Bez kategorii
Like

FYM – TRZNADEL – rozmowa o Smoleńsku i Polsce

17/05/2012
491 Wyświetlenia
0 Komentarze
35 minut czytania
no-cover

http://freeyourmind.salon24.pl

0



 

http://freeyourmind.salon24.pl

1. FYM: Szanowny Panie Profesorze, zechce Pan przyjąć moje szczere podziękowania za znalezienie czasu na udzielenie odpowiedzi na garść moich pytań w sprawie śledztw „smoleńskich”, chciałbym jednak, jeśli Pan pozwoli, zacząć naszą rozmowę zupełnie nietypowo. Pomińmy ostatnie dwa lata tego, co się działo (i wciąż dzieje) nad Wisłą (czy szerzej w naszej części Europy). Załóżmy, że dochodzi dziś do lotniczej katastrofy amerykańskiego samolotu rządowego, giną wysocy urzędnicy państwowi z jakąś częścią administracji waszyngtońskiej oraz jakimiś dowódcami US Army – gdzieś dajmy na to w Afryce. Czy ktokolwiek, zaraz po tym zdarzeniu, ośmieliłby się stwierdzić, że doszło do nieszczęśliwego wypadku? Czy w mediach amerykańskich ogłoszono by przede wszystkim żałobę i zaczęto tygodniowy cykl wspomnień o ofiarach wsparty rzewnymi melodiami?

Prof. J. Trznadel: Taka reakcja byłaby na pewno niemożliwa. Jeśli zważyć, że wszelkie samoloty rządowe rzadko ulegają zwykłym awariom, podstawowy wysiłek natychmiast powołanej komisji amerykańskiej, poszedłby w kierunku pytania, czy nie był to zamach. Wymagałby tego już sam zestaw osobistości, które w takiej katastrofie straciłyby życie. Wrak samolotu zostałby ewakuowany przy pomocy ciężkiego lotnictwa transportowego. Nie byłoby nawet mowy o oddaniu śledztwa rządowi kraju, w którym doszło do katastrofy. Tak właśnie np. postąpił Izrael po katastrofie izraelskiego helikoptera w Rumunii. [A ostatnio – Rosja po katastrofiew Indonezji samolotu Suchoj SSJ 100 z 48 osobami na pokładzie. „Rosyjscy eksperci na każdym etapie uczestniczą w badaniu przyczyn i okoliczności”… MD]

 Oddanie obcemu państwu badania katastrofy, w której ginie prezydent kraju, to totalna kompromitacja rządu. Część Polaków przyjęła to, bo nastąpił upadek i zanik państwowego myślenia.

2. FYM: Pozwolę sobie teraz na nieco szersze wprowadzenie w dalszą część naszej rozmowy. Te ostatnie dwa lata dla Polski, przynajmniej z mojego punktu widzenia (nie wiem, czy Pan się też z tym stwierdzeniem zgodzi), to jakiś rodzaj koszmarnego snu. Długiego, z którego nasz kraj nie może, nie umie lub też nie chce się wybudzić. Z jednej strony doszło do tragedii 10 Kwietnia, lecz z drugiej ani nie wiadomo, co się stało, ani jaki dokładnie był przebieg zdarzeń. Nikt właściwie (ani z urzędników państwowych, ani z przedstawicieli służb czy wojska) do tej pory za nic nie odpowiedział w związku z tą tragedią, mnożą się tylko jakieś dokumenty, raporty etc., którymi i tak mało kto się przejmuje, bo „życie polityczne toczy się dalej”. Nie uruchomiono żadnych publicznych przesłuchań urzędników państwowych, którzy decydowali o sprawach związanych z przygotowaniami do uroczystości, jak też z tym, co się działo podczas wylotów, przelotów i później (np. jeśli chodzi o odpowiednie do skali wydarzenia, zabezpieczenie szczątków); pomijam tu kilka dość zdawkowych przesłuchań ludzi z kancelarii Prezydenta. Nie dokonano sekcji zwłok ofiar ani stosownych badań medyczno-sądowych, utajniono zawartości olbrzymiej większości nośników elektronicznych, które miały przy sobie osoby uczestniczące w delegacji prezydenckiej. I tak dalej. I właściwie nic – nadchodzi lato 2012 i spora część naszych rodaków „wraca do grillowania”.

