Andrzej Owsiński Gdzie leży klucz do naszej przyszłości? Odpowiedź jest prosta i akceptowana przez większość Polaków: w naszych własnych rękach! Tylko że w realiach naszej współczesności może tak niezupełnie. Pesymiści powiedzą, że całkowicie poza nami. Sądząc po ostatnich kilkudziesięciu latach można to potwierdzić, ale jeżeli sięgniemy do końca I wojny światowej, to możemy z pewnością z dumą stwierdzić, że my sami zdecydowaliśmy o naszych losach. Są wprawdzie i tacy którzy uważają, że to traktat wersalski pozwolił nam odzyskać polskie państwo. Tylko że nasza delegacja w Wersalu reprezentowała już istniejące i niepodległe polskie państwo. Powstało ono niezależnie od woli walczących państw po obu stronach frontu. Francuzi, którzy przypisywali sobie decydujący udział w odrodzeniu Polski, tak na prawdę nadawali większe znaczenie od […]
Andrzej Owsiński
Gdzie leży klucz do naszej przyszłości?
Odpowiedź jest prosta i akceptowana przez większość Polaków:
Tylko że w realiach naszej współczesności może tak niezupełnie. Pesymiści powiedzą, że całkowicie poza nami.
Sądząc po ostatnich kilkudziesięciu latach można to potwierdzić, ale jeżeli sięgniemy do końca I wojny światowej, to możemy z pewnością z dumą stwierdzić, że my sami zdecydowaliśmy o naszych losach. Są wprawdzie i tacy którzy uważają, że to traktat wersalski pozwolił nam odzyskać polskie państwo. Tylko że nasza delegacja w Wersalu reprezentowała już istniejące i niepodległe polskie państwo. Powstało ono niezależnie od woli walczących państw po obu stronach frontu.
Francuzi, którzy przypisywali sobie decydujący udział w odrodzeniu Polski, tak na prawdę nadawali większe znaczenie od poparcia spraw polskich swoim zobowiązaniom wobec Rosji, co potwierdzili nawet w sytuacji ewidentnej rosyjskiej przegranej w wojnie z Niemcami w 1917 roku. Francuzi, po klęsce ofensywy Nivela zwrócili się z błagalną prośbą do Rosjan o odciążenie zachodniego frontu, oferując w zamian oddanie sprawy polskiej w ich ręce. Te zobowiązania francuskie znalazły wyraz w trakcie konferencji, choćby w komisji Campona, w wyraźnym oczekiwaniu na upadek bolszewików, udzielając wsparcia Denikinowi, mimo jego zgubnej idei restytucji carstwa rosyjskiego.
Nikt z Francuzów, nie tylko Clemenceau, ale nawet bardziej przychylny Polakom Poincaré, nie zdobył się na choćby taki eksperyment, na wszelki wypadek, dopóki nie odzyska się Rosji, pozwolić Polsce na możliwość przeciwstawienia się Niemcom przez oddanie jej Śląska, Gdańska i znaczącej części Prus Wschodnich z neutralizacją Królewca. W przypadku odrodzenia Rosji status państwa polskiego uzgodni się z nią. Takie rozwiązanie dawało maksimum gwarancji trzymania Niemców w szachu. Niestety, Francuzi zachowali się jakby byli uzależnieni od Anglików, jawnie wspierających Niemcy przeciwko interesom francuskim. A przecież zwycięstwo w wojnie odniosła armia francuska, ponosząc największe ofiary i to Francja powinna była dyktować warunki pokoju.
Odmawiając faktycznej, mimo deklaracji, skutecznej pomocy Polsce w decydujących sprawach warunków pokoju z Niemcami, Francja pozostaje jedynym krajem, który wspierał Polskę w ciężkich chwilach walki z sąsiadami o nasze granice, a nawet o nasz byt. Pierwszym aktem, zresztą nic Francję nie kosztującym, było polecenie Niemcom wstrzymania akcji odwetowej za przegraną walkę z Wielkopolskim powstaniem. Drugim była realna pomoc w wojnie z bolszewikami, czyniona we własnym interesie, licząc na odzyskanie Rosji jako sojusznika, a głównie przedmiotu gospodarczej eksploatacji.
