Zygmunt Białas: Słowem – kluczem w Pańskich tekstach jest maskirowka. Nie wszyscy czytelnicy znają to pojęcie…
Free Your Mind: Myślę, że najlepszy wykład z teorii maskirowki wszyscy zainteresowani znajdą w książkach W. Suworowa. Dwie to lektury obowiązkowe: „GRU” i „Specnaz”. Jest też oczywiście wiele innych specjalistycznych książek dot. tego, co można potraktować szeroko jako maskirowkę, a więc wojnę informacyjną czy systemową dezinformację, w jakiej specjalizowały się sowieckie, a specjalizują dziś także neosowieckie, służby (por. publikacje A. Golicyna, W. Kuziczkina, O. Zakirova i in.), aczkolwiek u Suworowa jest precyzyjnie omówione zarówno szerokie, jak i wąskie (operacyjne) rozumienie maskirowki. Szeroko, to właśnie informacyjna wojna, zmasowana, totalna, instytucjonalna, wyspecjalizowana, fachowa dezinformacja – wąsko, to akcja odwracająca uwagę wroga – akcja pozorowana, która osłania faktycznie dokonywaną (w miejscu przez wroga niespodziewanym) zbrojną operację. Mówiąc obrazowo o tej wąsko rozumianej maskirowce: gdyby jakiś oddział specnazu miał dokonać napadu na bank, to najpierw by podłożył ładunki wybuchowe pod jakiś szpital, by tam ściągnięte zostały wszystkie siły w danym mieście. Trzeba oczywiście pamiętać nie tylko o maskirowce, lecz też o tym, czym jest sam specnaz – to zawodowi zabójcy, nie zaś zmilitaryzowane jednostki zajmujące się układaniem worków z piaskiem na wały przeciwpowodziowe czy wykopkami podczas „klęski urodzaju”.
To są grupy przygotowywane do błyskawicznego ataku z zaskoczenia, skutecznego, eliminującego jakiś uznany przez Moskwę, wrogi ośrodek. (Przykładowo sowiecka inwazja na Afganistan rozpoczęła się od ataku specnazu na tamtejszy ośrodek władzy.) W sowieckiej, prostackiej terminologii, takie działanie nazywa się „atakiem na mózg” – likwiduje się jakąś elitarną grupę (np. polityków czy wojskowych), bo w ten sposób ulega natychmiastowemu decyzyjnemu paraliżowi cała struktura jakiegoś państwa (por. też http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2012/03/wywiad-amelki222.html). Taki atak, ma się rozumieć, jest tylko otwarciem pewnej szerszej operacji militarnej, ale od jego efektywności zależy dalsza ofensywa. Z tego też względu do akcji specjalnych Ruscy szkolą ludzi najbardziej bezwzględnych, tak by ich skuteczność doprowadzić do maksimum. Nie mogą to być więc żołnierze, którzy będą mieć jakieś wahania, wyrzuty sumienia, opory, coś będą kalkulować w ostatniej chwili – dostają zlecenie i je wykonują. Latami jednak trwają przygotowania do takich spec-akcji i szkoli się (oraz obserwuje) różne grupy w podobnych działaniach, by spośród tychże grup wybrać tę najlepszą z najlepszych, a więc dającą gwarancję całkowitej skuteczności operacji. Specnaz trenuje od lat nie tylko ataki na jakieś budynki, ale też np. na… samoloty pasażerskie (http://freeyourmind.salon24.pl/333406,doktryna-putina).
Takie specjalne ćwiczenia „antyterrorystyczne” (naturalnie to, co Kreml uważa za terroryzm, to osobna historia) miały miejsce nawet w 2010 r. w różnych miejscach – przed (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/7-kwietnia-2010-pukowo.html) (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/film-z-akcji-z-7042010.html), w nieodległej czasowo okolicy tragedii (http://freeyourmind.salon24.pl/299561,ruscy-antyterrorysci-z-kwietnia-2010) (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/manewry-z-lipiecka.html) i po niej (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/czy-tak-to-wygladao-10-kwietnia.html) (http://freeyourmind.salon24.pl/351334,witebsk-smolensk). Co więcej, nawet na smoleńskim Siewiernym latem 2009 przeprowadzano ćwiczenia z „odbijaniem” czy „zabezpieczaniem” samolotu (zdjęcia można obejrzeć tu: http://freeyourmind.salon24.pl/351334,witebsk-smolensk).