Co więcej, jeślibyśmy cofnęli się do samego przedpołudnia 10-04, to przecież zrazu nie wiadomo było, o jaki samolot rządowy chodzi i co się z nim naprawdę dzieje. Najpierw pojawiają się doniesienia o „prezydenckim jaku”, ten jednak wnethttp://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/byy-dwie-maszyny-ktora-sie-rozbia.html).zamienia się w „prezydenckiego tupolewa”(Oczywiście nikt się tym wtedy specjalnie nie dziwi, choć oficjalnie żaden „prezydencki jak” z Okęcia nie wyleciał, a jeśli już to „jak dziennikarski”. Skąd więc nagle mógłby się pojawić jakiś inny samolot w tak poważnych relacjach, w tak poważnej sprawie, jeśli oficjalnie wyleciały wyłącznie dwa?

Niedługo po wpół do 10-tej pol. czasu jest mowa o 87 śmiertelnych ofiarach (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/proste-pytania.html),potem zaś (tuż przed 10-tą) dowiadujemy się z komunikatu gubernatora obw. smol., że „wsie pogibli”, o 10.18 zaś korespondent z Moskwy W. Pac podaje na antenie TVP Info wiadomość o 132 ofiarach (http://freeyourmind.salon24.pl/410648,medytacje-smolenskie-8-132).Później będzie jeszcze wieść o 3 osobach rannych, co zresztą nie przeszkodzi prezenterom telewizyjnym odczytywać na antenie „listę pasażerów”, na której znajdą się także nazwiska osób żyjących(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/rozszerzona-lista-polegych.html).

Myślę, że samo przypomnienie zaledwie tych kilku „newsów” z 10-04 obrazuje dziwność, tajemniczość tego, co się wtedy działo. Tymczasem to powinna być „arcyboleśnie prosta” sprawa, że posłużę się słynnym już określeniem. Jeśli wyleciał jeden „prezydencki tupolew” i jeśli rozbił się w Smoleńsku podczas podchodzenia do lądowania o godz. 8.41 pol. czasu, to już (najpóźniej) z parominutowym opóźnieniem powinny być na miejscu takiego lotniczego wypadku pierwsze kamery pokazujące relację z akcji poszukiwawczo-ratowniczej – tak jak to zwykle na lotniskach po katastrofach bywa. Powinna być od razu znana urzędnikom i dziennikarzom precyzyjna lista ofiar, godzina wylotu z Okęcia oraz wstępny przebieg wydarzeń (wszak do wypadku miałoby dojść w paruset tysięcznym mieście, a nie na pustkowiu za górami za lasami).

Dzieje się jednak coś zupełnie innego. Pierwsze oficjalne informacje (te właśnie o „prezydenckim jaku”) pojawiają się o 9.19 w rządowej i najlepiej przecież zwykle poinformowanej telewizji TVN24. No więc minęło pół godziny od wypadku i dopiero wtedy pojawia się pierwsza związana z nim wiadomość (i to o „problemach z lądowaniem”)? Gdyby tego było mało – pierwsze zdjęcia/migawki z „miejsca katastrofy” prezentowane są dopiero koło godz. 10.17 pol. czasu, czyli jakieś 100 minut od Zdarzenia. Na tym jednak wcale nie koniec, bowiem na tych obrazach z wojskowego smoleńskiego lotniska nie tylko nie widać żadnej akcji poszukiwawczo-ratowniczej, ale nawet foteli i blisko setki zabitych ofiar (nie mówiąc o 132 ofiarach, jak to podawano przez jakiś czas). I znowu – nikt się temu nie dziwi, że paradujący między lotniczymi szczątkami polski montażysta nie jest w stanie złapać w obiektyw tak wielu charakterystycznych szczegółów dla, zdawać by się mogło, zwykłej lotniczej katastrofy.    