Odrębnie należy potraktować powstanie “błękitnej armii” Hallera. Francuzi zorganizowali ją na skutek przerażenia, jakie wywołała perspektywa polskiej armii Królestwa Polskiego, zastępującej Niemców na froncie rosyjskim. To posunięcie i uznanie polskiego komitetu narodowego jako przedstawiciela Polski w gronie aliantów, zawdzięczamy wyłącznie genialnej, można powiedzieć, idei Piłsudskiego tworzenia polskiego wojska tam gdzie się to dało, a Austro-Węgry były właśnie jedynym takim krajem.
Stworzone zostały w ten sposób warunki do licytacji w sprawie polskiej, Francuzi, dzięki szybkiej orientacji Poincarégo, skorzystali z okazji i wbrew stanowisku rosyjskiemu i niechęci pozostałych aliantów, stanęli do konkursu o przyciągnięcie nie istniejącego jeszcze państwa polskiego do obozu alianckiego.
Z ich punktu widzenia to się opłaciło, nie zwrócili bowiem uwagi na fakt, że Piłsudski odmówił Besselerowi organizowania milionowej “polskiej armii” w służbie niemieckiej nie czekając na francuską reakcję.
Kawałek Górnego Śląska udało się wyrwać tylko zawdzięczając powstaniom, ale przecież była możliwość skorzystania, zamiast dokonanego w niekorzystnych dla Polski warunkach plebiscytu, z wyników ostatnich wyborów, wygranych przez polskie, śląskie organizacje. Zabrakło, niestety dla tej idei, francuskiego poparcia, ale także i zdecydowanego stanowiska ze strony polskiej.
Plabicyt na Warmii i Mazurach został przeprowadzony w czasie wojny bolszewickiej co było wyraźnie skierowane przeciwko Polsce. W interesie nie tylko polskim, lecz też i Francji leżało przekazanie Polsce terenów “plebiscytowych” i Gdańska, przecież Alzację i Lotaryngię oddano Francji bez plebiscytu.
Jedyne, co nam traktat wersalski ofiarował, to część Pomorza, przy okazji urządzając sobie kpiny z Polski, oferując jej “port” w Pucku. Nawet wówczas, niespełna dwumilionowej Litwie oddano niemiecki Memel, który nigdy do Litwy nie należał, wychodząc z założenia, że “suwerenne” państwo powinno mieć swój port. I zrobili to nasi “przyjaciele” Francuzi, ale Polsce Gdańska, od wieków należącego do Polski i będącego naturalnym portem polskim, to już nie zwrócono.
Mam o to pretensję do Hallera (Józefa), że, zamiast wkroczyć do Gdańska i tam dokonać aktu “zaślubin”, dał się ośmieszyć w “Pecku”, jakby nie zdając sobie sprawy z paradoksu sytuacji, w której krajowi dwudziestu kilku milionowemu oferuje się coś takiego w zamian za zagrabioną polską odwieczną własność. Nota bene ten zarzut dotyczy też Piłsudskiego, który za parę miesięcy mógł się przekonać jakie są skutki odebrania Polsce Gdańska.
To, że w Gdańsku mieszkali Niemcy, to nic dziwnego, bo i w Kłajpedzie i w Rydze i w Rewlu (lub Rewelu), czyli Tallinie, też byli Niemcy, ale przecież półtora milionowa Łotwa i milionowa Estonia powinny były mieć swój port..