Akurat ze Smoleńskiem związany jest oddział specnazu o nazwie „Merkury”, którego ćwiczenia jesienią 2009 uwieczniał słynny fotoamator i znawca drzew, doc. S. Amielin (http://freeyourmind.salon24.pl/304592,fotoamator-specjalnego-znaczenia). Amielina z kolei pamiętać muszą wszyscy interesujący się śledztwem ws. zamachu z 10 Kwietnia, ponieważ to materiały owego „pasjonata lotnictwa” trafiły piorunem do nadwiślańskich mediów, ledwie bidny Amielin zdążył dokonać swoich wizualizacji „trajektorii lotu prezydenckiego tupolewa” w oparciu o „zniszczenia drzew” (http://freeyourmind.salon24.pl/351791,krotka-historia-pewnej-koordynacji). Do Amielina nawiązuję nieprzypadkowo – on wziął udział w maskirowce w szerszym znaczeniu wraz z innymi specjalistami od przygotowywania „materiałów poglądowych”. Ludzi, którzy wzięli natomiast udział w bezpośredniej akcji związanej z atakiem na polską delegację, a więc w maskirowce w węższym znaczeniu, na razie nie znamy, choć część z tych osób związanych z akcją osłonową widzieliśmy w mediach podczas ich występów na Siewiernym np. w strojach strażackich.
Maskirowka w szerokim znaczeniu to jest ofensywa o charakterze psychologicznym i socjologicznym – to jest wykorzystanie wszelkich dostępnych środków, by wykreować jakiś fałszywy obraz pewnego zdarzenia lub działania. W czasach poprzedniego komunizmu (teraz mamy jego udoskonaloną, nowoczesną wersję, nazwaną kiedyś przez śp. Z. Herberta neokomunizmem) wojna informacyjna i dezinformacja stanowiła chleb powszedni nie tylko służb, lecz wszystkich instytucji podległych sowieckiej, agenturalnej władzy. Obejmowała także instytucje kulturalne, naukowe i oświatowe – nie tylko środki masowego przekazu i nie tylko „propagandę szeptaną”. Przypominam o tym, byśmy sobie uzmysłowili dość oczywistą, sądzę, prawdę, jak wielką machinę za komuny skontruowano w celach sterowania obywatelami. Ta machina dezinformacyjno-propagandowa przeszła do „nowych czasów” nietknięta, pomijając jej technologiczne usprawnienia w czasach „transformacji”. Ta machina została wprawiona w ruch w związku z zamachem dokonanym 10 Kwietnia. I, co więcej, spełniła swoje zadanie, o czym mówił nie tak dawno prof. M. Dakowski (http://freeyourmind.salon24.pl/412847,wywiad-z-prof-m-dakowskim).
Maskirowka więc to nie jest jakaś zabawa czy „po prostu propaganda” – to kompleksowe działania za pomocą nowoczesnych środków (takich np. jak telewizja, materiały wideo, fotografie – wykorzystuje się więc ludzi mediów, uruchamia się „zaprzyjaźnionych ekspertów”, znajduje „naocznych świadków” itd.), które mają na celu ukształtowanie w umysłach odbiorców określonego (z punktu widzenia Kremla) obrazu rzeczywistości. Jeśli ten cel zostaje osiągnięty, czyli obraz zostanie ukształtowany, to dalsze działania (np. militarne) mogą być niepotrzebne, gdyż wróg może się poddać bez walki. Przejdzie na stronę okupanta czy agresora, złożywszy broń lub stwierdziwszy, że żadnej wojny nie ma, żadnej agresji, żadnej okupacji – czyli „życie toczy się normalnym trybem”.
Sztuką bowiem jest podbijać przeciwnika bez większego rozlewu krwi – samym zastraszeniem, szantażem, kłamstwem, oszustwem, fortelem – samą spreparowaną informacją na przykład. Z tego też powodu tak wielkie nakłady finansowe i tak wielu ludzi, czy to w Związku Sowieckim czy w jego obecnej, putinowskiej mutacji, angażowano właśnie w prace związane z dezinformacją. Kto o całym tym kontekście pracy sowieckiej agentury zapomina (w odniesieniu nie tylko do zbrodni z 10-04), ten nie wie, na jakim świecie żyjemy. Gdyby ktoś zaś spytał z głupia frant: dlaczego miałaby być 10 Kwietnia maskirowka? – odpowiedziałbym (pomijając teraz dowody zebrane przez blogerów): bo tak Ruscy zbrojnie działają. Takimi właśnie od dziesięcioleci posługują się metodami.