Prof. J. Trznadel:  Bo zastał sytuację zaskakująco nietypową. Nasz montażysta szukał elementów prawdziwej katastrofy i nic mu nie wychodziło. Wprost potykał się o dekoracje, o których jeszcze powiem. Uważam, że jego przesłuchanie przez komisję sejmową świadczy, że i przesłuchujący poszli podobnym tropem. Tak jakby wszyscy stracili podstawowy zmysł krytyczny, nie zastanawiając się nad sensem blokady miejsca wypadku przez policyjne służby rosyjskie, czy nad sprzecznościami w podawanych informacjach. Nikt chyba nie zastanawiał się, dlaczego podaje się różne godziny katastrofy czy różną ilość ofiar!… Tam, na miejscu, myślenie obserwatorów odrzucało sprzeczność informacji bez zastanowienia. Choć miejsce katastrofy było oddalone zaledwie o kilkaset metrów od wieży kontrolnej! Pomyśleć, że informacje pochodzą może z innego miejsca, a nie od służb Siewiernego, wychodziło poza ramy ich doświadczenia.

 

3. FYM: Obecnie w przestrzeni publicznej mamy rywalizujące ze sobą, choć wzajemnie sprzeczne, dwie wersje tego, co się stało 10 Kwietnia. Jedna już „utrwalona medialnie” – wypadkowa – lansowana w reżimowych środkach przekazu już od pierwszych oficjalnych doniesień ze Smoleńska. Druga – zamachowa – związana z ustaleniami ekspertów Zespołu min. Macierewicza. Mimo różnic między tymi scenariuszami wydarzeń i mimo że obie wersje są ze sobą nie do pogodzenia, dają się dostrzec istotne podobieństwa między oficjalną Millerowo-Klichową narracją a tą, powiedzmy, Macierewicza (resp. Zespołu).

Po pierwsze, nie odtwarza się w obu podejściach śledczo-badawczych sytuacji na Okęciu sprzed wylotów. Po drugie, rekonstruuje się (nie dysponując żadnymi wiarygodnymi materialnymi świadectwami – typu film rejestrujący katastrofę) „ostatnie minuty i sekundy” lotu „prezydenckiego tupolewa”. Po trzecie, uznaje się za miarodajne przynajmniej niektóre dane dostarczone przez komisję Burdenki 2 (zwaną potocznie „MAK”) typu „zapis komputera pokładowego”, zapisy CVR, zapisy z wieży ruskich szympansów (zwanej potocznie „wieżą kontroli lotów”) etc. Przede wszystkim jednak w obu scenariuszach dość zgodnie przyjmuje się, iż w tak fatalnych warunkach atmosferycznych (jak te, o których się nam z naciskiem mówi od pierwszych relacji o „katastrofie”) i przy bieda-oświetleniu lotniska piloci zdecydowaliby się na zniżanie z całą delegacją na pokładzie, nawet nie próbując „powisieć” i przeczekać sytuacji, pozostając np. na 500 metrach wysokości – a tym bardziej (przy „nielotnych warunkach”), nie decydując się na międzylądowanie w pobliskim Witebsku (wpisanym do planu lotu).

W obu wersjach (Millerowo-Klichowej i Macierewiczowej) przechodzi się również do porządku dziennego nad tym (co zrazu ustalili dziennikarze, a co potwierdziła kontrola NIK), iż nie było pisemnej, dyplomatycznej zgody na wlot prezydenckiej delegacji w ruską przestrzeń powietrzną oraz na lądowanie na smoleńskim wojskowym lotnisku (taka zgoda była tylko na wlot w białoruską przestrzeń i lądowania na tamtejszych lotniskach). W jaki zatem sposób 10 kwietnia natowski, rządowy, z takiej rangi pasażerami, statek powietrzny mógł sobie spokojnie (bez moskiewskiej bumagi) wlecieć w obszar kontrolowany przez wrogie wobec Sojuszu Północnoatlantyckiego państwo? I „komisja Millera”, i najwyraźniej Zespół Macierewicza zakładają, że „prezydencki tupolew” najwyraźniej „po prostu wleciał”. Owszem, niewykluczone, że samolot mógł „po prostu wlecieć”, bo ktoś z Kremla „zezwolił telefonicznie” na taki wlot – ale też ów samolot (trzymam się tu oficjalnej narracji z „prezydenckim tupolewem”, nie zaś scenariusza z rozdzieleniem delegacji na Okęciu na przynajmniej dwa samoloty) mógł „po prostu nie wlecieć”, czyli załodze, gdy statek zbliżał się do punktu ASKIL (na białorusko-ruskiej powietrznej granicy), moskiewska kontrola obszaru mogła przekazać polecenie skierowania się (choćby w celu przeczekania) na zapasowe lotnisko w związku z trudnymi warunkami atmosferycznymi w Smoleńsku. Jak Pan sądzi, dlaczego z takim uporem unika się badania alternatywnego scenariusza tragedii, a więc takiego, że do żadnej katastrofy „prezydenckiego tupolewa” w Smoleńsku nie doszło?

