Bez kategorii
Like

Dwa kubańskie narody (5/6)

25/06/2012
393 Wyświetlenia
0 Komentarze
21 minut czytania
no-cover

Ludność Kuby kurczy się, starzeje i emigruje. Piąty odcinek analizy traktuje o samobójstwie demograficznym wyspy, o antycastrowskiej emigracji w USA i o fiasku amerykańskiego embarga.

0


 

Kuba jest jedynym krajem Ameryki Łacińskiej, w którym liczba ludności stale i od wielu lat się zmniejsza. Pierwszą i najważniejszą  przyczyną jest to, że ‘wyzwolone’ Kubanki mają coraz mniej dzieci. Realny socjalizm przyniósł na Kubę nie tylko rewolucję seksualną, zapewne w dużej części obliczoną na łatwe zbałamucenie młodego pokolenia, oraz głęboki kryzys instytucji rodziny (a przykład żywiołowego promiskuityzmu dawali sami czołowi rewolucjoniści), ale i zainicjował istne samobójstwo demograficzne. W roku 1963 na kobietę przypadało pięcioro Kubaniątek, w roku 1978 już tylko 1,9 dziecka, a w 2008 zaledwie 1,4. I nadal spada.

Dziś patronką rewolucji obyczajowej na Kubie jest Mariela Castro Espin,  51-letnia córka Raula Castro, z zawodu seksuolog, z powołania zwariowana feministka i promotorka zboczeń. O ile Fidel i Raul są zazwyczaj kontestowani przez zachodnią opinię publiczną z powodów polityczno-bankowych, o tyle Mariela jest entuzjastycznie witaną na Zachodzie bohaterką różnych tęczowych konferencji i konwentykli pedałów, sodomitów, gomorytek, transwestytów i palikociarni wszelkiej maści. Aby dodać jej misji powagi i znaczenia, pośredniczy ona nawet, i to z powodzeniem, które ułatwia jej potężne tęczowe lobby w Ameryce, w pertraktacjach o wymianie więźniów politycznych i  łagodzeniu embarga. Na Zachodzie uchodzi zresztą za naukowca, bo napisała aż 13 artykułów i bodaj 7 książek promujących zboczenia seksualne. To z jej inicjatywy w czerwcu 2008 roku uchwalono na Kubie prawo przewidujące za darmo operacje chirurgicznej zmiany płci u osób, które sobie tego zażyczą. Można z tego wysnuć wniosek, że Kuba nie ma większych zmartwień ani potrzeb.

Kuba pada zresztą o wiele szerzej ofiarą sukcesu swej medycyny, bez wątpienia wciąż najlepszej w Ameryce Łacińskiej: śmiertelność niemowląt jest najniższa na całej zachodniej półkuli (licząc USA i Kanadę), a dorośli dożywają tam sędziwego wieku. Skutek jest taki, że Kuba starzeje się szybciej niż inne kraje regionu. Już dziś zrównała się tam proporcja osób w wieku do 14 lat i powyżej 60 lat (po 18%), a do roku 2025 liczba emerytów i rencistów zrówna się z liczbą osób pracujących. Jak łatwo sie domysleć emerytury są głodowe – w 2008 średnio było to 10$ miesięcznie – i emeryci należą dla najbiedniejszych osób na wyspie, ale w roku 2008 pochłaniały one 7% PKB. W latach ’90-tych wprowadzono składki emerytalne, a w grudniu 2008 rząd podniósł  i składki i wiek emerytalny (60 lat dla kobiet, 65 dla mężczyzn). To jednak nie wystarczy, aby system emerytalny uzyskał samowystarczalność, albo żeby zmniejszyć powszechną nędzę emerytów.

