Dziennikarze za życiem
19/02/2012
416 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
Zamieszczam tekst, jaki otrzymałem z prośbą o zamieszczenie w związku z akcją dziennikarzy, sygnatariuszy listu otwartego w obronie życia.
Feministyczne aborterki
Nie traktujemy feministycznego zagrożenia wystarczająco poważnie. A przecież szkolące swoje międzynarodowe siostry feministki z USA mają krew na rękach. W czasach zakazanej aborcji, same ją organizowały, a nawet zabijały nienarodzone dzieci własnymi rękami. Bez użycia rękawiczek.
Takich feministycznych grupek było kilka. Kooperatywa „Jane” z Chicago funkcjonowała jak lukratywny biznes, podobnie jak grupa z Kalifornii, która utworzyła nawet sieć wielu klinik aborcyjnych. Kobiety te łączyło skażenie horrorem własnej aborcji, co przerodziło się w fanatyzm i radykalizm w działaniu mającym na celu zarażenie nim jak największej liczby kobiet. Praktykowały aborcję w czasach jej zakazu, a po legalizacji mogły zajmować się haniebnym procederem w swoich własnych, legalnych klinikach. Nie ma się więc co dziwić, że feministki tak niezmordowanie walczą o licencję na zabijanie. Wielu chodzi o to, żeby móc prowadzić własne interesy bez ryzyka interwencji policji i więzienia. I reklamują ją po to, aby było jej jak najwięcej i aby tym samym zagwarantować bardziej przystępną cenę, najlepiej obciążającą podatnika. A w legalnych klinikach nadal dzieją się horrory i to nawet z punktu widzenia feministek.
Chirurgiczne aborterki z Chicago
Początki jednego „prosperującego aborcyjnego biznesu”- jak piszą w „A Woman’s Book of Choices” feministki Rebecca Chalker i Carol Downer sięgają 1964 r., kiedy to Heather Booth, jedna z założycielek chicagowskiego ruchu wyzwolenia kobiet stworzyła w akademiku własną organizację odsyłającą kobiety na aborcje. Autorki wyjaśniają, że jej działalność polegała głównie na kontaktowaniu abortera z kobietami. Do spotkań dochodziło na ulicy, skąd były one zabierane z zawiązanymi oczami, aby zapewnić mu anonimowość. Aborcja kosztowała wtedy od 600 do 1000 dol., a feministki uznały, że mogły coś zrobić, żeby była tańsza. Postanowiły zagwarantować mu większą liczbę klientek, aby w ten sposób uzyskać cenę 500 dol. Przy okazji udało się również zarobić, gdyż po rozwinięciu kooperatywy powstało kilka płatnych stanowisk. Po czasie, kiedy okazało się, że aborterzy nie są lekarzami, feministki uznały, że mogą wziąć sprawy zupełnie w swoje ręce. Dosłownie i przenośnie.
Wymusiły więc na jednym szkolenie w aborcji. Początkowo- jak tłumaczą, był on niechętny, ale w końcu się zgodził. Dokonywały skrobanek za cenę około 100 dol., 20- 30 dziennie przez trzy dni w tygodniu. Chwaliły się, że zabijały nienarodzone dziecizarówno 11-letnim dziewczynkom, jak i 50- letnim kobietom. W razie komplikacji feministki improwizowały, aby zatrzymać krwawienie, albo zawoziły kobiety do szpitala. Aby nie popaść w kłopoty z prawem, nie wchodziły z nimi do środka, ale dokładnie instruowały je, co mają, a czego nie mogą lekarzowi wyjawić. Generalną zasadą było: udawaj głupią. Nie ma się co dziwić, że dochodziło do powikłań, w tym śmierci jednej z kobiet, skoro feministki wszystko robiły same. Wykonywały nawet późne aborcje, nie nosiły rękawiczek, a do pewnego czasu nie mierzyły kobietom ciśnienia. W „Seizing the means of reproduction: an illegal feminist abortion collective- how and why it worked” Pauline Bart wyjawia również, że ich klientki nie były świadome, że aborcje były wykonywane przez feministki i osoby, które udawały lekarzy. W ramach edukowania kobiet rozdawały im m.in. książkę „Our Bodies Ourselves”, tłumaczoną zresztą potem w różnych krajach. W 2004 r. książkę wydała również proaborcyjna organizacja Network of East- West Women Polska pod tytułem „Nasze ciała, nasze życie”.
Z książek feministek dowiemy się nie tylko tego, jak zorganizować aborcję, ale co zrobić z ludzkimi szczątkami. Do tej czarnej roboty nazwanej „poważnym problemem logistycznym”, czasem wysyłały mężczyzn, którzy pod osłoną nocy wyrzucali szczątki w workach do śmietników supermarketów. Pomimo, że raz znaleziono zabity płód, zbrodnia nie została powiązana z feministkami z „Jane”. Zapewne policji nie przyszło na myśl, żeby do nich zawitać i sprawdzić, czym się naprawdę zajmują. Może dlatego, że i ona nie traktuje feministycznego zagrożenia zbyt poważnie?
