Bez kategorii
Like

Generał Ludomił Rayski

02/10/2011
306 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
no-cover

Jak pewnie niektórzy wiedzą napisałem książkę pod tytułem „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie”. Jest to zbiór 63 gawęd o wyjątkowych a zapomnianych postaciach i wydarzeniach z historii kraju.

0


Jak pewnie niektórzy wiedzą napisałem książkę pod tytułem "Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie". Jest to zbiór 63 gawęd o wyjątkowych a zapomnianych postaciach i wydarzeniach z historii kraju. Książka cieszy się niejaką popularnością, co z kolei cieszy mnie. Wczoraj na przykład gościłem u siebie w domu pewnego Londyńczyka, który znał osobiście generała Ludomiła Rayskiego, przyjechał tu do mnie załatwić pewną sprawę, z której może wykluje się nowa książka. Mój gość, sam będąc człowiekiem dość niecodziennym, opowiadał mi o generale i jego niezwykłej żonie, pisarce, która – czego nie wiedziałem pisząc moją "Baśń jak niedźwiedź" – uczyła go polskiego i zapoznawała z lietraturą pisaną po polsku. Być może ta jego historia znajdzie miejsce w drugim tomie "Baśni", jest szalenie inspirująca.Dwóch urodzonych w Londynie chłopców chodzi na lekcje do pani generałowej, która opowiada im o nieistniejącym już przecież kraju. Po latach jeden z nich opowiada tę historię autorowi. Ładnie się to układa. Na razie jednak poczekajmy, bo projektów jest zbyt wiele, a czasu na ich realizację nie starcza. Póki co chciałem przypomnieć historię życia generała Rayskiego, która znajduje się w tomie "Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie" dostępnnym na www.coryllus.pl Oto ona:

 

Effendi Turek 

Życie generała pełne było niezwykłych zdarzeń, ale jego żona Zofia najchętniej wracała do wypadków z okresu Powstania Warszawskiego. Pewnej nocy, w czasie nalotu Stukasów znalazła się w piwnicy wraz z uciekającymi przed bombami ludźmi, razem z nią siedział w tej piwnicy Stefan Ossowiecki najsłynniejszy przedwojenny jasnowidz, znany z tego, że w lutym 1939 roku przewidział dokładną datę wybuchu II wojny światowej oraz wyprorokował podwójną agresję na Polskę – niemiecką i rosyjską. W czasie kiedy na głowy ludzi zgromadzonych w piwnicy sypał się kurz i tynk, w czasie kiedy grzmiały eksplozje i wszystko dookoła paliło się i waliło Osowiecki miał wizję. Chwycił generałową za ramię i powiedział jej co widzi; oto jej mąż leci w wielkim samolocie i zrzuca zasobniki nad miastem. W pewnej chwili Osowiecki zobaczył krew i poszatkowane kulami poszycie kadłuba, zobaczył też płomienie, które ogarnęły na chwilę generała, po minucie jednak uspokoił panią Zofię i dodał, że pożar ugaszono, a generał żyje i jego samolot odleciał bezpiecznie znad miasta. 

Wiele lat po wojnie generał Ludomił Rayski pokazywał goszczącym u niego w Londynie Polakom skórzaną kurtkę, z nadpalonym prawym rękawem i śladami po kulach. Było ich dokładnie 34. Żadna nie wyrządziła generałowi szkody, a płonącą kurtkę ugasił drugi pilot Liberatora. Generał bezpiecznie wrócił do bazy w Brindisi jako jeden z niewielu pilotów latających nad Warszawę. Poleciał tam potem jeszcze dwa razy. Z tych lotów także udało mu się wrócić. To był prawdziwy cud zważywszy na to, że zrzuty z Liberatorów dokonywane były w trzech podejściach to znaczy trzeba było aż trzy razy znaleźć się w polu ostrzału niemieckiej artylerii przeciwlotniczej, żeby opróżnić ładownie. Niewielu udała się taka sztuka, ale generałowi się powiodło. Trzeba teraz tylko wyjaśnić jak to się stało, że 52 letni generał brygady Ludomił Rayski latał jak prosty podporucznik w niebezpiecznych misjach nad terytorium Polski. Dlaczego narażał swoje życie i dlaczego ktoś pozwolił na to by przedwojenny dyrektor Departamentu Lotnictwa brał udział w takich eskapadach? Zacznijmy od początku. 

