Największym zaskoczeniem w tegorocznych wyborach parlamentarnych był chyba wynik KW RAZEM. Nowe ugrupowanie o skrajnie lewicowym profilu nieoczekiwanie zdobyło 3,62% poparcia, przekraczając tym samym próg wymagany do uzyskania dotacji z budżetu państwa. Eksperci są zgodni – kluczowy wpływ na finalny rezultat miało wystąpienie jednego z liderów tej partii Adriana Zandberga podczas debaty przedstawicieli wszystkich komitetów w TVP. Zaważyła nie tyle treść przekazu, co styl w jakim wygłosił on swoje „racje” oraz wypowiedzi telewizyjnych „specjalistów”, którzy ukuli tezę, że „Zandberg wygrał debatę”. Wzmocniona efektem nowości, w mig stała się ona obiegową i spowodowała, że komitetowi udało się uzyskać poparcie osób podatnych na tego typu sugestywne opinie. W rzeczywistości nikt żadnej debaty nie wygrał, a już napewno nie był to członek RAZEM.
Aż dziw bierze, że ktokolwiek może traktować na poważnie program tej partii. Poza postulatem opodatkowania zagranicznych koncernów, który Liga Obrony Suwerenności konsekwentnie głosi od kilkunastu lat, jest to stek kocopołów, totalnie oderwanych od rzeczywistości. Nic zatem dziwnego, że w trakcie wspomnianej debaty Zandberg musiał nadrabiać innymi elementami, aby wyszło „na jego”. Posunął się w tym celu nawet do obrzydliwej manipulacji faktami w sprawie imigrantów zarobkowych z Afryki i Bliskiego Wschodu, kiedy to stwierdził, że większość Polaków chce przyjąć uchodźców, podczas gdy jest dokładnie na odwrót. Przede wszystkim jednak wygłosił szereg socjalistycznych komunałów, których usankcjonowanie zacofałoby Polskę gospodarczo bardziej niż PRL. Według niego dziurę w systemie emerytalnym można załatać likwidując umowy śmieciowe oraz znosząc „przywileje” dla przedsiębiorców, przez które rozumie on możliwość skorzystania z 19% podatku liniowego oraz… przymus odprowadzania do ZUS stałej kwoty składek, wynoszącej ponad 1000zł miesięcznie. Gdyby owe składki miały być naliczane w sposób proporcjonalny, to partia Zandberga musiałaby chyba utworzyć organ na kszatł NKWD, „monitorujący” przedsiębiorców, żeby wpływy do budżetu z tego tytułu okazały się relatywnie wyższe. Praktyka wykazuje bowiem co innego – przedsiębiorcy wolą kupić „na firmę” nowy samochód, niż zapłacić wysoki podatek. Pomyślmy, co by się działo w przypadku włączenia w ten system ubezpieczeń społecznych? Prędzej mielibyśmy do czynienia z procesem wykupywania całych salonów, niż wzrostem funduszy w ZUS-ie.
Z tego samego powodu głupotą jest podnoszenie kwestii wprowadzenia większej progresji w systemie podatkowym, wymierzonej w lepiej zarabiających obywateli – po prostu mało kto takie podatki będzie płacił. Ale tutaj partia RAZEM zaskakuje. Na ich stronie internetowej można przeczytać, że osławiony postulat 75% podatku dla osób zarabiających ponad 500 tys. zł rocznie nie służy zwiększaniu dochodów państwa, ale ma na celu zmniejszanie nierówności społecznych. Wysoka stawka będzie stanowiła sygnał dla firm – nie inwestujcie w pensje prezesów, inwestujcie w pensje pracowników, w innowacje, w rozwój firmy, a nie w rozwój kapitału prezesa. Jest to bardzo ciekawe zjawisko – paru lewaków poucza właścicieli firm obracających milionami złotych, w jaki sposób mają oni zarządzać własnym dobytkiem! Powiedzmy sobie wprost – skoro ktoś umiał wypracować tak duży kapitał, to z pewnością zna się bardziej na zarządzaniu zasobami ludzkimi, niż działacze partii RAZEM. I w przeciwieństwie do tej grupki pseudointelektualistów, rozumie on podstawową zasadę obowiązującą na rynku pracy – jaka płaca, taka praca. Na lewicy nikt nie myśli