych Niemiec. Prym w Ostmarkenverein wiedli nie tylko junkrzy pruscy, lecz również urzędnicy państwowi, profesorowie, nauczyciele i przedsiębiorcy – przedstawiciele elit, które pchnęły naród niemiecki w tragedię pierwszej światowej wojny. Swą nazwę wzięła Hakata od nazwisk jej twórców: von Hansemanna, Kennemanna i von Tiedemanna (nb. wnuk tego ostatniego, Hans von Herwarth, przekazał Amerykanom treść tajnych postanowień paktu Ribbentrop-Mołotow w kilka godzin po ich podpisaniu). Hakatyści podsycali antypolskie nastroje i domagali się od rządu radykalnych posunięć. Za ich namową dokonano w 1904 r. nowelizacji ustawy osadniczej i odtąd chłopi nabywający parcele nie mogli stawiać na własnej ziemi budynków bez uzyskania zgody władz administracyjnych (casus Drzymały).
Niemieckie pomysły na wykorzenienie polskości zaczęły jednak przynosić odwrotne skutki: w latach 1886-1894 wzrosła znacznie liczba polskich gospodarstw w prowincjach, które poddawano akcji kolonizacyjnej, zaś w latach 1896-1904 polska własność ziemi zwiększyła się w zaborze pruskim o 59,1 tys. hektarów. Mimo zaostrzonej polityki narodowościowej odsetek ludności niemieckiej w Poznańskiem zmalał z 39,8 proc. (1890) do 38,5 proc. w roku 1905. W odpowiedzi na zakaz używania języka polskiego na lekcjach religii (1900) doszło w latach 1901-1903 do wielu protestów dzieci i rodziców, a w latach 1906-1907 strajki szkolne objęły niemal cały zabór i dziesiątki tysięcy uczniów.
Widząc co się dzieje, Niemcy uciekli się do najdrastyczniejszych metod. W listopadzie 1907 roku kanclerz von Buelow przedstawił projekt hakatystowskiej ustawy pt. „O środkach wiodących do wzmocnienia żywiołu niemieckiego w prowincji poznańskiej i Prusach Zachodnich”. Przewidywał on przymusowy wykup polskich majątków ziemskich, wytypowanych uznaniowo przez władze Komisji Kolonizacyjnej. Po burzliwej debacie, zaaprobowały ten „fakt wprost niesłychany, urągający cywilizacji, prawu i sprawiedliwości” (H. Sienkiewicz) obie izby niemieckiego parlamentu (16 stycznia – 3 marca 1908 r.). W listopadzie 1907 roku wniesiono także pod obrady parlamentu Rzeszy projekt ustawy o stowarzyszeniach, który wprowadzał przymus używania języka niemieckiego podczas publicznych zgromadzeń. Ustawa ta została przyjęta w kwietniu 1908 roku. Ignacy Daszyński powiedział o tych aktach, że „Ustawa pierwsza (wywłaszczeniowa) ma zrobić naród nasz bezbronnym, (a) druga chce uczynić go niemym”. Działania te wywołały gwałtowny sprzeciw Polaków.
„Przodownica” nr 11/1908.
Inteligencja polska szybko doceniła ładunek polskości zawarty w „Rocie”. Przedrukowały ją gazety wydawane w kraju i na obczyźnie, a masową popularność osiągnęła jako pieśń wszechpolska jeszcze przed wybuchem I wojny światowej. Niosąc pod strzechy przykazania obrony ziemi, mowy i Ducha – wskazywała najprościej i najlepiej główne cele dla narodu polskiego w okrutnym XX wieku.
Komu zawadzała „Rota”?
O polskości inteligencji w 1918 r. przesądzało coś więcej, aniżeli ponoszone w czasie wojen ofiary: była to miłość, przywiązanie do ziemi ojczystej! To właśnie ów silny, częstokroć jeszcze bezpośredni związek dużej części naszych ówczesnych elit ze wsią, z tradycją życia i pracy na ziemi przesądzał w praktyce o tym, że była to istotnie autentyczna warstwa przywódcza. Jej patriotyczni przedstawiciele posiadali nie tylko solidne wykształcenie, lecz mieli także swoje naturalne zaplecze i bronili świadomie czegoś konkretnego – bronili Narodu zakorzenionego mocno we własnej ziemi i uparcie strzegącego każdego skrawka terytorium odziedziczonego po przodkach.