Generał urodził się w Czasławiu pod Krakowem, jednak nie jako obywatel apostolskiej monarchii Habsburgów, ale prawdziwy Turek syn poddanego sułtana i jego poddanki. Miał od początku turecki paszport i miało to dla niego poważne konsekwencje w latach późniejszych, ale o tym opowiem za chwilę. Ojciec generała – Artur Teodor Rayski – powstaniec styczniowy uciekł po upadku insurekcji do Turcji i przyjął tamtejsze obywatelstwo, ożenił się z Turczynką, a następnie powrócił pod Kraków. Tam właśnie urodził mu się syn. Ludomił kształcił się we Lwowie na tamtejszej politechnice, od roku 1912 należał do organizacji strzeleckiej, kiedy jednak przyszła wojna upomniała się o Ludomiła Rayskiego armia. Nie armia Austro- Wegier rzecz jasna tylko armia turecka. Rayski pojechał więc nad Bosfor. Nie można jednak z czystym sumieniem powiedzieć, że walczył w szeregach. Jego pasją, bowiem, od lat najmłodszych, było lotnictwo, miał stosowne patenty i przeszedł szkolenia, które umożliwiały mu siadanie za sterami maszyn latających. Czynił to z zapałem. W Turcji dosłużył się stopnia podporucznika. Wykonywał loty zwiadowcze nad uwięzionymi na półwyspie Gallipoli korpusami australijskimi. Strzelano do niego, ale przeżył, wyszedł z tej wojny prawie bez szwanku, był tylko lekko ranny. 

Powrót porucznika Rayskiego był cokolwiek niezwykły, nie wyruszył on bowiem do kraju swoich narodzin poprzez Bałkany i Węgry ale poleciał z Bułgarii własnym samolotem do Odessy i tam zaciągnął się do 1 Awiacyjnego Oddziału Wojsk Polskich tworzonego przy 4 Dywizji Strzelców generała Lucjana Żeligowskiego. Był to wyczyn nie lada, ale nie zapisał się szczególnie w annałach lotnictwa. W roku 1919 wielu bowiem młodych ludzi porywało się na różne szalone wyczyny i trzeba było naprawdę czegoś niezwykłego, żeby znaleźć się na pierwszych stronach gazet i na ustach tłumu. Sam Rayski miał potniej na swoim koncie inne osiągnięcia – przeleciał nad Alpami i obleciał morze Śródziemne dookoła.

Od chwili swojego lądowania w Oddesie stał się Ludomił Rayski jednym z twórców polskiego lotnictwa wojskowego. W czasie wojny z bolszewikami dowodził 10 eskadrą lotniczą, a przez jeden miesiąc także 7 eskadrą złożoną z pilotów amerykańskich. Pod koniec wojny mianowano go dowódcą 21 Eskadry Niszczycielskiej czyli jednostki złożonej z samolotów bombardujących. Doświadczenie do rzutowało potem na całą karierę wojskową generała i przyczyniło się także do jego porażek i klęsk. 

W dwudziestoleciu Rayski rozpoczął dynamiczną karierę, początkowo był szefem wyszkolenia pilotów na poznańskim lotnisku Ławica, potem pracował w Ministerstwie Spraw Wojskowych w Departamencie IV Żeglugi powietrznej. Był tam zastępcą szefa departamenty generała François-Léon Lévêque. Być może od tamtych czasów właśnie datowała się niechęć Rayskiego do francuskiego lotnictwa, nie wiemy tego na pewno. Faktem jest, że kiedy został w 1934 roku dowódcą wojsk lotniczych podległym Ministrowi Spraw Wojskowych, wojsk które miał reformować i unowocześniać całkowicie odżegnał się od zakupów sprzętu z Francji. Jego energia skupiła się na modernizacji i projektowaniu konstrukcji rodzimych, Rayski chciał by polski przemysł lotniczy, jako kluczowa gałąź gospodarki został upaństwowiony, chciał by polskie fabryki produkowały polskie samoloty dla polskiego wojska. Był niestety w tych swoich dążeniach osamotniony. Sprawy którymi kierował podległe były Ministerstwu Spraw Wojskowych, ale on sam zawiadywał lotnictwem jedynie w czasie pokoju, wszelkie decyzje dotyczące wojny podejmowane były z klauzulą tajności w pokojach, do których Rayskiego nie wpuszczano. Tak było zorganizowane zarządzanie polskim lotnictwem, które nie było wcale uważane za szczególnie istotną formację przydatną w czasie wojny. Miał także generał – co wynikało z jego doświadczeń – zbyt mało zaufania do maszyn służących obronie terytorium – samolotów szturmowych i myśliwskich. Jego uwagę przyciągały bombowce, na takich zresztą samolotach latał później w czasie II wojny światowej. 