Był wprawdzie podnoszony argument, że zajęcie Gdańska mogło wywołać wojnę niemiecko-polską, tylko że w 1920 roku, w odróżnieniu od jeszcze początków 1919, Niemcy nie miały już wojska do wojowania. Zresztą o Memel jakoś z Litwą Niemcy wojny nie podjęli, mimo że przeciwnik znacznie łatwiejszy. Wysuwane pod adresem Polski zastrzeżenie, że przyłączenie do Polski milionowej rzeszy Niemców nie jest wskazane, natomiast włączenie do Czech prawie czteromilionowej rzeszy Niemców nie stanowiło problemu, świadczy tylko o dużym natężeniu złej woli.
Wszystko, co wtedy zyskaliśmy, lub utracili, było wynikiem naszych własnych wysiłków, względnie ich braku w dostatecznej formie.
Obalenie bolszewii w Polsce, ale też i w innych krajach odbyło się w znacznej mierze zawdzięczając powstańczemu ruchowi “Solidarności”. Niestety, zabrakło inicjatywy do zrobienia następnego kroku, toteż padliśmy ofiarą spisku na międzynarodową skalę. Oczywiście, można forsować twierdzenie, że cały proces zmian ustrojowych i rozpadu Sowietów był z góry zaplanowany i przyniósł korzyści organizatorom.
Jedno jest pewne: do tej pory nie odzyskaliśmy utraconej niepodległości, w której mogliśmy sami decydować, co mamy robić. Unia Europejska, która sama nie jest tworem samodzielnym, usiłuje narzucić nam drobiazgowo przygotowany program działań i zachowań. Równocześnie, administracja unijna afiszuje swoje niechętne, a nawet wręcz wrogie nastawienie w stosunku do Polski. Chwilami wygląda to na ściganie się w mnożeniu ataków i to niezależnie od tego, czy rząd warszawski poddaje się woli Brukseli, czy też usiłuje stawić opór.
Wszystko to, co się dzieje wokół Polski jest najwyraźniej zaplanowaną i przeprowadzaną systematycznie akcją w interesie tych wszystkich, którym samo istnienie Polski przeszkadza w dążeniu do osiągnięcia upragnionego celu, lub tylko utrzymania istniejącego układu sił w Europie.
Ten pierwszy powód jest dość widoczny w hałaśliwych i obscenicznych nie tyle demonstracjach, ile awanturach. Może dziwić jedynie, że zbiega się on ze zorganizowaną akcją redukcji Polski przez układ niemiecko-rosyjski, który wprawdzie w odróżnieniu od swoich poprzedników, paktu Ribbentrop-Mołotow, a jeszcze wcześniej “świętego przymierza”, nie dąży, przynajmniej na razie, do likwidacji Polski, ale do znacznego jej zmniejszenia i uzależnienia.
Jest to sytuacja prosta i klarowna, zarówno Rosji jak i Niemcom zależy na neutralizacji strefy położonej między nimi. Rosjanie już praktycznie ten cel osiągnęli, gdyż w swojej części tej strefy zredukowali do minimum rolę Ukrainy, czyniąc z niej gospodarczego pariasa, skutecznie redukując zaludnienie i zajmowany obszar.. Jeszcze dalej poszli w stosunku do Białorusi, z której uczynili poddany sobie protektorat.
Nie jest wykluczone, że w zamiarze twórców “związku niepodległych państw”, powstałego na zgliszczach Sowietów, była kontynuacja zależności od Moskwy pod nowym i jak zwykle fałszywym tytułem. Słabość rządów Jelcyna sprawiła, że te więzi poluźniły się, miejscowi wielkorządcy poczuli się samodzielni. Stąd wynikły starania Moskwy Putina o przywrócenie utraconego stanu. Przy tej okazji powinien on zwrócić uwagę, że nie dokonuje żadnej agresji, lecz realizuje warunki umowy, trzeba tylko poinformować z kim i kiedy ta umowa została zawarta.
Dla mnie nie ulega wątpliwości, że utartym obyczajem z Moskwy, Teheranu czy Jalty, została ustalona strefa wpływów skrupulatnie pilnowana przez umawiające się strony. Kto w tym uczestniczy nie trudno się domyśleć na podstawie faktów, problem leży w udziale ewentualnych pozostałych beneficjentów.