ZB: Jest Pan autorem obszernej pracy zatytułowanej "Czerwona strona Księżyca". Jakie problemy są tu poruszone? Dlaczego tekst dostępny jest tylko w sieci, a nie został wydany w formie książki?
FYM: Książka nie doczekała się jak dotąd wersji drukowanej, gdyż po pierwsze, powstawała „do ostatnich chwil” przed opublikowaniem on-line (wciąż dochodziły coraz to nowe informacje), po drugie z ewentualnym wydawcą dopiero zaczęliśmy myśleć o takim wydaniu, po trzecie, bo e-książka szybciej się rozchodzi wśród potencjalnych czytelników i nie wymaga rozwiązania problemów logistycznych związanych z dystrybucją. To był więc świadomy wybór – poza tym dostęp do „Czerwonej strony Księżyca” jest zupełnie bezpłatny (http://freeyourmind.salon24.pl/393348,komplet), co pozwala zapoznać się z jej zawartością każdemu, komu na sercu leży śledztwo dot. tragedii polskiej prezydenckiej delegacji.
W mojej pracy omówione są wszystkie główne wątki związane ze „smoleńskimi śledztwami” – staram się wykazać, jakie luki argumentacyjne zawiera oficjalna narracja (moskiewska i warszawska), jakie ta konstruowana przez Zespół min. A. Macierewicza, oraz przekazać wyniki dwuletniego dochodzenia prowadzonego przez blogerów – obecnie już całkowicie przemilczanego przez uchodzące za niezależne i niebojące się cenzury media, takie jak „Nasz Dziennik”, „Gazeta Polska”, „Nowe Państwo” czy „Uważam Rze”. W „Czerwonej stronie Księżyca” usiłuję przede wszystkim wrócić do początku „smoleńskiej historii” i wraz z czytelnikiem przejść jakby trzy drogi: „wypadkową” (co by było, gdyby na Siewiernym doszło do zwykłej lotniczej katastrofy), „wybuchowo-zamachową” (co by było, gdyby na Siewiernym doszło do zamachu w formie lotniczej katastrofy) oraz „maskirowkową” (co by było, gdyby na Siewiernym tylko upozorowano katastrofę lotniczą oraz „miejsce katastrofy”, natomiast autentycznego ataku na polską delegację dokonano by gdzie indziej?).
Przypomnę przy tej okazji, że scenariusz z maskirowką powstał na gruncie tej drugiej hipotezy – ja przynajmniej należałem do tych osób, które przez blisko pół roku starały się dokładnie wybadać wariant, zgodnie z którym dokonano zamachu właśnie na Siewiernym (łatwo to sprawdzić, czytając moje teksty do grudnia 2010). W trakcie jednak dalszych analiz i dyskusji doszedłem do wniosku, że prawda o zbrodni nie kryje się w samym Smoleńsku, a już na pewno nie na błotnistej łączce z rosypanymi fragmentami samolotu, którą przemierzył z kamerą „polski montażysta” moonwalker S. Wiśniewski. Polecam też w tym kontekście lekturę tego, co ma do powiedzenia prof. J. Trznadel (http://freeyourmind.salon24.pl/417743,wywiad-z-prof-j-trznadlem).
ZB: Dlaczego prezydent RP Lech Kaczyński oraz polska elita wojskowa i polityczna musieli zginąć? Kto z możnych tego świata zdecydował o tym?