 

Prof. J. Trznadel: Bo jest silna obawa przed moralnym i intelektualnym wyjściem poza „oficjalne” opisy wydarzenia. Skrępowanie myśli. Pamiętajmy, że katastrofa jest przecież niezbywalną częścią raportów MAK i Millera. Wiarę w to słowo wyznaje przeważająca chyba część opinii publicznej. Wszystkie relacjonowane wersje katastrofy, opierają się na obliczeniach przebiegu lotu Tupolewa, wynikających ze wskaźników i przyrządów pokładowych. Na tym polega ich względne podobieństwo. Wyjście poza zapisy przyrządów (i czarne skrzynki) widziane jest jako zderzenie z ziemię i koniec lotu. Dopiero komisja Macierewicza orzekła, że w ostatnich chwilach zapisu znaleziono dowód na zamach. Oddalono ingerencję owej fatalnej i symbolicznej brzozy, na której zapewne rozbiłaby się lotnia, ale nie szczególnie wytrzymały Tupolew. Koniec Tupolewa według Macierewicza wyznaczają dwa zarejestrowane wstrząsy, oznaczające wybuchy, jak dwie ostateczne salwy wymierzone w samolot. Spadając z tak niskiej wysokości, samolot rozbija się jednak w niespotykany sposób, jak kryształowy puchar, na tak drobne cząstki, że nie dałoby się go złożyć, co jest jedną z czynności dokonywanych wszędzie po katastrofie. Ale dowody, że los i tragedia pasażerów dokonały się właśnie na Siewiernym, mają znaczące braki. Różne zapisy bardzo podważają to przekonanie. Pan stawia tu wielki znak zapytania, a właściwie zaprzeczenia. Siewiernyj – to byłby główny akt „maskirowki”, podmieniającej miejsce i sposób zagłady pasażerów. Wiele przemawia za tym, że „akt ostateczny” nie odbył się w Smoleńsku.

 

4. FYM: Czy bierze Pan pod uwagę taki (możliwy) scenariusz dalszych losów śledztwa, iż zostanie jakby „zadekretowana” alternatywa „wypadek bądź zamach (na smoleńskim Siewiernym)”, przy czym obie strony (i prokuratury, i Zespół) będą bezradnie rozkładać ręce, że i tak materiał dowodowy pozostaje wciąż pod kontrolą Moskwy, w związku z tym „nie jesteśmy w stanie zbyt wiele z tym zrobić”? 

Prof. J. Trznadel:  Mimo to Macierewicz próbował, ale mnie osobiście nie przekonał. Najściślejsze operowanie wykresami i logarytmami, gdy sama podstawa jest niepewna… Chodzi nie tylko o niszczejący w Smoleńsku wrak, ale także czarne skrzynki, całą aparaturę zapisów, która znajdowała się w kokpicie, którego zresztą nie ma wśród szczątków wraku. Pomijam wersję MAK i Millera, ale nie ufam też pozornej precyzji komisji Antoniego Macierewicza. Dostępne dane przeszły wcześniej przez rosyjską kontrolę. Prawdopodobnie wszystko, co spoczywa na Siewiernym, to pozostałe rekwizyty sztucznej scenerii, którą określa się też „maskirowką”. Chciano jednak wywołać wrażenie, ba, pewność, że w tym miejscu runął polski prezydencki Tupolew. Nawet początkowe sprzeczności informacji łudziły autentyczną prawdą. Przecież samolot miał o tej porze przylecieć, był oczekiwany.

