Nie jestem zwolennikiem tzw „Edukacja Domowej”. Nigdy nie dam się wrobić w odwalanie za państwową szkołę antycywilizacyjnej roboty wg pokrętnych standardów i obcych podstaw programowych ogłupiających dzieci. Nie będę harował tylko po to by rosnąca w zastraszającym tempie banda edukatorów, mogła wysysać z moich dzieci owoce emocjonalnego i moralnego zniewolenia, oraz przedstawiać wychowawcze sukcesy rodziców jako swoje zasługi, a w zamian rodzicom przypisywać swoje deficyty. Nie wyłożę na to złamanego grosza z własnych pieniędzy. A więc co mogę zrobić? Sztoż dziełat’!? Jak bronić dzieci przed agresją antykultury i pedofilii instytucjonalnej, które to plagi coraz bardziej zawłaszczają szkołę? Żeby odpowiedzieć na te pytania trzeba w ogóle zrozumieć co się dziś dzieje w szkole i czym właściwie jest ta instytucja? Większość z […]
Nie jestem zwolennikiem tzw „Edukacja Domowej”. Nigdy nie dam się wrobić w odwalanie za państwową szkołę antycywilizacyjnej roboty wg pokrętnych standardów i obcych podstaw programowych ogłupiających dzieci. Nie będę harował tylko po to by rosnąca w zastraszającym tempie banda edukatorów, mogła wysysać z moich dzieci owoce emocjonalnego i moralnego zniewolenia, oraz przedstawiać wychowawcze sukcesy rodziców jako swoje zasługi, a w zamian rodzicom przypisywać swoje deficyty.
Nie wyłożę na to złamanego grosza z własnych pieniędzy.
A więc co mogę zrobić? Sztoż dziełat’!?
Jak bronić dzieci przed agresją antykultury i pedofilii instytucjonalnej, które to plagi coraz bardziej zawłaszczają szkołę?
Żeby odpowiedzieć na te pytania trzeba w ogóle zrozumieć co się dziś dzieje w szkole i czym właściwie jest ta instytucja? Większość z nas, polskich rodziców, jest przekonana, że szkoła to nowoczesne narzędzie służebne, zbudowane na regule pomocniczości, zafundowane rodzicom przez przyjazne państwo dla ulżenia w trudnym i wyczerpującym dziele edukacji, oraz misji wychowania godnych następców.
Wierzymy w to propagandowe cacko prawie wszyscy, mimo że nigdy nie zaistniało ono w rzeczywistości. Na wiele godzin dziennie ufnie oddajemy nasze potomstwo w ręce funkcjonariuszy mało rozpoznanej przez nas organizacji, zajmującej się przymusem szkolnym, czyli przymuszaniem dzieci do wchłaniania treści i wzorów zachowań najczęściej sprzecznych z interesem ich i ich rodzin.
Nie dostrzegamy znaków zadających kłam stereotypom zniewalającym nasze myślenie. Bagatelizujemy sygnały ostrzegawcze zapowiadające zagrożenia. Często mylimy skutki z ich przyczynami, a kiedy już je dostrzeżemy, wpadamy w panikę przed nadciągającą katastrofą reagując histerią pogarszającą tylko nasze beznadziejne położenie.
Efektem takiej histerii najczęściej są: „Edukacja Domowa” i tzw „Szkoły Społeczne”.
Edukacja Domowa to nic innego jak wycofanie się w chałupnictwo, które ma na celu taką samą deprawację dzieci, tyle że staraniem i kosztem ich własnych rodziców. Służy do tego perwersyjny kompromis zawarty z rodzicami przez system, zwany obowiązkiem realizacji tzw podstawy programowej, którego wykonanie jest okresowo weryfikowane państwowymi egzaminami.
Tak zwana: „Szkoła Społeczna”, w naszych realiach funkcjonuje z nic już nie znaczącą etykietką „katolicka”. Jest to otorbiona pułapka na parweniuszy, beneficjentów i funkcjonariuszy systemu średniego szczebla, w postaci bańki wyizolowanej z realiów. Oparta jest ona na sekciarskim założeniu, że dzięki fizycznej i rytualnej izolacji od większości, oraz dodatkowym nakładom materialnym jest możliwe wykształcenie ich dzieci na autentyczną elitę intelektualną i przywódczą społeczeństwa. Oczywiście wszystko w ramach systemu edukacji reprezentowanego przez tę samą „podstawę programową”.
Podstawą programową jest oczywiście antykulturowy „gender”, czyli najnowszy wykwit neomarksistowskiej ideologii opakowany w pseudoekologiczną tolerastię, przesycony ekumeniczną pedofilią i antyfaszystowską masturbacją, czyli lekkostrawny, wszechogarniający bełkot.
No więc czym właściwie jest dziś szkoła?
Szkoła to po prostu pole walki o ciała i dusze dzieci, i nic więcej. Z jednej strony stoją biologiczni rodzice, zazwyczaj niezorganizowani i nieświadomi swego żałosnego położenia. Nawet tego, że właśnie uczestniczą w wojnie o życie, zdrowie i pomyślność własną oraz swych dzieci.