FYM: Odpowiedzi na Pańskie pierwsze pytanie udziela współczesna Polska, kraj pozbawiony suwerenności, silnej armii i porządnej gospodarki, kraj bez mądrej elity politycznej – kraj-widmo. Powrót Polski do statusu państwa buforowego na rubieżach moskiewskiego imperium, przypomnienie o tym, że jesteśmy „bliską zagranicą” i dalsze utrwalanie kremlowskiego panowania nad Wisłą. Oto, dlaczego. I to jest proces, który postępuje – on się jeszcze nie zakończył – jego kresem będzie neopeerel z takim „marginesem wolności”, jaki był za peerelu. O ile jednak interes Moskwy w całkowitym zdominowaniu naszego kraju jest czymś oczywistym – ruskie imperium jako śmiertelne zagrożenie Polski po prostu przypomniało nam w XXI w., jak groźne być potrafi, jeśli nadal będziemy lekceważyć to właśnie zagrożenie – o tyle postawa polskich elit politycznych i sporej części polskiego narodu jest zdumiewająca. To uznanie poczucia podległości wobec Kremla – to podporządkowanie się. Ta uległość. To dopiero jest zagadka. Może naszym rodakom nie jest potrzebna niepodległość? Może grillowanie wystarczy?
Co do drugiego zaś pytania, określenie „możni tego świata” jest według mnie na wyrost. Jeśli miałbym wskazywać palcem, to na pewno Putin, Miedwiediew, ruscy szefowie służb mundurowych i cywilnych, ruscy wojskowi oraz białoruskie władze cywilno-wojskowe z Łukaszenką na czele to byliby tu główni „zleceniodawcy”, którzy powinni zasiąść przed trybunałem a la Norymberga II. Czy jednak jeszcze ktoś w „operacji Smoleńsk” brał udział spoza ZBiR, to na razie trudno ustalić. Jakiś ślad prowadzi do Niemiec, choćby w związku z niewyjaśnioną do dziś kwestią patrolowania przestrzeni natowskiej przez statki powietrzne zajmujące się rozpoznaniem elektronicznym (chodzi o E-3 wylatujące z niemieckiej bazy Geilenkirchen). Czyżby 10 Kwietnia takich rekonesansowych lotów z niemieckiej bazy nie zarządzono? Ale to tylko ślad, na który wskazywałem w rozdziale „Krótka historia pewnego zabezpieczenia – opowieść o ciemnej latarni” (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-1.pdf, s. 45; pisał o tym też bloger Albatros… z lotu ptaka: http://albatros.salon24.pl/371840,madre-oczy-wielkiego-brata-cz-ii-dlaczego-bez-oslony-nato). Część współudziałowców zbrodni była natomiast nad Wisłą. Tego możemy być pewni.
ZB: Jaką rolę w zamachu odegrały osoby i określone grupy działające w Polsce? Czy są to lub mogą być ludzie z pierwszych i drugich stron gazet?
FYM:Nie dysponujemy materiałem dowodowym, który pozwalałby wskazywać konkretne osoby odpowiedzialne za dokładnie takie a nie inne działania w związku z zamachem, ponieważ w wielu instytucjach panuje albo zmowa milczenia, albo zgoda, co do konieczności zacierania śladów – śledztwa zaś, by tak rzec, trwają (z jakimi rezultatami to rzecz osobna). A to „nie ma zapisów wideo”, a to nie ma jakichś dokumentów, a to ktoś ma luki w pamięci, jak po Alzheimerze, a to pewne persony w ogóle nie są przesłuchiwane, bo nie ma po co. Mnóstwo jednak ludzi jeśli nie jest podejrzanych, to na pewno budzi poważne wątpliwości.
Historia smoleńska, o czym należy przypominać bez ustanku, zaczyna się w Polsce przed świtem 10 Kwietnia, a nie na Siewiernym w „godzinie Batera” (http://freeyourmind.salon24.pl/380030,medytacje-smolenskie-6-godzina-batera) – w Polsce, powtarzam. To na Okęciu zapanował „blackout”, to z warszawskiego lotniska nie ma do dziś żadnych wiarygodnych, miarodajnych, poważnych materiałów pozwalających zrekonstruować dokładny przebieg tamtejszych wydarzeń: jak dokonywano roszad z pasażerami, kto czym dyrygował, jakie samoloty odleciały – w jakiej kolejności i ilości; oraz z kim na pokładach. To na Okęciu zatem trzeba by przeprowadzić poważne dochodzenie. Już zresztą podczas prac „komisji Millera” ukazały się „dziwy” okęckie, w postaci fałszowanej dokumentacji 36 splt, różnych sprzeczności ws. samolotów zapasowych dla delegacji prezydenckiej czy choćby „gumowej salonki 3”, o której głośno było w blogosferze, salonki, w której zwykle mieściło się 8 osób, zaś 10 Kwietnia miało się zmieścić aż 18 (http://freeyourmind.salon24.pl/345616,uwagi-do-uwag).
Trzymając się tego „polskiego wątku”, który Pan poruszył, to przede wszystkim dysponujemy (jako obywatele) wiedzą o zaskakujących działaniach blokujących określone „uruchamiane z automatu” procedury (zebrałem te kwestie w rozdziale „Krótka historia pewnego „wypadku”” (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-1.pdf)), wiedzą o zaniedbaniach, mataczeniach, „zniknięciach” dokumentacji, utajnieniach etc. Myślę więc, że jest w Polsce spora grupa osób związanych albo z przygotowaniami do zamachu, albo z pracą na rzecz pokierowania śledztwa na błędne tory „nieszczęśliwego wypadku”, za który „odpowiadają tylko ci, co zginęli” – stanowi ta grupa jednak dość wpływowe lobby uniemożliwiające wykrycie prawdy. Myślę także, że w związku z istnieniem i działaniami tego lobby, żyją sobie gdzieś na uboczu i w cieniu osobnicy posiadający wyjątkowo cenne depozyty – np. okęckie – depozyty, które procentują (ekonomicznie), jak dobra lokata bankowa, z tego powodu, iż ktoś pilnuje, by pewne materiały nie ujrzały światła dziennego.
Podejrzewam, że wiele osób z najwyższych „sfer” doskonale wie, że żadnej katastrofy nie było, lecz wychodzą z założenia, że „nie trzeba głośno mówić” i że „Polacy prawdy by nie wytrzymali”, a więc, że ma być „cicho, cicho, cicho”. W tej ostatniej materii wydaje mi się, że panuje nawet ciche „porozumienie ponad podziałami”. Widać bowiem, że z biegiem czasu sprawa 10 Kwietnia robi się coraz bardziej mroczna i zagmatwana, ale tym bardziej pewne gremia wolą chować tę kwestię tragedii za bieżącą krzątaniną i codziennym szumem medialnym wokół drugorzędnych tematów. Najważniejsza dla powojennej Polski sprawa została do tej pory niewyjaśniona, a większość polityków udaje, jakby podstawowym problemem Polaków był przesunięty wiek emerytalny lub kwestia infrastruktury na Euro 2012. Oczywiście, można naszą współczesność polityczno-społeczną zamienić w tragifarsę, tylko nie mówmy wtedy, że to jest jakaś wielka polityka. Jakakolwiek polityka.
ZB: Nie ulega wątpliwości, że wina poszczególnych osób za przygotowanie wizyty oraz za udawane śledztwo jest bezsporna. Tu moja wiedza opiera się na wynikach badań Zespołu Parlamentarnego oraz lekturze gazet, głównie "Naszego Dziennika". Co Pan o tym sądzi? Kto według Pana ponosi największą winę za naszą narodową tragedię?
FYM:To nie jest proste do wyjaśnienia zagadnienie, zważywszy na fakt, iż wiele osób nie zostało do tej pory publicznie przesłuchanych – te zaś, których zeznania słyszeliśmy czy czytaliśmy, udają świętych. Nie ma winnych, są tylko zadziwieni. Nikt na wieść o tragedii nie podał się do dymisji, nikt po dziś dzień nie uważa, by w czymkolwiek uchybił (jeśliby nawet uważał, że w czymś odrobinę uchybił, to jego zdaniem inni uchybili o wiele więcej). Jedni na drugich wskazują więc palcami, ale w gruncie rzeczy nikomu jeszcze włos z głowy nie spadł za „przygotowania” i za „zabezpieczenie” wizyty prezydenckiej delegacji. Nikt nie został aresztowany i skazany za swoje zaniedbania czy wprost przestępcze działania.
