Wyprawa na Grenlandię była cudowną okazją do obcowania z boskim majestatem.
Co rusz, człowiek spoglądając za burtę, w promieniach słońca wiecznego zmierzchu, stawał zamyślony, pokorny i mały. Bez żadnego intelektualnego przymusu myśli kierowały się do Stworzyciela. Dużo już widziałem, lecz niewiele jest takich miejsc na świecie, jak ten właśnie północno – zachodni obszar wód u wybrzeży Grenlandii, gdzie rodzą się atlantyckie góry lodowe. Tu namacalnie czuje się majestat i potęgę Pana. Żadna, wzniesiona nawet przez stulecia, ludzkimi rękami katedra, nie da takiej możliwości obcowania z Bogiem, jak tutaj, patrząc na te majestatyczne pływające katedry.
To była prawdziwa uczta duchowa, jakiej już dawno nie miałem.
Obrazy poniżej tylko w małym stopniu oddają piękno i wspaniałość tego co widziałem. Lecz byłbym skończonym egoistą, gdybym je chciał zachowa tylko dla siebie.
Oto pierwsza część z wyprawy na Grenlandię.
Zatoka obok Nuuk w letnim słońcu
Z
To tyle na wstępie. Później opowiem wam, co ja tam robiłem przez prawie trzy miesiące. Opowiem wam też, co sądzą miejscowi Grenlandczycy o nagłym zainteresowaniu świata tym obszarem i o zbliżającej się katastrofie.