Można domniemywać, że wszyscy ci, którzy chętnie podejmują się roli atakowania krajów, stawiających przeszkody w realizowaniu tej umowy.
Tak się składa że są to kraje najbardziej “postępowe”, wprowadzające rozwiązania dyktowane przez światowy ruch nihilistyczny, usiłujący zniszczyć naszą kulturę. Mamy tego przykłady w Holandii, Hiszpanii, a także i Francji. Ostatnio wygląda na to że dołączyły do nich Czechy. Nie wiem jakie jest nastawienie społeczeństw tych i wielu innych krajów, ale postępowanie ich rządów napawa mieszanymi uczuciami oburzenia i obrzydzenia, a szczególnie usłużność wobec żądań przywilejów dla wszelkiego rodzaju wynaturzeń i podłe tchórzostwo w obliczu terroru.
W takiej sytuacji nie mamy wielkiego wyboru, albo poddamy się zniewoleniu, co i tak nas nie uratuje przed zgubnymi skutkami procedury, jakiej się podporządkowuje, podobnie jak było to w XVIII wieku, albo podejmiemy walkę o zachowanie naszej tożsamości. Agresorzy nie są wcale tacy silni, jak się to nagłaśnia, trawieni są wewnętrznymi kłopotami, a przede wszystkim erozją swoich własnych państw, nie mówiąc już o spróchniałej UE.
Największym niebezpieczeństwem, jakie niosą ze sobą, jest demoralizacja i zatrata podstawowych pojęć dobra i zła, stanowiących osnowę naszej kultury. Walka w imię jej obrony nie może być skutecznie prowadzona przez stosowanie tych samych metod co agresor. Taka walka, jak ma to miejsce obecnie, z przyjęciem narzuconej przez przeciwnika konwencji jest skazana na przegraną. Potrzebne jest powszechne uświadomienie o stanie zagrożenia i mobilizacja wszelkich sił narodowych do walki z nimi.
Kto to ma robić? A my wszyscy “w Chrystusa wierzący” jak powiada pieśń wielkanocna. Otóż może nie dosłownie, gdyż nawet niezależnie od wyznania dotyczy to też wszystkich uznających chrześcijańską kulturę i chcących żyć w jej świecie. Stąd może najbardziej przemawiającymi do wszystkich ludzi przedstawicielami chrześcijańskiej społeczności będą rodziny, żyjące według chrześcijańskich zasad, a szczególnie rodziny wielodzietne.
Wielka, zbiorowa manifestacja tych rodzin będzie najlepszą, wprost druzgocącą odpowiedzią na wrzaski i plugawy język przeciwników. Pokazanie wielkiego obrazu kochających się rodzin, życzliwych wobec wszystkich ludzi, ma większą wymowę niż tysiące deklaracji politycznych i nawoływań kaznodziejskich. Na tym tle nasuwa się roszczenie wobec hierarchii kościelnej, która przyzwyczajona do poczucia nieomylności i monopolu na reprezentację postawy chrześcijańskiej, traci kontakt z kościołem powszechnym.
Wyrazem tego jest przytoczony już przeze mnie przykład wypowiedzi kardynała Nycza na temat kobiety “budującej królestwo chrystusowe na ziemi”, ale też niezupełnie zgodny z zasadami chrześcijańskimi apel metropolity krakowskiego o dziękowaniu Bogu za braci Kaczyńskich. Wdzięczni boskiej Opatrzności powinniśmy być za każdego człowieka, a na szczególną atencję zasługują wszyscy którzy swoje życie oddali w służbie Bogu i Ojczyźnie. Ze strony hierarchii duchownej wszystkich chrześcijańskich wyznań oczekujemy wsparcia w dziele obrony nie tylko kościoła powszechnego, ale też i całej chrześcijańskiej kultury.