5. FYM: Czy widzi Pan jakiekolwiek szanse i na przełom w śledztwie, i na powstanie międzynarodowej komisji, która podjęłaby się zadania wyjaśnienia przyczyn tragedii? Przed dwoma laty wydawało się to poniekąd kwestią czasu, iż taka instytucja wesprze nasz kraj w działaniach na rzecz wyjaśnienia tragedii. Dziś natomiast chyba tylko zmiana na stanowisku prezydenta USA mogłaby także przyczynić się do zmiany w interesującej nas sprawie. Ale czy na pewno? Może Polska przestała być już traktowana jako kraj „rokujący nadzieje” dla Zachodu, tylko została „spisana na straty” i „oddana” Moskwie, która zbrodnią z 10 Kwietnia przywróciła określone (powojenne, sowieckie) status quo?

Prof. J. Trznadel: Wydarzenie, które pociągnęło za sobą śmierć elity europejskiego państwa, choć pokrywane milczeniem, jest tej miary, że niezależne dochodzenie międzynarodowe bez udziału rządu polskiego i moskiewskiego, wywołałoby skandal polityczny, co nie mieści się, jak sądzę, w obecnym status quo układów Zachodu z Moskwą. Bo Moskwa rzuciła na szalę swój prestiż, dokonując jako pierwsza komisyjnej oceny wydarzenia (MAK). Prezydent Miedwiediew powiedział, że nie wyobraża sobie, by można było zaproponować inną wersję. Dlatego wątpię, by mogła powstać komisja o prestiżowym, międzynarodowym umocowaniu. I czy przed wejściem w skład takiej komisji nie powstrzymywałyby ludzi różne formy politycznej niewygody, ale i strachu przed działaniem formacji, którą nazwałem w mojej książce o Smoleńsku „szwadronami śmierci” (termin Anny Walentynowicz), a która „wytwarza” tak zwanych „seryjnych samobójców”. 

6. FYM: W ubiegłorocznym tekście zamieszczonym na blogu przez prof. M. Dakowskiego(http://dakowski.salon24.pl/344309,zamach-smolenski-wokol-hipotez)zwrócił Pan uwagę, iż nie ma dowodu na to, że „rozbite fragmenty wraku Tupolewa na Siewiernym są na pewno częściami samolotu, który tego dnia rano wyleciał z delegacją prezydencką z Okęcia”. Od września 2011, kiedy Pański tekst się ukazał, nic w tej kluczowej przecież sprawie się nie zmieniło – szczątki przedstawiane jako „wrak prezydenckiego tupolewa” pozostają w gestii Kremla, aczkolwiek, jak niedawno mogliśmy usłyszeć (http://wyborcza.pl/1,75478,11576169,Tu_154__Wybuchu_nie_bylo.html) z ust prok. gen. A. Seremeta (wspominałem o tej sprawie także w rozmowie z prof. M. Dakowskim (http://freeyourmind.salon24.pl/412847,wywiad-z-prof-m-dakowskim)),polskie śledztwo mogłoby się zakończyć nawet bez uprzedniego sprowadzenia tychże lotniczych fragmentów do naszego kraju. Mnie osobiście włos się jeży na głowie, gdy słyszę tego rodzaju wypowiedzi wygłaszane przez generalnego prokuratora, ale czy taki rozwój wypadków nie jest niemożliwy? Polska zakończy śledztwo w sprawie największej powojennej tragedii, nie zbadawszy ani „wraku prezydenckiego tupolewa” (trudno bowiem to, co zrobiła przez jeden dzień na pobojowisku na Siewiernym grupka ludzi z „komisji Millera” nazwać badaniem), ani nawet nie dokonawszy szeroko zakrojonych badań medyczno-sądowych ciał ofiar tragedii (Seremet jest przeciwny dalszym ekshumacjom; na razie dokonano zaledwie trzech, jak wiemy)? Byłby to chyba ewenement w skali światowej – ustalić przebieg lotniczej katastrofy nie dysponując żadnymi poważnymi materialnymi dowodami ani nawet jej wizualnym udokumentowaniem.

Prof. J. Trznadel: Niestety, i komisja Millera, i Macierewicza w jakimś sensie pogodziła się z tą sytuacją. Nie spodziewam się też istotnych wyników śledztwa prokuratury. Obecny stan polskiej prokuratury to brak niezależności, która z zasady powinna tu być cechą nadrzędną. Wszystko to każe przypuszczać, że nasza prokuratura nie zdobędzie się na niezależne śledztwo, lecz nadal podlegać będzie dyrektywom rządowym. Od długiego czasu tę niekonstytucyjną zależność prokuratury potwierdzają różne karygodnie umorzone śledztwa.

