Program dźwignięcia polskiej gospodarki z obecnego stanu zacofania i braku samodzielności jest zapewne godny poparcia.
Problem leży głównie w wyznaczeniu kierunków rozwoju. Zapowiedź zmian jest imponująca, ale z rzeczywistością żeby nie okazało się tak jak w tym kawale o carskim oficerze, który wchodząc do restauracji w Pitrze woła tubalnie: „szampanskoje i frukty”, na to kelner podbiega i po cichu – „a kankrietno?” – „agurcy i wodka”.
Za czasów PRL tkwiliśmy w biurokratycznym systemie „ręcznego” sterowania gospodarką przy równoczesnym odcięciu od źródeł światowego postępu technicznego i skazani na korzystanie ze zdobyczy „przodującej” sowieckiej techniki, która miała znakomite sukcesy w rozwiązywaniu problemów nie istniejących w systemie kapitalistycznym, lub przynajmniej rozwiązanych przed kilkudziesięciu laty.
Mimo tych „osiągnięć” polski przemysł był w stanie dostarczyć na rynki światowe kilka produktów, które mogły z powodzeniem na nim konkurować.
Należało do nich w pierwszej kolejności budownictwo okrętowe nastawione wprawdzie głównie na dostawy dla Sowietów, ale które znajdowało również trochę luzu dla dostaw na użytek polskiej floty handlowej i rybackiej, a także dla armatorów ze świata kapitalistycznego.
Z mojego własnego doświadczenia jako odbiorcy statków / byłem przez wiele lat przewodniczącym komisji odbioru statków dla polskiego rybołówstwa morskiego/, a także ze znanych mi opinii klientów zagranicznych – polskie budownictwo okrętowe nie ustępowało przodującym stoczniom zagranicznym.
Dotyczyło to zresztą nie tylko samych statków, ale także produkowanego w Polsce wyposażenia. Miarodajne może być w tym przypadku zdanie armatora z Ameryki Pd, który jako warunek zakupu polskiego trawlera przetwórni postawił żądanie wyposażenia w silnik „polski Sulzer”, polskie fileciarki i szafy zamrażalnicze, a także i inne elementy wyposażenia.
W mojej ocenie upadek polskiego przemysłu okrętowego został spowodowany „na zamówienie” nawet nie ze strony konkurencyjnych niemieckich stoczni, ale jako zasadniczy element programu redukcji polskiego przemysłu.
Współcześnie istnieją możliwości odzyskania pozycji tego przemysłu w polskiej gospodarce chociażby przez lokowanie zamówień w odrodzonych polskich stoczniach dla polskich armatorów tak potrzebnych statków jak kontenerowce, tankowce i gazowce. W dalszym etapie można nawet przejść do budowy statków pasażerskich dla obsługi ruchu turystycznego z północnej Europy na południe itp.
Proponowałbym żeby zacząć od odbudowy stoczni gdyńskiej w swoim czasie najlepszej polskiej stoczni nie ustępującej przodującym stoczniom światowym.
Zapewne na terenie Gdyni znajdzie się jeszcze dostateczna ilość specjalistów zdolnych do podniesienia tego zakładu z ruiny.
Sprawę stoczni poruszyłem jako mi bliską i posiadającą symboliczną wymowę dla procesu celowej likwidacji wielu najlepszych polskich zakładów produkcyjnych.
Wartość wielu z nich leżała głównie w znakomitym poziomie załóg produkcyjnych bowiem w wyposażeniu i oprogramowaniu produkcji zawierały wiele braków, które mogły być przy dobrej woli nadrobione.
Takim przemysłem, który wymaga szybkiej odbudowy jest produkcja maszyn i urządzeń transportowych, budowlanych i dla obsługi rolnictwa. Nie wiem czy jest możliwe odtworzenie „Ursusa”, ale likwidacja tych zakładów, jak i wielu innych z HCP na czele, nosi cechy oczywistego przestępstwa.