Opisująca tę szokującą działalność proaborcyjna Bart podaje mimo wszystko informacje, które powinny zastanowić również feministki. Nawet w tym radykalnym środowisku aborcja nie zawsze dochodziła do skutku. Jedna czwarta kobiet nie zgłaszała się na nią po konsultacji. Niewiele kobiet chciało być aborterkami. Niektóre odstraszał obowiązujący wtedy zakaz. Co więcej, z relacji Laury Kaplan, jednej z członkiń tej kooperatywy, wynika, że nawet feministki nie wytrzymują horrorów… aborcji innych kobiet. Dwie z głównodowodzących przeszły załamanie nerwowe objawiające się nagłym płaczem, wybuchami złości, wychodzeniem w trakcie przeprowadzanej przez siebie aborcji, krwawymi snami. Jedna z nich nawet sama zapisała sie na oddział psychiatryczny. Może to będzie dla niektórych przestrogą.
Niestety członkinie „Jane”, pomimo zatrzymania przez policję nigdy nie trafiły do więzienia.. Jak opowiadają, przychodziły do nich po aborcję żony, dziewczyny i córki policjantów. Po legalizacji aborcji w 1973 r. niektóre z feministek założyły klinikę aborcyjną Emma Goldman Women’s Health Center, nazwaną na część tej radykalnej ateistki, socjalistki i feministki o eugenicznych poglądach. Działała ona do połowy lat 80-tych w Chicago.
„Ekstrakcja miesiączki” feministek z Kalifornii
Kilka tysięcy kilometrów dalej, swoją niewielką grupkę skupioną wokół poznawania kobiecego ciała, założyła w Kalifornii Carol Downer. Chodziła podglądać aborcje w nielegalnej klinice aborcyjnej Harvey Karmana, fałszywie podającego się za lekarza, który w latach 50-tych doprowadził do śmierci kobiety, wykonując na niej aborcję przy użyciu dziadka do orzechów. Pomimo, że Karman miał na sumieniu wyrok dwóch lat więzienia i fatalną opinię wśród niektórych feministek, nie przeszkadzało to im z nim współpracować. Karman obsługiwał zresztą nie tylko Kalifornię, ale również kooperatywę „Jane” w Chicago. Gdyby policja wsadziła go na dobre do więzienia, obie grupy straciłyby swojego mentora. Przez ospałość policji do tego niestety nie doszło. Tymczasem Downer zaczęła przekonywać inne kobiety podczas spotkań w księgarni (kiedy to pokazała wszystkim obecnym własną szyjkę macicy), że używany przez Karmana aspirator do aborcji jest prosty w obsłudze. Obecna przy prezentacji Lorraine Rothman postanowiła jeszcze go ulepszyć, stosując części zakupione w sklepach przemysłowych, po czym nastąpiła faza praktyki, którą nazwały ekstrakcją miesiączki. Według nich, kończyła się często niedokończonymi aborcjami.
Po czasie feministki postanowiły dogadać się z lekarzem pracującym w szpitalu i do niego odsyłać na aborcje. Lekarz ten wykorzystywał znajomego psychiatrę, który wydawał na nią zezwolenia pod pretekstem poważnych problemów psychicznych kobiet. Po legalizacji aborcji na żądanie feministki wzięły pożyczkę i założyły kilka klinik aborcyjnych.
Metoda reklamowana przez feministki do prywatnego użycia była tak szokująca i oczywiście bolesna, że (trzeba mieć nadzieję) zainteresowała niewiele kobiet. Niestety informacje o niej trafiły do świata, przede wszystkim do krajów z nielegalną aborcją: Chile, Nikaragui, czy różnych krajów Europy. Niewykluczone, że niektóre kobiety same wypróbowywały ją na sobie, a winę za wszelkie traumatyczne przeżycia i powikłania feministki zwaliły na brudnych i chciwych aborterów z podziemia.
W tym samym czasie zresztą aktywiści tzw. planowania rodziny (np. z International Planned Parenthood Federation, która ma polski oddział obecnie zwany Towarzystwem Rozwoju Rodziny, należącym do Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny) wykorzystywali praktycznie identyczną metodę, ale pod różnymi nazwami: indukcja, aspiracja, czy regulacja miesiączki i szkolili w niej kobiety w wielu krajach. Feministyczna metoda ekstrakcji miesiączki wypłynęła więc jednak na wielkie wody. Była bezpieczna z punktu widzenia legalności nawet w krajach z zakazem aborcji, gdyż przed jej użyciem nie wykonuje się testu ciążowego. Według jej pomysłodawców nie można więc mówić ani o ciąży, ani o zamiarze jej usunięcia. Plastikowe aspiratory reklamuje i sprzedaje organizacja Ipas. Nic dziwnego, że Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny z nią współpracowała i skorzystała z jej pieniędzy.
Feministki z grupy „Jane” najwyraźniej stanowią wzór dla polskich aborcjonistek. Widać to w projekcie ustawy, którą przygotowały przed kilkoma miesiącami. Swoboda zabijania dzieci i praktykowania morderczego zawodu – oba bez ograniczeń, zmuszanie lekarzy i szpitali do dokonywania aborcji, demoralizacja młodzieży- oto esencja ich projektu. Widać wyraźnie, że wsparcie z zza Oceanu dotyczy nie tylko finansów, ale i „know how”. Czy scenariusz amerykański powtórzy się w Polsce? To zależy od nas. Bierność ludzi sumienia to przyzwolenie na mordercze prawa i praktyki. Nasza aktywność ocali wiele dzieci przed śmiercią i rodzin przed zniszczeniem.
Natalia Dueholm