Jest taka gazeta w Polsce i bynajmniej nie jest to „Gazeta Polska”.
Złamał mi się ząb i musiałem szybko zająć kolejkę przed gabinetem dentysty. U dentysty jak u dentysty – nudy. Warkot wiertarki, jakaś starsza pani obok i gazety na kupce. Zacząłem je przeglądać i trafiłem na gazetę reprezentującą prześladowanych i uciemiężonych Polaków. Jest taka gazeta w Polsce i bynajmniej nie jest to „Gazeta Polska”. Przeciwnie – to Newsweek. Co otworzę stronę to widzę tam felieton jakiegoś uciemiężonego i prześladowanego dziennikarza, który nie chce powrotu reżimu pisowskiego. Pierwszy jest Maziarski, zdobywa się on nawet na jakąś polemikę z Igorem Janke, ale nie wiem o co chodzi dokładnie, bo Maziarski ma taki styl, że nie wiadomo czy kończy czy zaczyna. Zupełnie jak świętej pamięci profesor Geremek – nigdy nie było wiadomo czy wchodzi po schodach czy z nich schodzi. No, ale Maziarski w tym swoim twórczym somnabulizmie wyznaje nam, że za rządów Kaczyńskiego był prześladowany. Tak, tak chodzili za nim jak za komuny i mieli na niego oko. On dokładnie nie opowie jak to było, bo boi się ich powrotu, ale nie było wcale wesoło.
Kiedy to przeczytałem od razu przypomniałem sobie, że Maziarski to wyleczony alkoholik, a o swoim leczeniu, pijaństwie i kompleksach napisał kiedyś nawet książkę. Bardzo zabawną, ale tytuł niestety nie zapada w pamięć. Nie przejąłem się więc Maziarskim, ale czytając go przypomniał mi się mój kolega, też dziennikarz, który miał niezawodny sposób na uzyskanie zwolnienia lekarskiego na tak zwany „depres”. Otóż szedł do lekarza psychiatry, siadał przed nim i wpatrując się doktorowi głęboko w oczy mówił – wie, pan co kochany panie doktorze? Robaki do mnie gadają. Zawsze wychodził z L4 zwalniającym go z pracy co najmniej na miesiąc. Numeru nie dało się powtarzać zbyt często, ale jak człowiek nie mógł już wytrzymać w redakcji to mógł spokojnie sobie takie L4 zafundować. I kiedy tak patrzyłem na to zdjęcie Maziarskiego w Newsweeku, to z tymi mądrymi oczami wpatrzonymi uważnie w czytelnika, od razu pomyślałem, że do Maziarskiego robaki gadają już bez przerwy. A do tego – to też dobry numer na L4 – kosmici zamontowali mu w plombie pod zębem podsłuch i przez to on nie może teraz nic mówić i komunikuje się ze światem poprzez te felietony, a z żoną za pomocą pisania na takich małych żółtych karteczkach.
Następny w kolejce był Cieślik, którego rodzina mordowała Żydów w czasie wojny, przez co Cieślik teraz ma poczucie winy. O tym jednak pisał wcześniej. W tym numerze, co leżał u dentysty pisał o dendrologach. Dendrolodzy jak wiadomo jeden w drugiego są wariatami. Największym zaś jest Maciej Giertych, ale zaraz wyprzedzi go pani Kruk, która nie rozumie jak samolot mógł stracić skrzydło przez to, że zahaczył o brzozę. Nie rozumie tego ta biedna kobieta – drzewo – dendrologia? Kapujecie? Dendrolog – znaczy wariat. Dobrze, że Cieślik nie wie o tym, że urodziłem się tego samego dnia co Roman Giertych, tylko trochę wcześniej, bo zacząłby pisać o astrologii. To też dobry sposób na udowodnienie wszystkim wszystkiego. Myślę, że już niedługo ktoś w tym Newsweeku zacznie układać horoskopy opozycji i zaznaczać datę śmierci czarnym flamastrem. Śmierci hipotetycznej rzecz jasna, bo horoskop jak pamiętamy to wykres potencjałów życiowych, a nie wróżba. Po Cieśliku był Chrabota, który płakał – 15 sierpnia 2011 – że tę biedną dziennikarkę mohery pobiły pod Jasną Górą i to jest straszne, bo jeszcze nazwały te mohery tych dziennikarzy za przeproszeniem „kur…mi”. Tak, tak, a to przecież nieprawda. Oni się bowiem zachowywali godnie i stosownie do okoliczności.
Potem było coś o politykach na Twitterze, ale na to poświęcę osobną notkę, a na koniec umieścili płaczącego Jastruna. Dlaczego Jastrun płakał? Ano dlatego, że ciągle pisze się o tej katastrofie, o tym samolocie pieprzonym, o tych nieboszczykach cholernych, te spiski, te chore projekcje, wszystko to jest straszne. A przecież trzeba się bawić, cieszyć, śmiać, ha, ha, ha, ha, śmiać się trzeba, a te skurczybyki nie chcą. I tylko jątrzą i tylko o tym samolocie, i ciągle to samo.
Całe szczęście, że mnie dentysta zawołał, a potem się okazało, że z tym zębem to zupełna makabra, bo mógłbym po tekście Jastruna zemdleć. Jeśli bowiem Maziarski ucina sobie pogawędki z pędrakami na kartoflisku i ma podsłuch w plombie to Jastrun regularnie odwiedza Kasjopeję, a w nocy przemienia się w wielkiego włochatego pająka i biega po ulicach, przy których mieszkają jego koledzy z redakcji sycząc – pissss, pisssss, pissss. Nie może być inaczej.
Pamiętam nieboszczkę „Trybunę Ludu” jaka to była normalna gazeta w porównaniu w tym śmieciem, jaka subtelna i jaka dbała o szczegół, jak te kłamstwa były wysmakowane i dobrze podane jeśli się je zestawi z felietonami Maziarskiego, Cieślika i tego trzeciego. To się nie mieści w głowie.
Jeśli ktoś miał to nieszczęście, że także czytał przez przypadek Newsweek zapraszam go na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do zakupienia książek Toyaha i moich. To naprawdę znakomita odtrutka na te pomyje. Po prostu świetna. Powinni ją podawać w aptekach.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy