Falklandy czy Malwiny?
13/03/2012
421 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
Zbliża się 30. rocznica wojny brytyjsko-argentyńskiej o Falklandy. Konflikt jednak wcale się nie skończył w 1982 roku, a ostatnio nawet się zaostrza.
Najbardziej znienawidzoną nacją w całej Ameryce Łacińskiej są gringos, czyli Jankesi albo Stanozjednocznicy. Tak ich tu nazywam, bo logicznie biorąc Amerykanami są przecież także Latynosi. Jednakże w Argentynie, najbardziej nienawidzi się Anglików, głównie z powodu historycznego i nabrzmiewającego konfliktu o Malwiny, czyli Wyspy Falklandzkie. Ponieważ ostatnio odkryto tam bardzo obiecujące złoża ropy i gazu, a firmy brytyjskie pospiesznie zaczęły wiercenia na szelfie, a nawet głębiej, prezydent Argentyny, pani Cristina Fernandez coraz bardziej naciska na Londyn żądając podjęcia rozmów o statusie wysp. Do nacisków dołączono konkretne działania. Minister przemysłu, pani Debora Georgi zażądała od firm argentyńskich, aby przestały cokolwiek importować z Wielkiej Brytanii. Władze argentyńskiego portu Ushuaia na Ziemi Ognistej odmówiły przyjęcia dwóch wielkich wycieczkowców oceanicznych, z kilkoma tysiącami turystów na pokładzie, ponieważ wcześniej zawinęły one na Falklandy. Pani Fernandez zagroziła też cofnięciem pozwolenia na przelot przez argentyńską przestrzeń powietrzną dla chilijskich linii LAN, które raz w tygodniu latają z Punta Arenas do Portu Stanley na Falklandach.
Kroki te są interpretowane w Buenos Aires jako odpowiedź na proces, który ocenia się jako militaryzację Południowego Atlantyku przez Londyn, który ostatnio przysłał na Falklandy najnowszy niszczyciel swej floty oraz księcia Williama jako pilota helikoptera. Argentyna oskarża też Anglików o to, że planują rozmieszczenie w pobliżu wysp także łodzi podwodnych z bronią atomową na pokładzie, które podobno już wyśledził argentyński wywiad wojskowy. Londyn odmawia komentarza w tej ostatniej sprawie, a co do niszczyciela i księcia twierdzi, że są to rutynowe ćwiczenia bez związku z intensyfikacją wierceń.
Bojowy nastrój pani Fernandez jest bez wątpienia przynajmniej w dużej części próbą odwrócenia uwagi opinii publicznej od wewnętrznych problemów gospodarczych Argentyny. Nawet jednak jeśli część Argentyńczyków to dostrzega, to prawie wszyscy popierają zasadnicze żądanie przywrócenia argentyńskiego władztwa nad wyspami, zabranymi przez Wielką Brytanię w 1833 roku. Podobnie jak w innych krajach, znalazło się jednak w Buenos Aires siedemnastu „pisarzy i intelektualistów”, którzy w szeroko nagłaśnianym liście otwartym wyrażają swój niepokój ponieważ narastająca „atmósfera de agitación nacionalista” nie ma związku z prawdziwymi problemami kraju. Postulują oni także, aby Argentyna uznała prawo mieszkańców wysp do samostanowienia. List został przyjęty w Argentynie z powszechnym oburzeniem, a jego sygnatariuszom – jak o tym doniosły niektóre światowe media – nie oszczędzono „obelg, gróźb i antysemickich przytyków”. Ciekawe, dlaczego zaraz antysemickich?
Wyspiarze, przezywani kelpers, jako że kiedyś część z nich trudniła się wyławianiem wodorostów (kelp) są potomkami angielskich kolonistów, mówią po angielsku i oczywiście optują za Anglią. Na obszarze wielkości województwa (12.000km kw.) mieszka ich tylko trzy tysiące, bo Falklandy to prawdziwy Wygwizdów: bezdrzewne, trawiaste skały, smagane wiatrami z Antarktydy i oblewane zimnymi wodami oceanu. Gdyby nie owce, które mimo klęski wełny nadal sie tam jeszcze pasą, kury, które każdy trzyma przy domu i inspekty, w których każdy uprawia coś zielonego, musieliby jeść tylko ryby których jest tu w bród i zakąszać wodorostami, których jest tu zatrzęsienie. Resztę zaopatrzenia przywozi regularnie statek z Chile – ryż, mąkę, mleko w proszku, cukier, olej itp. Z tego zaopatrzenia korzysta oprócz mieszkańców także brytyjski garnizon w sile 1300 ludzi ulokowany w Port Stanley, jedynym miasteczku i stolicy Falklandów.
Pani Fernandez grozi, że w razie niepowodzenia rokowań odbierze wyspy siłą. Poprzednio generałom argentyńskim to się nie udało, ale stawka i proporcje sił się zmieniają. Jeśli dookoła Falklandów rzeczywiście potwierdzi się wielka ropa i gaz, Argentyna najpewniej zarządzi totalną blokadę wysp. Ma w tym murowane poparcie wszystkich Latynosów i nie tylko. Dla Londynu może to być groźniejsze i dużo bardziej kosztowne niż próba odbicia wysp w otwartej konfrontacji zbrojnej. Chyba, że z listy „siedemnastu intelektualistów” mogłoby wynikać, że i w tej sprawie zawiązuje się charakterystyczny sojusz po angielskiej stronie. A jeśli tak, to puste skały na końcu świata mogą okazać się katalizatorem kolejnego wielkiego starcia dwóch światów: jednego, który mówi po angielsku i drugiego, który mówi po hiszpańsku. Dla tego pierwszego może to oznaczać, że nie tylko islam jest jego wrogiem. Sprawa robi się globalna i dodaje się do ponurej perspektywy starcia cywilizacji. Trzeba ją śledzić uważnie.
Bogusław Jeznach
Deser muzyczny
Jako że kibicuję zdecydowanie stronie latynoskiej proponuję Tango Serenata Schuberta. Gra Gustavo Montesano i Royal Philharmonic Orchestra.