7. FYM: W przywoływanym wyżej tekście pisał Pan też o ewentualnym zamachu, że: „Jeśli został dokonany na Siewiernym, to wszystko musiałoby być gorączkową wręcz improwizacją, wyśrubowaną w mijającym krótkim czasie. Czy jednak decyzja o zamachu – mogła być taką improwizacją, dokonaną w ostatniej fazie lotu Tupolewa? Czy zainteresowanym służbom i zamachowcom przekazano by decyzję dokonania improwizowanej akcji? Zauważmy, że w każdej improwizacji trudno przewidzieć jej dokładne skutki. Czy wtedy, choćby z dużym wykorzystaniem wcześniej przygotowanych elementów, zamachowcy nie musieliby się liczyć także z pojawieniem się faktów przypadkowych, czy nawet – demaskujących?” Rozwijając tę myśl, rzekłbym, iż zwolennicy hipotezy smoleńsko-zamachowej pewnych pytań sobie zwyczajnie nie zadają. Skąd miałaby istnieć pewność, że piloci zdecydują się na zniżanie, wiedząc, że warunki się nie nadają do lądowania? Skąd pewność, że daliby się wciągnąć w pułapkę?

Załóżmy jednak, iż faktycznie zachodzi taka sytuacja, iż zbagatelizowawszy zagrożenie, załoga „prezydenckiego tupolewa”, dokonuje takiego zniżenia na wysokość decyzji (nie informują przy tym Prezydenta, że w trudnych warunkach atmosferycznych spróbują ewentualnie podejść do lądowania, gdyż zachęciła ich do tego załoga jaka (A. Wosztyl ma wszak mówić załodze tupolewa, wg „stenogramów CVR”: „powiem szczerze, możecie spróbować jak najbardziej. Dwa APM-y są, bramkę zrobili, tak że możecie spróbować…”)). Załóżmy, że daje się jednak wciągnąć w pułapkę – tj. na określonej wysokości dojść ma do bombowego zamachu(pomijam kwestię kto i kiedy mógłby zainstalować takie ładunki). Pojawia się teraz pytanie: w jaki sposób można byłoby zapobiec pożarowi samolotu, upadkowi płonących części na pobliską stację benzynową (i kolejnej eksplozji) i/lub na budynki mieszkalne (bloki i hotel w pobliżu lotniska)? Dochodzi do wysadzenia i rozerwania samolotu, a na drzewach nie leżą rzeczy ofiar (lub nawet ciała), zaś wrak rozsypany jest na terenie wielkości piłkarskiego boiska? Scenariusz z zamachem nad Siewiernym byłby zarazem trudną do wyobrażenia i opanowania katastrofą humanitarną części miasta Smoleńsk. Owszem, możemy założyć, iż zamachowcom szczęśliwie udało się „wycelować z upadkiem samolotu” akurat w łączkę przy lotnisku, jak też sprawić, że nie tylko nie doszło do wielkiego pożaru (nawet drzewa pobliskie się nie zapaliły), ale i szczątki ofiar jakoś się szczęśliwie znalazły generalnie w jednym miejscu (jak to miał opowiadać jeden z ruskich strażaków – w postaci „kuli ciał” we wraku (http://wyborcza.pl/1,105743,8599278,To_byla_kula_z_ludzkich_cial__320_fragmentow_96_ofiar.html))– jednakże chyba byłoby to zbyt wiele „szczęśliwych zbiegów okoliczności”. Co gorsza, gdyby rzeczywiście „kula ciał” była „we wraku”, to niemal natychmiastowe stwierdzenie, iż „wsie pogibli” byłoby niemożliwe przed wydobyciem ciał „z wraku”.