W kraju, w którym zdecydowana większość współrodaków żyła z ziemi i dla ziemi, zadanie stojące przed każdym wykształconym Polakiem było jasne i oczywiste: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”! Właśnie dlatego potrzebne były polskie uniwersytety, potrzebna była myśl państwowa, inteligencja i… Niepodległa Polska. Same elity, ich „jedność ideowa” czy wręcz partyjna, ich „syntezy” koncepcji państwowotwórczych – nie były żadnym rzeczywistym celem dla polskiego Narodu. Celem tym była własna ziemia: ta, którą orano, i ta, na której stały domy, fabryki i kościoły. Maria Konopnicka rozumiała to doskonale.
Jako autentyczna przedstawicielka „postępowej”, a nawet antyklerykalnej (choć głęboko wierzącej) części inteligencji polskiej z przełomu XIX i XX wieku, poetka stanęła w końcu na gruncie kiełkującej idei katolicko-narodowej i stała się sztandarową postacią obozu polskiego. Albowiem „W myśl ideologii wczesnej Narodowej Demokracji w chłopie polskim widziano ostoję narodowego bytu, kładąc równocześnie nacisk na niemilitarne, niepowstańcze metody organizowania walki z zaborcą, głównie zresztą niemieckim, przed którym – wtedy właśnie, gdy Konopnicka pisała 'Rotę’, ostrzegał Roman Dmowski w głośnej książce 'Niemcy, Rosja a kwestia polska’. „Rota” zyskała sobie olbrzymią popularność „w całym społeczeństwie bez względu na polityczne podziały (…) była śpiewana przez niepodległościowców zarówno endeckiej, jak i socjalistyczno-piłsudczykowskiej proweniencji. (…) gdybyśmy spróbowali odtworzyć atmosferę schyłku roku 1918, kiedy społeczeństwo zrzucało więzy okupacji niemieckiej, ujrzelibyśmy zjawisko nieoczekiwane: Niepodległość zdobywali Polacy z 'Rotą’ na ustach.” (A. Romanowski, „Rota” – Pieśń Niepodległości, „Pamiętnik Literacki” nr 2/1987).
I dopiero w tej niepodległej Drugiej Rzeczpospolitej „ze wszystkich stron, z podziwu godną jednomyślnością, zaczęto piętnować frazę 'Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz’ " zaś „W Polsce sanacyjnej 'Rota’ nie cieszyła się na ogół szczególnymi względami (…) Wacław Kostek-Biernacki oficjalnie zakazał śpiewania 'Nie rzucim ziemi’ w swym 38 pułku piechoty. Stanisław Rostworowski (bohater spod Rokitny, a w przyszłości generał AK) deklarował w roku 1930 na łamach Polski Zbrojnej: 'Armia także nie chce Roty!’ (…) Z kolei opozycja rewanżowała się żarliwym kultem 'Roty’ : w dalszym ciągu była ona pieśnią szczególnie bliską Narodowej Demokracji i stronnictwom ludowym. Rzecz jednak charakterystyczna: ci ludowcy, którzy współpracowali z rządami Piłsudskiego, przyłączyli się do krytyki 'Roty’.” (tamże)."
Eugeniusz Małaczewski (1897-1922), potomek rodziny drobnoszlacheckiej z okolic Humania, był ochotniczym żołnierzem armii rosyjskiej (1915), dowódcą kompanii w 3. dywizji I Korpusu gen. Dowbor-Muśnickiego, a od stycznia 1918 r. żołnierzem III Korpusu Polskiego w Rosji. Po rozbrojeniu tej ostatniej formacji przez Austriaków, Małaczewski został aresztowany i skazany na rozstrzelanie przez bolszewików. Wyrwawszy się śmierci, dotarł do Archangielska i tam, w szeregach walczących z Armią Czerwoną „murmańczyków”, zastała go wieść o Niepodległości. I oto, w jego „Koniu na wzgórzu” (1921), czytamy: „z gardzieli założonych szlochem szczęścia wyrwała się – razem u wszystkich – pieśń zrodzona w godzinie najgłębszej niedoli narodu. Jej znana melodia jest posępna jak psalm nieszporny. Lecz pieśń, oskrzydlona bezdennym zapałem młodych dusz, brzmiała fanfarami, jakich w sobie nie ma nawet płomienna >Marsylianka<. A słowa: Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz! rozległy się pełnią takiego triumfu, a zarazem groźby niezłomnej, że zdało się, iż po nich nastąpi coś wspaniałego (…) – tyle potęgi ducha zalewało śpiew i – wyszarpnęło się zeń, jak z pochwy wylata nagi jasny miecz.”
