Barbara Świątek i Jerzy Kawecki są jednymi z najwybitniejszych specjalistów od medycyny sądowej. Mają jednak wyjątkowego pecha, gdy na prosektoryjny stół trafia ciało potencjalnej ofiary służb specjalnych.
Wrocławski ośrodek akademicki uzyskał renomę rozwiązując, głównie umysłem dr Kaweckiego, tajemnice licznych zbrodni i niestandardowych wypadków. O ile w materii typowo kryminalnej zyskał pełne zaufanie śledczych, to od reguły tej powstał bardzo smutny wyjątek. Ilekroć niezbędna jest sekcja zwłok lub opinia sądowo-lekarska na podstawie akt sprawy o charakterze politycznym próżno oczekiwać wniosków przeczących tezom przedstawicieli establishmentu minionego ustroju. Pech?
Od 1977 roku nikt nie wierzył w nieszczęśliwy wypadek Stanisława Pyjasa. Młody student wykryć miał w swoim otoczeniu agenta SB, w związku z czym najpewniej zapadła decyzja o jego likwidacji. Zwłoki Pyjasa znaleziono w bramie przy ul. Szewskiej w Krakowie, a sama śmierć już wówczas była powszechnie uważana za śmiertelne pobicie. Ówczesna ekspertyza biegłego sądowego wskazywała na wypadek, jednak lekarz który ją sporządził został pozbawiony funkcji kierownika Katedry Medycyny Sądowej na uczelni z powodu „naruszenia norm etycznych w działalności opiniodawczej”. Zeznał też później przed prokuratorem IPN, że nigdy nie wykonał sekcji Pyjasa, lecz jedynie podpisał się pod cudzym protokołem, a także nagrano jego wypowiedź: „ktoś Pyjasowi dał po mordzie.. ale ja nie wiem kto.” Śledztwo wznowione w 1991 roku potwierdziło tezę o śmiertelnym pobiciu i podrzuceniu zwłok do bramy. Przeprowadzona niespełna 20 lat później ponowna ekshumacja i uzupełnienie opinii sądowo-lekarskiej przez ośrodek wrocławski potwierdziły jednak wersję lansowaną w PRL-u: pijany awanturnik spadł ze schodów. Według krewnych Pyjasa w opinii pominięto takie drobiazgi jak urazy wewnątrz czaszki denata. Pokłosiem „wypadku” studenta była śmierć kilku osób zamieszanych w sprawę.
W 1989 roku znaleziono powieszone ciało agenta kontrwywiadu PRL Marka Stróżyka. Choć zwłoki przez 4 godziny miały być pionowo powieszone w pozycji „ukrzyżowania” lekarze – stwierdzający zgon i przeprowadzający administracyjną sekcję zwłok – nie znaleźli plam opadowych właściwych dla takiej śmierci. Po około 20 minutach od zgonu płyny zgodnie z prawem ciążenia spływają do najniżej położonych partii ciała. Nie ma możliwości oszukania grawitacji – wisielec ma na dłoniach i stopach „rękawiczki”. W tym przypadku intensywnie wysycone plamy niepodlegające pod naciskiem przemieszczeniu stwierdzono tylko na pośladkach i plecach. Materiał dowodowy (saszetka, pętla wisielcza, kable, błony fotograficzne, odbitki zdjęć ciała i miejsca zdarzenia oraz protokoły oględzin) zaginął, a protokół z zeznaniem kluczowego świadka sfałszował policjant-protokolant (śledztwo pomimo wykrycia sprawcy umorzono z powodu przedawnienia, pozostał w służbie). Potwierdzenia tezy o samobójczym zadzierzgnięciu, a po kilku godzinach od zgonu samodzielnym skomplikowanym skrępowaniu i powieszeniu na chwilę własnego martwego ciała, odmówił jeden z ośrodków akademickich. Wówczas akta sprawy przekazano dr Jerzemu Kaweckiemu, który uznał, że absolutnie nic nie wskazuje na udział osób trzecich w zdarzeniu i zaakcentował obecność śladowej ilości alkoholu we krwi denata. Plamy opadowe? Kto by się przejmował drobiazgami – zupełnie pominięto je w treści opinii. Zeznania aż kilku świadków potwierdzających „ukrzyżowanie”? Niewiarygodne – przecież po 4 godzinach takiego wiszenia byłyby ślady na zwłokach… Sęk w tym, że te nie wisiały od momentu zgonu, a zostały tak jak w przypadku Pyjasa podrzucone wiele godzin po zabójstwie najprawdopodobniej dokonanym w tym przypadku przez Departament IV SB. Ten sam, który zgładził ks. Popiełuszkę i co najmniej kilku innych duchownych oraz rzetelnych funkcjonariuszy SB.