Rayski był ponadto zwolennikiem sanacji, po przewrocie majowym poparł Piłsudskiego, a na stanowisku szefa Departamentu Żeglugi Powietrznej zastąpił zwolnionego ze służby generała Zagórskiego. Po śmierci marszałka jego decyzje, coraz rzadziej korespondowały z decyzjami zapadającymi w Ministerstwie ponieważ urzędujący tam oficerowie nie uważali za stosowne informować dyrektora zajmującego się lotnictwem w czasie pokoju o swoich posunięciach. Rayski zlecał biurom projektowym budowę nowych modeli samolotów, kupował do nich silniki, maszyny były oblatywane, pokazywane na wystawach międzynarodowych, a nawet sprzedawane za granicę. Nie zmieniało to jednak faktu, że polskie lotnictwo było słabe i źle zarządzane. 

Rayski zdawał sobie sprawę, że problemem lotnictwa w Polsce są pieniądze, jego wiara w możliwości naszego przemysłu i myśli technicznej, stawiała go jednak w rzędzie marzycieli, którzy porywają się z motyką na słońce. Każdy wówczas kupował sprzęt za granicą u sprawdzonych producentów, ale Ludomił Rayski nie chciał tego robić. Mówiąc wprost – nie chciał kupować francuskich samolotów dla swoich żołnierzy. Być może zdawał sobie sprawę z ich wad, a być może wiedział także o tym, że takie kontakty zawsze są obarczone ryzykiem poważnych nadużyć. Bał się, że Ministerstwo kupi dla wojska słabe i źle uzbrojone samoloty po to tylko, by usatysfakcjonować sojusznika i pozwolić zarobić pośrednikom. Nie przysparzało mu to przyjaciół ani zwolenników. W lutym 1939 roku Rayski wystąpił z kolejną propozycją reformy lotnictwa, która została odrzucona. Złożył więc dymisje, przyjęto ją od razu i od razu zaczęto reformować lotnictwo w duchu znanym z innych państw i innych ministerstw – poprzez zakupy sprzętu za granicą.

Kiedy wybuchła wojna Ludomił Rayski jak wielu zdolnych oficerów nie otrzymał przydziału służbowego. Po wielu prośbach wyznaczono go do ochrony konwoju z polskim złotem. Wraz z tym transportem przekroczył granicę Rumunii, a potem poprzez Bliski Wschód i morze Śródziemne dopłynął do Francji. 

Jako sanacyjny oficer znalazł się poza zainteresowaniem generała Sikorskiego, nie dano mu żadnego przydziału służbowego, a w pewnym momencie oskarżono o to, że nie przygotował polskiego lotnictwa do wojny. Rayski próbował się bronić i nie przyjął do wiadomości rozkazu stawienia się w obozie wojskowym w Carisay dokąd wezwał go Sikorski. Aresztowano go i skazano na 10 miesięcy więzienia. Nie było jednak w polskim wojsku we Francji takiego oficera, który zgodziłby się aresztować generała Rayskiego. Wyrok nie został więc wykonany. Zdegradowano go tylko z czystej bezsilności i wycofano ze służby czynnej. W tym czasie Niemcy podchodzili już pod Paryż. Rayski wraz z innymi oficerami wydostał się z Francji i dotarł na wyspy gdzie oddał się do dyspozycji naczelnego wodza prosząc o możliwość odbywania służby jako pilot bojowy. Sikorski bez żadnych ceregieli kazał go aresztować i osadzić na Isle of Man, miejscu odosobnienia położonym na morzu pomiędzy Wielką Brytanią a Irlandią, gdzie przetrzymywano niesubordynowanych wojskowych. 

Dopiero po śmierci Sikorskiego jego następca Kazimierz Sosnkowski wznawia postępowanie przeciwko Rayskiemu i częściowo go rehabilituje. Przywraca Ludomiła Rayskiego do służby czynnej ale nie zwraca mu rangi generalskiej. Rayski postanawia więc – miał wtedy 52 lata – zaciągnąć się do 318 dywizjonu bombowego stacjonującego w Brindisi. Stamtąd właśnie latał nad walczącą Warszawę. Kiedy zrzucał zasobniki nad miastem wiedział, że w dole, gdzieś wśród płomieni znajdowała się jego żona Zofia. 

Po wojnie oboje znaleźli się w Anglii i Rayski rozpoczął starania o rehabilitację i przywrócenie mu stopnia. Czekała na to także jego żona. Nie doczekała się. Zmarła w 1966 roku. Generał Ludomił Rayski rehabilitowany został w 1977 roku, na 9 dni przed śmiercią. 

PS. Efendi Turek to przydomek, który nadali Rayskiemu koledzy z dywizjonu.

0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758