Wymaga to koncentracji sił i zdecydowanej obrony wartości chrześcijańskich, a nie tylko przykazań kościelnych, rola naszej religii polega na głoszeniu nauki Chrystusa i przekazie Jego Znaków, a nie administrowaniu kościołem. Dopiero zespolenie wszystkich sił umożliwi odparcie kolejnego szatańskiego ataku.
Dla nas Polaków jest to ściśle związane z naszym bytem narodowym, jeżeli chcemy sami decydować o naszym losie, nie mamy innej drogi, wbrew pokusom i mirażom łatwego życia, musimy podjąć się dzieła tworzenia powszechnej obrony naszej kultury.
Jeżeli uznamy że w sensie politycznym PiS podjął się tego zadania, to trzeba stwierdzić niedostateczną afirmację i zbytnią skłonność do odnoszenia drobnych sukcesów kosztem koncesji na rzecz rozwiązań kompromisowych. To nie jest droga prowadząca do zwycięstwa, chyba, że ideę obrony chrześcijańskiej kultury traktuje się wyłącznie instrumentalnie dla potrzeb chwilowych.
Skutki tej postawy są widoczne, jako obraz zacierających się różnic i walka jedynie o uzyskanie władzy dla jednego środowiska przeciwko pozostałym. Tworzy się zatem doraźne koalicje nie bacząc na różnice programowe i metody prowadzenia walki. Stąd przy ciągle niskim poziomie społecznego zainteresowania stała huśtawka gry pozorów.
Najgorsze w tej rozgrywce o drobne sukcesy, jest to, że nie ujawnia się wobec narodu nie zorientowanego w sytuacji, prawdziwego oblicza tego co się nazywa “totalną opozycją”, a co jest obcą agenturą, lub jej “pożytecznym idiotą”, według bolszewickiej nomenklatury. Niektórzy, sądząc na podstawie wrażeń z bieżących informacji posądzają o agenturalność wszystkie polskie ugrupowania polityczne, biorące udział w aktualnej walce o władzę. Nawet jeżeli założymy, że taka jest ich geneza, to jednak fakt tragedii smoleńskiej zmusza do odpowiedniej rewizji tego poglądu.
Natomiast układ niemiecko-rosyjski otrzymał ostatnio mocne dowody, nie tylko na istnienie, ale i na wzrost znaczenia. Wymuszone przez Niemcy praktyczne uznanie NS2, dokonane wycofaniem sankcji przez Bidena pod fałszywym tytułem nie przeszkadzania w interesach Europy, stanowi duży sukces niemiecko-rosyjskiego układu.
Za tym ciosem poszedł następny, jak na razie natrafiający na opór wielu krajów europejskich, niestety nie decydujących w UE, w postaci wniosku pani Merkel o faktyczne dopuszczenie Putina do współrządzenia UE. Można to traktować jako testament polityczny niemieckiej kanclerki, odchodzącej w niedługim czasie od wieloletniego rządzenia Niemcami i UE.
Od dziesiątków lat zwracam uwagę na funkcjonujący (na naszą zgubę) spisek niemiecko rosyjski, niestety praktycznie bez skutku. Negatywny stosunek do Rosji to nie jest nawet połowa problemu, decydującym czynnikiem nie jest w tym układzie Rosja, zależna od Niemiec, ale właśnie Niemcy, które mają wyłączność na stosunki z Rosją.
Mając na względzie pochodzenie władzy w tych krajach, aktualne jest przytoczenie anegdotki o “dobrym i złym enkawudyście”, tylko, że dziś znaleźliśmy się w sytuacji kiedy prawda obnaża się i ten podział okazał się już zbędny.
Nie mamy z tego powodu możliwości wyboru, musimy ten klucz wziąć we własne ręce lub poddać się, co i tak nas nie ratuje, mimo oczywistej hańby. Jeżeli chcemy podołać wyzwaniu to zabawa w sondaże preferencyjne musi się skończyć na rzecz powszechnej mobilizacji narodowej.