W związku z nieprawidłowościami w protokole sekcji zwłok Zbigniewa Wassermanna podjęto decyzję o ekshumacji jego ciała. Karawan z trumną wbrew wcześniejszym zapowiedziom i oczekiwaniom rodziny zmarłego nie zatrzymał się jednak pod krakowskim Collegium Medicum, a nagle zmienił kierunek jazdy i pojechał wprost do Wrocławia… Później przez kilka miesięcy schorzenia uniemożliwiły kierowniczce Katedry Medycyny Sądowej dopełnienia formalności i złożenia podpisu na dokumentacji, bez czego włączenie wyników „ponownej” sekcji do akt prokuratorskich było niemożliwe. Jak się w końcu okazało, krewni Wassermanna mieli w pełni rację kwestionując ustalenia strony rosyjskiej. Wyniki tamtejszej sekcji w zupełności wymyślono, oględzinom poddano nawet narząd którego denat już nie posiadał. Pomimo rozbieżności sięgających 97% w ustaleniach polskich i rosyjskich lekarzy strona polska oświadczyła, że „nie wpływają one jednak na wiarygodność głównych wniosków tej opinii”. Dziwne to naukowe wnioski, które niemal w całości wywieść można z konfabulacji niemających oparcia w materiale dowodowym i wynikające z nieprawdziwych założeń. Upływ czasu skutkował rozkładem gnilnym tkanek miękkich, w części wykluczył też rzetelne badania toksykologiczne. Jeden z najważniejszych dowodów został więc nieodwracalnie utracony. Ale nic to. Wrocławscy biegli uznali, że wszystko jest w porządku a nieścisłości ledwie przekraczają 90% treści kwestionowanego dokumentu.
W przypadku każdego zabójstwa czy wypadku ustalenia takie skutkowałyby skandalem i surowym wyrokiem dla winnego nieprawidłowości. Zawarcie nieprawdy w dokumencie mającym znaczenie prawne jest w Polsce przestępstwem zagrożonym karą do 5 lat pozbawienia wolności (Art. 271 par. 1 kk), a posługiwanie się takim dokumentem zagrożone jest karą do lat 2 (Art. 273 kk). Biegły przedstawiający fałszywą opinię podlega zaś karze do 3 lat więzienia (Art. 233 par. 4). Zapewne rosyjski kodeks karny także przewiduje za fałsz intelektualny i fabrykowanie dowodów odpowiedzialność karną. Logiczna analiza materiału dowodowego oraz tła politycznego sytuacji, a także doświadczenie życiowe, pozwalają wykluczyć tezę o przypadkowym charakterze tak znacznych rozbieżności w wynikach sekcji. Czy ktoś w związku z celowym fałszerstwem ważnego dowodu w sprawie śmierci 96 osób wystąpił o ściganie sprawców? Chyba nie ma takiej potrzeby, skoro eksperci mówią, że nic się nie stało…
Wrocław ma wyjątkowego pecha do spraw politycznych. A może po prostu niestrudzenie walczy o odkłamywanie "niesprawiedliwej" oceny tych post-peerelowskich i komunistycznych służb specjalnych? Podobnych wrocławskich przypadków było przecież o wiele więcej. Bez trudu odnaleźć można informacje o dziwnych ustaleniach przeprowadzonych w tym mieście sekcji zwłok, jeśli tylko dotyczyły one materii politycznej lub kościoła katolickiego. Również w tym regionie prokuratura wyjątkowo ochoczo prowadzi sprawy związane z działalnością przestępczą byłych agentów służb specjalnych. Latami. Aż do śmierci świadków i umorzenia.
Kazimierz Turaliński