Jak pisał na początku lat 30. Stanisław Pigoń (O „Rocie” Marii Konopnickiej – słowa spokojne, „Kurier Poznański” nr 592/1931), pieśń „Nie rzucim ziemi…” była „źle słyszana” przez sanacyjne czynniki decyzyjne i „wypychana” ze śpiewników dla młodzieży i z oficjalnych uroczystości. Pułkownik Kostek-Biernacki – który „wypchnął” skutecznie „Rotę” z podległego mu pułku piechoty – również nie uniknął konieczności przystąpienia do dziejowego „egzaminu”: „Po rozpoczęciu działań wojennych (w 1939 roku) został on powołany na stanowisko ministra, z powierzeniem mu funkcji głównego komisarza cywilnego przy Głównej Kwaterze Naczelnego Wodza. Z tej nominacji nic nie wyniknęło, prócz tego, że przekreśliła ona nadzieje na utworzenie rządu zjednoczenia narodowego.” (Ślaski, s. 106). Osławiony piłsudczyk-sadysta („lubujący się – jak zapisał Witos – w okrucieństwie i krwi”) „funkcji nie objął, niczego nie osiągnął i wkrótce znalazł się w Rumunii. Ci, których miał organizować do przeciwstawienia się najazdowi, uczynili to sami” (tamże).
Epilog bojów o „Rotę” dopisało samo życie. Potomkinie Konopnickiej – żony oficerów 9. pułku ułanów w Trembowli (woj. tarnopolskie) – zostały deportowane w 1940 roku wraz z trojgiem malutkich prawnucząt w dwóch różnych kierunkach: w głąb tajgi w republice Komi oraz nad granicę z Chinami w Kazachstanie. Najstarszy prawnuczek poetki, „Niespełna siedmioletni Janek zapamiętał z tej długiej podróży, o głodzie i chłodzie, że zmarłych wyrzucano z kibitek na pobocza torów. Ale najbardziej przeżył chwilę, kiedy cały pociąg zaczął śpiewać Rotę. Mijali właśnie polsko-rosyjską granicę, gdy ktoś zaintonował tę pieśń. I nagle >Nie rzucim ziemi skąd nasz ród…< zabrzmiało głosami dwóch i pół tysiąca zesłańców. – Wiedziałem już wtedy, że autorką Roty jest moja prababka. Ale po raz pierwszy usłyszałem ją wykonaną przez tak niezwykły chór. Śpiewał cały pociąg, aż drżały wagony. Nie pomogło walenie bolszewików kolbami w ściany pociągu. Narodowa pieśń, symbol walki Polaków w niewoli, niosła się daleko. Zesłańcy krzepili nią zrozpaczone serca i dusze – zapamiętał na całe życie.”[4]
"W rok później zdarzył się cud: „w końcu lipca [1941] zwołano następne zebranie, na którym podano do wiadomości, że został zawarty układ między rządem sowieckim a rządem polskim. Komendant [osady zesłańców] oświadczył, że ZSRR popełnił wielki błąd uważając Polaków za wrogów. 'Nasze narody są słowiańskie, my jesteśmy bracia, a naszym wrogiem są Niemcy hitlerowskie. Ogłoszona będzie amnestia dla Polaków, wkrótce otrzymacie wolność’. Zapanowała nieopisana radość, ludzie padali sobie w objęcia, płakali ze wzruszenia. Zwrócono się do komendanta o zezwolenie na odśpiewanie narodowej pieśni. Zezwolił pod warunkiem, że słowa i treść nie będą obrażały, ani godziły w ZSRR. Uroczyście odśpiewano 'Nie rzucim ziemi skąd nasz ród… ’. W czasie śpiewania 'Roty’ Rosjanie zrozumieli słowa skierowane przeciw Niemcom, co im się podobało, bo kiwali głowami.”[5] – Nic więc dziwnego, że podczas formowania I Dywizji Wojska Polskiego w Sielcach nad Oką „Rotę” śpiewano już codziennie.
I wreszcie rozległ się chichot historii – „W czerwcu 1956 roku warszawski Teatr Narodowy pokazał w Paryżu 'Kordiana’ w reżyserii Erwina Axera. Na widowni Anders i emigracja z Londynu. Kordian-Łomnicki ze szczytu Mont Blanc obwieszcza światu: 'Polska Winkelriedem narodów/ poświęci się, choć padnie”. Wzywa chmury, i wiatry, i ptaki – by go niosły! Krzyczy: 'Polacy!’ i podchodzi do widowni. Ludzie zrywają się z miejsc, płaczą, rzucają na scenę kwiaty, a po chwili pod sklepieniem paryskiego Teatru Narodów wybucha 'Rota’.”[6]"
Trudno chyba o lepszy dowód zwycięstwa tej pieśni (i kontekst). Odśpiewali ją poniewczasie zgodnym już chórem emigracyjni tułacze: generał Anders – w maju 1926 roku szef sztabu obrony Warszawy, broniący Polski i Polaków przed buntownikami Piłsudskiego oraz zbiegli na Zachód przedstawiciele sanacyjnej elity, która po zamachu majowym zdetronizowała „Rotę” za pomocą „Mazurka Dąbrowskiego”.