Naprzeciwko nich wychodzi instytucjonalny lewiatan z którego widoczny jest tylko interface w postaci ciała pedagogicznego, kokietującego urojone roszczenia rodziców. Ukryta jest natomiast struktura, hierarchia oraz instrukcje i lewary wprawiające w ruch i kontrolujące całą machinę.
Celem rzeczywistym obecnej szkoły jest odebranie biologicznym rodzicom dzieci i ich uprzedmiotowienie. Jeżeli się uda to fizycznie i natychmiast. Jeśli nie uda się, bo jeszcze naturalne instynkty i fundamenty katolickiej kultury są zbyt mocne, to w sensie duchowym i długoterminowym, poprzez aksjologiczne przeprogramowanie deprawacją, z jednoczesnym przerzuceniem na rodziców odpowiedzialności za skutki i materialnych kosztów całej operacji.
Celem rzeczywistym rodziców jest…
Niestety… u większości rodziców już nie istnieje cel rzeczywisty.
To znaczy nie udało mi się do tej pory spotkać żadnego rodzica, który sformułowałby jakieś cele rzeczywiste w odniesieniu do szkoły, a tym samym i wobec własnych dzieci, poza oczywiście ogólnikowym: „szczęścia, zdrowia, pomyślności”.
Na czym więc polega problem?
W takiej sytuacji żadnego problemu oczywiście nie ma, a na dowód przytoczę pewną historię.
Nie tak dawno temu, przemiłe panie przedszkolanki zaprosiły mnie wraz z innymi rodzicami na uroczystą pokazówkę edukacyjną. Panie zademonstrowały wówczas szereg sprytnych gadżetów, dobrze przemyślanych zabaw i ćwiczeń socjotechnicznych ułatwiających cztero-pięciolatkom przyswajanie literek. Rodzice byli wniebowzięci z powodu umiejętności swoich pociech z takim trudem wyuczonych.
Uświadomiłem sobie wówczas skąd u mojej córeczki wzięło się ostatnimi czasy parcie na bazgranie po wszystkim i popisywanie się znajomością literek. Wiele mnie i żonę kosztowało systematyczne odciąganie uwagi dziecka od tych grafomańskich natręctw.
Po pokazówce pochwaliłem oczywiście panie przedszkolanki za ich zaangażowanie i pasję, zaznaczając jednak że bardziej niż na umiejętności rozpoznawania abstrakcyjnych symboli zależy mi aby w wieku pięciu lat moje dziecko rozwijało to do czego zostało stworzone, czyli wrażliwość na piękno, spostrzegawczość na zjawiska z bezpośredniego otoczenia, refleks i koordynację ruchową, sprawność fizyczną, nawiązywanie relacji z innymi, poczucie rytmu, słuch muzyczny, smak i pamięć… Mało czasu, kurna…
Zwłaszcza na rozwijanie pamięci w wieku do 6 lat otwiera się w dziecku niepowtarzalna koniunktura. Jeśli tę szansę się przegapi i zmarnuje nigdy już później nie da się tego nadrobić. Kiedyś dawno temu gdy świat nie poszedł jeszcze tak do przodu i wciąż żyły prawdziwe babcie, rozumiejące tę prawdę i znające swoje obowiązki wobec kolejnego pokolenia, brały one wnuki na kolana i rytmicznie wypełniały im głowy setkami zabawnych wyliczanek, zagadkowych rymowanek, a nawet rymowanych zagadek.
Kiedy się dobrze rozwinie przyrodzone talenty dziecka, to w szkole da sobie ono radę z nauką czytania i pisania w miesiąc, no maksymalnie w dwa… Wiem to na pewno, na podstawie wcześniejszych doświadczeń ze starszym dzieckiem.
Na to przedszkolanki, ze zrozumieniem odparły, że owszem w pełni się ze mną zgadzają, ale niestety „podstawa programowa” każe im robić co innego.
Dzięki tej historii dowiedziałem się, że nic nie dzieje się przypadkiem, że już nawet w przedszkolu, rządzi ta wredna krowa: „podstawa programowa”. No i jeszcze, że żaden ze znanych mi rodziców, problemów z wychowaniem swojego dziecka nie ma.
To nic że potem, już za jakieś 4 lata, jak to się zdarzyło na zebraniu rodziców uczniów 3 klasy szkoły podstawowej do której chodziło moje starsze dziecko, okaże się nagle że 1/3 uczniów nie potrafi w ogóle czytać!!! A reszta, z wyjątkiem paru, tylko duka.
Und, tiepier szto? Kto winawat?
Całe lata wbijania do pustych głów literek na nic?
A do tego dla połowy uczniów poziom nauczania jest rzekomo zbyt wysoki i powstała nawet petycja na petycja kropka pl podpisana przez wszystkich rodziców, oczywiście oprócz mnie, żeby go obniżyć, ponieważ (i tu uwaga!!!) zatroskani rodzice już nie dają rady z odrabianiem lekcji za swoje jełopięta.
No rzesz kurna, też bym nie dał rady jakbym był taki zatroskany.
😉
Tylko mi teraz proszę tu w komentarzach nie wyskakiwać ze szczepionkami i temu podobnymi bzdurami bo zabanuję, słowo daję, bez ostrzeżenia.
Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną
Jeden komentarz