Jak dochodzi do niewypłacalności kraju?
Poprzednio zwróciłem uwagę na fakt, że brak własnej, krajowej waluty pozwala na nieustanny, łatwy import towarów. Czyli przyjęcie euro likwiduje główne hamulce, chroniące kraj przed nadmiernym deficytem handlowym. Przez co brak jest mechanizmów stymulujących rozwój przemysłu w danym kraju.
Ale to nie jest jedyny mankament płynący z posługiwania się euro.
W takim kraju jak Grecja, nieustannie borykającym się z gigantycznym deficytem handlowym, dochodzi do braku waluty euro. Bo przecież trzeba płacić za importowane towary. W rezultacie zapasy pieniądza topnieją i w końcu ich po prostu brakuje.
Będąc w sytuacji podbramkowej, każdy normalny kraj, decyduje się na dodruk pieniądza. Jest to decyzja trudna, ale konieczna. Ale taka Grecja tego zrobić nie może. Dlaczego? Ponieważ prawo do emisji euro posiada jedynie Europejski Bank Centralny. Kraje posługujące się ta waluta nie mają prawa do jej drukowania. To jest dość kuriozalna sytuacja, gdyż niby euro jest walutą krajową Grecji. Ale z drugiej strony jest walutą obcą – gdyż Grecja nie ma prawa do prowadzenia polityki pieniężnej, m. in. do emisji pieniądza. Czyli dochodzimy do sytuacji, w której po prostu brakuje pieniędzy.
Rozważmy, co dzieje się w kraju, w którym na rynku jest zbyt mało pieniądza? Podstawowe prawo ekonomii mówi, że jeżeli jakiegoś towaru jest za mało, to jego wartość rośnie. Czyli patrząc z punktu widzenia obrotu pieniądzem, powinna wzrosnąć jego wartość, czyli ceny powinny spaść. Takie zjawisko nastąpiło właśnie w Japonii: gdy podaż pieniądza była niewystarczająca – wystąpiła deflacja.
A co z Grecją, która posługuje się euro?
Najpierw wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację, gdy wszyscy Grecy pracują jedynie w firmach krajowych. Ich wynagrodzenie pochodzi od „wartości dodanej”, którą dana firma wyprodukowała.
Spójrzmy na cały rynek, co jest równe sumie wszystkich produktów wytworzonych w Grecji?
Produkt Krajowy Brutto = Wydatki Krajowe Brutto = Dochód Narodowy Brutto
Czyli, gdybyśmy mieli do czynienia z całkowicie samowystarczalną i izolowaną gospodarką narodową, to wszystkie wydatki w tym kraju posłużyłyby do zakupu produktów i usług wytworzonych również w tym kraju. W ten sposób pieniądze w niezmniejszonej ilości krążyłyby na rynku krajowym. Czyli pieniądze wydane na pensje jeszcze raz wróciłyby do firmy. W oparciu o nie odbywałaby się produkcja. Której sprzedaż zapewniłaby zysk i znowu część pieniędzy z „wartości dodanej” powędrowałaby do ludzi w postaci pensji.
Jednak jest to sytuacja nierealna. A już w szczególności kraje pozbawione bogactw naturalnych są skazane na import i to w dużym zakresie. Warto jednak zawsze mieć świadomość, że gdy zapłacimy za zakup towarów importowanych, to część naszych wydatków automatycznie zasili konta innych krajów i nie wróci do naszej, krajowej gospodarki. Każdy wydatek, to dla drugiej strony dochód. Zakup dóbr importowanych, oznacza przeniesienia dochodu do innych krajów.
Produkt Krajowy Brutto = konsumpcja gospodarstw domowych + inwestycje przedsiębiorstw + wydatki rządowe na rzecz podmiotów krajowych + eksport netto
eksport netto = eksport – import
Wracając do Grecji – konieczność eksportu oznacza, że pieniądze, które pierwotnie powinny wrócić do greckiej firmy, wędrują za granicę. Czyli ilość pieniądza na rynku krajowym zmniejszyła się. Mniej pieniędzy na rynku, to mniejsza konsumpcja. Spadła sprzedaż greckich przedsiębiorstw, wobec tego zmalały zyski firm. W następnym etapie zmalała cała kwota, jaka miała być wypłacona Grekom w postaci wynagrodzeń. Płace spadają – gospodarka zwalnia. Nadchodzi recesja… co widać, słychać i czuć w Grecji już od kilku dobrych lat.
Co mnie szczególnie boli, to fakt, że taki scenariusz wcale nie jest nieunikniony!
Aby uniknąć recesji normalny kraj i przyzwoity rząd stara się powstrzymać import. Na przykład stosując do tego celu cła. Podatek nakładany na zagraniczne produkty z jednej strony hamuje ich zakup, a więc i import. Przez co zwalnia wypływ pieniędzy za granicę. Z drugiej strony, w sytuacji niedoborów na rynku, krajowi przedsiębiorcy starają się zwiększyć własną produkcję. Albo rozwinąć eksport w innej branży, co pozwoliłoby na tańsze „zaopatrzenie się” w niezbędne waluty. Tak więc cła są doskonałym narzędziem, z jednej strony, hamującym zwiększanie deficytu handlowego, a z drugiej równoważącym strategie zaspokojenia wewnętrznego popytu.
Czy taki mechanizm „uzdrowienia” gospodarki można zastosować w Grecji, albo w Polsce?
Ano nie, gdyż Unia Europejska stanowi wolny rynek, strefę wolnego handlu. Dlatego żaden kraj członkowski nie ma prawa do dowolnego ustanawiania taryf. Czyli nie ma mowy, aby w ten sposób zapobiec wypływowi pieniędzy z kraju za granicę. Co prawda kraje bogate i mądrze rządzone, jak np. Niemcy i tak mają „swoje” sposoby na ograniczenie importu. Ale taka już Grecja – po prostu poległa na arenie gospodarczej.
Z pieśnią na ustach o chwale Zjednoczonej Europy poległa zresztą nie tylko Grecja.
Kto następny?