Dzisiaj dawne spory wokół „Roty” wydawać się mogą już nieważne. Nie żyją już świadkowie prawykonania pieśni na odsłonięciu pomnika grunwaldzkiego w Krakowie i mało kto pamięta, że w listopadzie 1939 r. okupanci niemieccy przystąpili do jego zburzenia. Wiosną 1940 roku, po zaledwie 30 latach od postawienia – nie było po nim śladu. Pomnik odbudowano, lecz czy przetrwały nauka i przysięga zapisane w strofach i dziejach „Roty”?
Minęło sto lat. Inna epoka. Migracje. Nawet chłopów pozostało już niewielu.
A jednak, wbrew pozorom, najważniejsze jest dzisiaj to, czy inteligencja żyjąca w Polsce dostrzega swój cel główny i podstawową rację swojego istnienia. Czy młode elity rozumieją i czy podejmą Hasło. Jest nim nadal „Rota” – „pieśń na cześć ziemi i na cześć trwania przy ojcowiźnie, (…) ślubowanie na wierność zagonowi ojczystemu, pracy na nim i straży nad jego całością, nienaruszalnością.”. Jest to nasza Synteza Polskości – konkretna, prawdziwa i jasna. Musimy wierzyć, że – jak pisał prof. Pigoń – „pokolenia niepodległe znajdą w niej prosty wyraz dla najwyższej swej, elementarnej woli zbiorowej: jesteśmy na ziemi praojców i wytrwamy na niej – do krwi ostatniej kropli z żył.”. To zadanie numer jeden dla każdego myślącego po polsku.
——
[1] – Założycielką i pierwszą redaktorką naczelną „Przodownicy” była Maria z Bouffałów Wysłouchowa, zdeklasowana szlachcianka, absolwentka Żeńskich Wyższych Kursów w Petersburgu, żona szlachcica Bolesława Wysłoucha i faktyczna współtwórczyni zorganizowanego przezeń w Galicji Stronnictwa Ludowego. Zob.: G. Kowalska, Maria Wysłouchowa (Bouffałówna) 1858-1905 http://kobietynawsi.pl/Maria-Wyslouchowa-Bouffalowna
[2] – Zob.: Marek Rezler, Józef Wybicki jako wolnomularz http://wolnomularstwo.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=83&Itemid=44 (30.11.2005)
[3] – Hartmann należał do coraz liczniejszego grona niemieckich panteistów, deistów i ateistów. W książkach „Die Selbstzersetzung des Christentums und Religion der Zukunft” (Samounicestwienie chrześcijaństwa i religia przyszłości, 1874) oraz „Die Krisis des Christentums in der modernen Theologie” (Kryzys chrześcijaństwa we współczesnej teologii, 1880) – głosił przeżycie się chrześcijaństwa i potrzebę ustanowienia nowej religii.
Zob.: B. Grott, Szowinizm niemiecki jako obiektywna legitymacja reorientacji polityki polskiej dokonanej przez Romana Dmowskiego na początku XX wieku, /w:/ Nacjonalizmy różnych narodów – perspektywa politologiczno-religioznawcza, red. Bogumił Grott i Olgierd Grott, Kraków 2012. http://konserwatyzm.pl/artykul/4508/szowinizm-niemiecki-jako-obiektywna-legitymacja-reorientacji
[4] – O losach potomków Konopnickiej: Teresa Kaczorowska, Nazywano ją pieśniarką ludu, "Rzeczpospolita" z dnia 05.09.2010, "Plus Minus" nr 33, s. 20-21. http://www.kaczorowska.com/index.php?numer=8&nr=2&idpr=17
[5] – Relacja Wiktora Kamińskiego z Kalinówki na Wołyniu, cyt za: Michał Bronowicki, Deportacja osadników wojskowych w głąb ZSRR, „Kresowe Stanice” nr 1(44)/2009, s. 20. http://www.osadnicy.org/bronowicki.pdf
[6] – Cyt za: Magdalena Grochowska, Ja broczę krwią. Tadeusz Łomnicki, „Gazeta Wyborcza” z dnia 07.12.2000. http://niniwa2.cba.pl/grochowska_ja_brocze_krwia_lomnicki.htm
Grzegorz Grabowski