Można przypuszczać, że politycznie nadzorowane, oficjalne śledztwo właśnie ku temu zmierza, by „sprawa się rozlazła” w klasyczny sposób: „życia umarłym się nie wróci, czas goi rany, a i tak jest kryzys w Europie, więc weźmy się lepiej do roboty zamiast rozpamiętywać dawną tragedię”. Może się skończyć tak, iż „problem Smoleńska” zostanie sprowadzony do rocznicowych obchodów przy pomnikach (i coraz słabszych demonstracji niezadowolenia wobec Moskwy). W podręcznikach przedstawiać się będzie, iż „jedni mówią, że to był zwykły wypadek, a drudzy, że katastrofa to zamach – zdania są podzielone i pewnie spór będzie jeszcze długo dzielił historyków”. Gdyby taki finał miało mieć śledztwo dot. największej powojennej tragedii, jaka dotknęła nasz kraj, to powinniśmy zmienić nazwę państwa na Polska Republika Neosowiecka. Zwieńczeniem takiego procesu mógł by być „przemysł pamiątkarsko-turystyczny” wokół smoleńskiego Siewiernego, gdzie oprowadzałoby się z pomocą ruskich przewodników wycieczki i sprzedawało suweniry „powypadkowe”.
Po kontroli przeprowadzonej przez NIK (http://www.nik.gov.pl/aktualnosci/nik-o-wizytach-vip-w-latach-2005-2010.html) w 70-stronicowym raporcie (http://www.nik.gov.pl/plik/id,3586,vp,4652.pdf) wymienia się długą listę instytucji, które w ten czy inny sposób nie dopełniły swych obowiązków w przypadku prezydenckiej delegacji – zauważmy jednak, że jedynie na generalnych utyskiwaniach się skończyło. Scenariusz więc analogiczny, jak w przypadku oficjalnego „powypadkowego” śledztwa, w którym tak wiele „tłumaczono” ruskim bałaganem (bieda-oświetlenie lotniska, nieskoordynowane szympansy na wieży kontroli lotów, niedziałająca w niej kamera, niedokładne radary, brak akcji poszukiwawczo-ratowniczej, sołdaty biegający po pasie startowym we mgle etc.). Kontrola NIK-u dokonuje więc, można powiedzieć, retrospektywy na zasadzie: tak wygląda z kolei „polski bałagan”. A my jako obywatele mamy to podsumowanie potraktować na zasadzie: nic się nie stało, „bo to Polska właśnie”.
Jest jednak jeszcze, o czym raport NIK nie mówi, niestety, sprawa naszych prokuratur i skandalicznego wprost śledztwa, w ramach którego właściwie robi się wszystko, by przypadkiem nie oddalić się ani na krok od (obligatoryjnej najwyraźniej) moskiewskiej narracji, co do przebiegu wydarzeń 10 Kwietnia. Zaskakujący paraliż nadwiślańskich instytucji, który nie tylko uniemożliwił dokładne i fachowe zabezpieczenie oraz udokumentowanie „miejsca katastrofy” (szczególnie dokonanie oględzin wszystkich zwłok), ale nawet natychmiastowe (w dniu tragedii) sprowadzenie do Polski i medyczno-sądowe badanie ciał ofiar. Dostosowanie się (na poziomie rządowym przecież) do ruskiego „zakazu otwierania trumien”, brak sekcji zwłok, trzy zaledwie ekshumacje na przestrzeni dwóch lat dochodzenia, brak upublicznienia zawartości nośników elektronicznych należących do ofiar, utajnianie materiałów etc. To są rzeczy, które przechodzą ludzkie pojęcie – jeśli weźmiemy pod uwagę skalę wydarzenia. I znowu za to nikt nie odpowiada, „bo to Polska właśnie”.
Mogłoby to wszystko, gdyby tak mocno zmrużyć oczy, wyglądać na jakąś typową neopeerelowską nieudolność, na takie klasyczne „nie da się” i „nie wiemy, jak się z tym uporać, cóż bowiem możemy zrobić”, z jakim prokuratorzy o kamiennych twarzach wychodzili na konferencje prasowe, wymieniając ciurkiem, jak wiele pism monitujących czy wprost próśb o różne materiały dowodowe Ruscy skwitowali wzruszeniem ramion. Ja tu jednak widzę symbiozę – jedna strona zwyczajnie udaje, że prowadzi śledztwo i straszliwie się nad nim biedzi – druga zaś strona udaje, że piekielnie je utrudnia; a w rezultacie dzięki tej symbiozie „nic się nie dzieje” i czeka się zarówno w Moskwie i Mińsku, jak w Warszawie, aż tragedia polskiej delegacji stanie się po prostu „zamierzchłą historią”.
ZB: Dziękuję Panu za rozmowę. Wyrażam przy tym nadzieję, iż za siedem lub dziesięć dni udzieli Pan odpowiedzi na dalsze, bardziej szczegółowe pytania.