Ewą Thompson: Państwo po rosyjskiej pacyfikacji.
11/04/2011
433 Wyświetlenia
0 Komentarze
2 minut czytania
W pierwszych dniach po katastrofie chyba wszyscy liczący się analitycy spraw międzynarodowych uważali, że nie był to po prostu wypadek.
Nie tylko dlatego, że głowy państw nie giną w wypadkach, lecz również ze względu na miejsce i okoliczności katastrofy. Ale gdy polskie media i niektórzy członkowie elit zaczęli przekonywać świat, że winni byli lekkomyślni piloci lub pijany generał, lub asertywny prezydent – ludzie przestali się tą sprawą interesować, bo mało kogo obchodzi kraj, który nie potrafi zapewnić swojemu prezydentowi bezpiecznego lotu. To był klasyczny przykład prawdziwości zasady, że "jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać" (Mk 3, 25). Nawet jeżeli nie był to zamach, Rosja potrafiła wyciągnąć z niego polityczne korzyści, podczas gdy Polska dała się wystrychnąć na dudka. Gdyby polskie władze twardo odrzuciły pomówienia – bo aż do dziś obarczanie winą polskich pilotów to pomówienie – można by było uniknąć politycznej klęski. W tej chwili ta sprawa nie jest już za granicą w zasięgu radaru uwagi społecznej. Społeczność międzynarodowa ma bardzo krótką pamięć. Jedyne, co zapamiętała, to fakt, że Polska jest krajem bardzo słabym. Opinii publicznej nie interesują słabe kraje, na czele których stoją słabi przywódcy. Paradoksalnie więc śmierć prezydenta Kaczyńskiego i tych, którzy z nim zginęli, okazała się również porażką Platformy Obywatelskiej na arenie międzynarodowej. Nie jest przypadkiem, że po tej demonstracji słabości platformerskiego rządu władze Litwy pozwoliły sobie na zlekceważenie praw polskiej mniejszości na Litwie.