Możliwe, że wielu przedsiębiorstw o znacznym dorobku i tradycjach nie da się już odtworzyć, można jednak oprzeć się na powstałych, przeważnie niewielkich, zakładach i przez lokowanie w nich zamówień stworzyć warunki dla ich rozwoju
Promowanie małych i średnich przedsiębiorstw ma swoje uzasadnienie w bardzo skromnych możliwościach kapitałowych Polaków, trzeba jednakże mieć na uwadze fakt, że o globalnym poziomie wytwórczości i możliwościach rozwojowych decydują wielkie zakłady produkcyjne, zdolne do wprowadzania nowych technologii i prowadzenia prac badawczych.
W spadku po PRL odziedziczyliśmy takie zakłady, niektóre z nich o przedwojennych tradycjach, tylko że wszystkie one nie bacząc na skutki zostały z wielkim zapałem zlikwidowane.
Przegląd listy ułożonej wg wielkości polskich firm świadczy o tym najlepiej.
Pomijając przemysł wydobywczy i petrochemiczny, które rządzą się swoimi prawami w przemyśle przetwórczym mamy jedynie grupę „Azoty” wartą 8,3 mld zł co na nasze warunki stanowi największą firmę, ale w światowym rankingu w ogóle się nie liczy.
Zresztą chemia i farmaceutyka stanowią jeszcze jedyną ostoję polskiego posiadania w wielkim przemyśle, niestety rozmiar jej jest znacznie zredukowany w zestawieniu ze stanem w przeszłości. Można by jednak wzorem Pekao SA „spolonizować” znajdujące się w obcych rękach firmy i połączyć w jeden na skalę światową koncern chemiczny, choćby dla uczczenia przypadającej w 2017 roku 150 rocznicy urodzin Ignacego Mościckiego – twórcy polskiego przemysłu chemicznego.
W polskich rękach pozostaje jeszcze „Polska Grupa Zbrojeniowa”, co brzmi wprawdzie bardzo dumnie, ale w praktyce oznacza wartość zaledwie 2,6 mld zł.
Jest to raczej „grupka” niż grupa, ale przy dobrej woli i chęci lokowania zamówień ze strony wojska w Polsce jaka pojawiła się wraz z nowym kierownictwem MON, istnieje możliwość jej znacznego powiększenia.
Na tle powszechnej drobnicy nieźle prezentują się fabryki mebli w Polsce, na ile są one w polskich rękach, – tego nie jestem w stanie wyjaśnić, ale przynajmniej trzy największe firmy: Black Red White, Nowy Styl i Meble Forte to łącznie 5,3 mld zł. co jak na tę dziedzinę stanowi liczący się na europejskim rynku dorobek.
W przemyśle spożywczym mamy tylko dwie duże firmy: Mlekovitę wartą 2,6 mld zł i Krajową Sp. Cukrową – 2,4 mld zł.
Mając na względzie europejski rynek spożywczy warto pomyśleć o stworzeniu silnego koncernu przetwórczego, zdolnego do prowadzenia ostrej konkurencji na tym rynku. Gra jest warta świeczki, a naszym atutem są nasze własne surowce i pomysłowość w tworzeniu nowych produktów.
Nie tak dawno jeden z komentatorów moich artykułów na tematy gospodarcze skarżył się, że od lat usiłuje wejść z naszymi dobrymi produktami na rynek włoski, ale mu się to nie udaje. Otóż wejście na jakikolwiek rynek z gotowymi produktami konsumpcyjnymi obojętnie jakiej branży, jest bardzo trudne. Tylko wielki producent zdolny do poniesienia kosztów promocji i posiadający stosowną zdolność perswazji w stosunku do kontrahentów, jest w stanie skutecznie wejść na te rynki.
Możliwości i potrzeby tworzenia silnych i przebojowych firm istnieją, czy tylko zaistnieją sprzyjające warunki, bo nie wątpię, że młodych, zdolnych i energicznych ludzi do ich prowadzenia nie zabraknie.
Mamy kim zastąpić już znacznie osłabioną wolę działania żyjącej w zbytnim luksusie kadrę kierowniczą europejskiej gospodarki.
A gra jest na taką samą a może i większą skalę niż polonizacja banku, może bowiem dać i zatrudnienie i dochody dla wielkiej ilości ludzi, powstrzymać proces emigracji, a nawet zachęcić do powrotu wielu z tych, co wyjechali z Polski.
Możemy też wreszcie stać się podmiotem europejskiej gospodarki, a nie przedmiotem penetracji i wyzysku.
Jeden komentarz