 

Prof. J. Trznadel: Twierdzenie, że lot prezydenckiego Tupolewa zakończył się na Siewiernym, nie przekonuje mnie dzisiaj ani w wersji katastrofy, ani w wersji zamachu. Okoliczności i szczegóły katastrofy z Siewiernego, relacjonowane przez świadków i komisję MAK, ale to także, czego w tych relacjach nie ma (a co pojawia się w opisach wielkich katastrof lotniczych na świecie), to wszystko budzi niepewność – czy rzeczywiście doszło tam do katastrofy Tupolewa. Dotyczy to także relacji osób, które znalazły się w tym czasie tuż obok lotniska. Te relacje robią wrażenie przepisanych ze stronic jakiejś powieści. Przypomnę raz jeszcze, że dla celów urzędowego druku niemieckiego o Katyniu (1943) niemiecka komisja przywołała tylko czterech czy pięciu świadków, podczas gdy w rosyjskim komunikacie akademika Burdenki (1944), przypisującym zbrodnię Niemcom, występuje sześćdziesięciu świadków. Dwadzieścia lat temu rozmawiałem z jednym z nich, chłopem z Gniezdowa. Musiał podpisać swoje zeznanie nie czytając go.          

 

8. FYM:Prof. Dakowski w (linkowanym wyżej) wywiadzie stwierdził: „Chyba się nie mylę, że odlot z Okęcia samolotów (tutka, parę jaków?) jest jedynym w światowej historii odlotem Głowy Państwa, Generalicji, osób towarzyszących, dziennikarzy itp.) bez dokumentacji fotograficznej i filmowej, bez dokumentów lotu. Nawet osobiście odczułem Paraliż Strachu u osób, które mogłyby wiedzieć, czy mieć dowody na to, co rankiem 10 kwietnia działo się na Okęciu. Pewna Poważna Pani profesor (…) pisała mi w 2010 r. ostrzegawczo, bym tak nie nastawał na niezależne ekshumacje, bo jeśli PRAWDA wyjdzie na jaw – to co nam zostanie? Wojna z Rosją? Przy takiej dysproporcji sił?”

Jak Pan sądzi, może to jest ów klucz do całej zagadki nieefektywnych śledztw smoleńskich, jak też do zagadki zdumiewającej, apatycznej czy wprost nieprzytomnej postawy sporej części polskiego społeczeństwa – może wielu z nas zwyczajnie woliniewiedzieć, co się naprawdę stało, niż dowiedzieć się wszystkiego? Czy nie powróciła ta postawa, którą kiedyś J. Mackiewicz sformułował jako „nie trzeba głośno mówić”?

Prof. J. Trznadel: Wiele przemawia za tym, że brak dokumentów pożegnania i odlotu delegacji polskiej, wraz z parą prezydencką, do Smoleńska, prowadzi do refleksji: czy taki samolot rzeczywiście wystartował z Okęcia i rzeczywiście doleciał do Smoleńska? Nie ma zdjęć, ani najkrótszego nawet nagrania kamerą tego odlotu. Więc co, niewidzialny samolot? A druga sprawa: pojawiają się u nas głosy, że gdybyśmy jednak dowiedli bez cienia wątpliwości, że zamach był dziełem rosyjskim – to groziłaby nam wojna. Jest to tylko nieuzasadniony strach lub propaganda ze strony tych, którym zależy, by nie dociekać prawdy. Ale nie widzę analogii na przykład do niemieckiej prowokacji gliwickiej z 1939 roku, po której nastąpiła wojna. Hitler zdecydował o napaści nie dlatego, że rząd polski dobrze znał prawdę o gliwickiej prowokacji. Zamach „smoleński” (a być może także w Mirosławcu) to inna droga do ustanawiania „podległości” naszego kraju.

Jednak słowo „Okęcie” pojawiające się pod koniec naszej rozmowy, jeśli przywoływanie go jest trafne, otwierałoby nie badaną dotychczas możliwość i zupełnie inną rozmowę. Niewiele mówi się o tym na popularnych blogach, jak Salon24 czy Niepoprawni. Ale w wypowiedziach na przykład  K. Cierpisza umieszczenie centrum zamachu i tragedii na Okęciu i w Polsce pojawia się z całą siłą. Rozwiązywałyby się w tej sytuacji pewne zagadkowe absurdy. Jeśli dałoby się to potwierdzić (a żadnych badań świadków w zasadzie nie przeprowadzono), oznaczałoby to w Polsce wstrząs moralny i polityczny o nie dających się przewidzieć konsekwencjach.

9. FYM: Dziękuję serdecznie za rozmowę i za Pańską wytrwałość w walce o prawdę o pierwszym, jak i drugim Katyniu.

 

ze strony:

http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=6312&Itemid=100

 

0

Jacek

Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.

1481 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758