w ten sposób, że prezes, czy szef działu marketingu zarabia krocie nie dlatego, że takie jest widzimisię zarządu danej spółki, tylko z powodu nałożonych nań obowiązków. To od zaradności takich „bogatych prezesów”, od tego ile i jakie pozyskają kontrakty dla spółki, zależy, czy pracę będą mieli ci pracownicy, o których interes rzekomo walczy przywołane ugrupowanie. Proza życia to nie makrsistowsko-trockistowskie teorie „równości” („Folwark zwierzęcy” Orwella się kłania). Jeden człowiek ma predyspozycje do wykonywania pracy odtwórczej, drugi do zarządzania. Fakt, że ktoś nie potrafi sobie posłać wygodnie łóżka nie daje mu moralnego prawa odgrywania się na tym, który tę umiejętność posiadł. A właśnie takimi prymitywnymi pobudkami, niczym więcej, kieruje się Zandberg i jego pobratymcy. Co innego, kiedy możliwość operowania dużymi pieniędzmi dotyczy ich samych. Otóż partia RAZEM otrzyma po wyborach subwencję wynoszącą ok. 3,5 mln zł rocznie. Według ich programu, powinni odprowadzić od tej sumy właśnie 75% podatku, co wytknęli im internauci. Zapytana o te zarzuty przez portal natemat.pl rzeczniczka RAZEM odparła, że… osoby je stawiające to trolle. Nie ma co, bardzo „merytorycznie” i „rzeczowo”. A wystarczyło przecież dopisać na stronie małym druczkiem, że wysoki podatek płacić będą tylko „grube kapitalistyczne świnie” i nie byłoby tematu!
Kolejnym sztandarowym postulatem tej partii jest powszechny dostęp do „bezpłatnej” edukacji. Jak na ironię losu Adrian Zandberg jest wykładowcą przedmiotów informatycznych w prywatnej Polsko-Japońskiej Akademii Technik Informatycznych w Warszawie, gdzie miesięczne czesne wynosi nawet 1280 zł. Nie ma to jak pozować na „klasę robotniczą” wykonując pracę umysłową i stukając w klawiaturę od komputera. Taki to z niego „proletariat” i „lewica”. Pikanterii dodaje fakt, że rektorem owej uczelni jest ojciec Barbary Nowackiej, a sama kandydatka ZLew-u na premiera piastuje tam funkcję kanclerza. Nie jest to zbieg okoliczności, ponieważ, jak ujawnił Przemysław Wipler, który pamięta Zandberga z czasów studiów, on i Nowacka byli niegdyś parą. Żeby było jeszcze bardziej śmiesznie, nieformalny lider RAZEM jest także… przedsiębiorcą. W tym miejscu chciałbym zadać mu publicznie pytanie – czy korzysta Pan, Panie Zandberg z „przywileju” odprowadzania stałych składek na ubezpieczenie społeczne, czy też zgodnie z zadeklarowanymi poglądami, co miesiąc oblicza jego wysokość proporcjonalnie i wypełnia odpowiednią deklarację w ZUS-ie, na kwotę oczywiście wyższą od minimalnej?
Zastanawia także samo zachowanie i osobowość Zandberga. Znany publicysta lewicowy Piotr Szumlewicz, który pamięta go z okresu działalności w młodzieżówce Unii Pracy i Młodych Socjalistach, wypowiedział się o nim na łamach portalu se.pl, jako o człowieku, który chciał rządzić autorytarnie, a ten despotyzm mu pozostał do dziś. Z kolei inny współpracownik określił go jako osobę inteligentną, ale o mentalności sekciarza. Jak te fakty mają się do „demokracji obywatelskiej” głoszonej przez partię RAZEM, która zarzeka się, że nie ma lidera? Historia już nie raz pokazała, że z każdego kolektywu prędzej czy później wyłania się wódz. Wszystko wskazuje na to, że podobnie będzie w przypadku RAZEM i Zandberga, który w końcu okiełzna całe towarzystwo i zacznie ujawniać prawdziwe, zamordystyczne oblicze „wrażliwej” lewicy.
Przemysław Piejdak
Felieton ukazał się w biuletynie informacyjnym „Patriota” nr 10/2015. Autor jest członkiem władz naczelnych Ligi Obrony Suwerenności.
Polska partia polityczna o profilu patriotycznym.
Jeden komentarz