Jest jednak i trzeci powód demograficznej zapaści: emigracja. Rocznie z Kuby wyjeżdża na stałe 30.000 osób. Dziś już niewielu ryzykuje przeprawę na własnoręcznie skleconych tratwach lub starych oponach przez zdradliwą, szeroką cieśninę, jaka oddziela Kubę od półwyspu Florydy. Cieśnina ta wynosi mocny Prąd Zatokowy na Atlantyk, a wraz z nim wyniosła tam na zawsze większość takich desperatów, których potem zjadły rekiny. Dziś wielu Kubańczyków staje po prostu w kolejkach po wizy. Od początku lat 1990-tych władze USA zmęczone patrolowaniem oceanu i ratowaniem kubańskich rozbitków aż po wyspy Bahama, przydzieliły Kubańczykom 20.000 wiz rocznie, które losuje się w loterii. Drugim krajem emigracji jest Hiszpania, która daje wizy dzieciom i wnukom tych osób, które z niej wyjechały w czasach wojny domowej i za dyktatury Franco. Kubańczycy dostali już 63.000 hiszpańskich paszportów. No i trzeci kanał: rosnąca liczba Kubańczyków, przeważnie fachowców, którzy nie powracają z zagranicznych kontraktów i wyjazdów, np. do Wenezueli. W tej sytuacji rosnący wyciek najlepszych kadr stanowi poważne zagrożenie dla przyszłości wyspy. Właśnie z tego względu Raul Castro wciąż utrzymuje restrykcje w postaci tzw. wiz wyjazdowych.

Największa liczba kubańskich emigrantów – blisko 1,8 miliona – mieszka w USA, z czego większość na Florydzie. W pierwszych 15 latach po rewolucji do Miami przybyło pół miliona uchodźców z Kuby. Sporo było ludzi związanych z reżimem Batisty, w tym jego dawnych siepaczy, którzy uchodzili przed niechybną zemstą zwycięzców. Dużo też było rozmaitych posiadaczy i wysoko kwalifikowanych fachowców, którzy ratowali majątek lub nie chcieli by ich umiejętności były wykorzystane w ustroju, który odrzucali. W sumie na Florydę uciekł i nadal ucieka element najbardziej przedsiębiorczy i najlepiej wykwalifikowany. Władze federalne USA miały swoje rachuby związane z konfliktem kubańskim i podsypały tej emigracji wyjątkowo hojną pomoc asymilacyjną. To dzięki kubańskim emigrantom Miami szybko przekształciło się z sennego ośrodka wypoczynkowego w dynamiczne centrum biznesowe.  Tylko niewielki procent imigrantów nie znalazł sobie nowego miejsca w Ameryce i to z głównie z nich, rekrutowali się ochotnicy, którzy powodowani nienawiścią bądź to wzięli udział w nieudanej inwazji w Zatoce Świń 1961, bądź też potem strącili podłożoną bombą kubański samolot cywilny lecący z Barbados na Jamajkę, zabijając 78 osób w 1976 roku. Na Kubie tę nienawistną ale wpływową emigrację nazywa się pogardliwie gusanos  (robactwo).

Nienawiść do reżimu w Hawanie to wciąż podstawowa emocja, która jednoczy gusanos. Powodowani tym niemiłym uczuciem stworzyli oni jedną z najskuteczniejszych machin politycznych w historii USA. Popierają tylko republikanów i tylko swoich. Trzy z czterech okręgów wyborczych w Miami i jedno z dwóch miejsc dla stanu Floryda w Senacie są obsadzone przez kongresmenów kubańskich. Również w New Jersey, gdzie mieszka 85.000 Kubańczyków, senatorem jest ich człowiek, Roberto Menendez. Obecnie największą nadzieją Kubańczyków jest 41-letni senator z Florydy Marco Rubio, bodaj najbardziej prawdopodobny kandydat na wiceprezydenta u boku Mitta Romneya, mormońskiego jastrzębia, który ma nadzieję w listopadzie wysadzić z fotela Obamę i poprowadzić Amerykę na wielką III wojnę światową. (Notabene  Rubio, który obecnie jest znów katolikiem, miał w swym życiu epizod przejścia na mormonizm).

Poprzez tak zbudowane wpływy kubańscy emigranci zdołali już w 1960 roku wprowadzić słynne amerykańskie embargo przeciw Kubie, licząc na to, że blokada handlu z najważniejszym partnerem handlowym i jego satelitami załamie reżim w ciągu kilku lat. Ten osobliwy rodzaj patriotyzmu („nieważne ile cierpi Kuba, byleby zdechł Castro”) stworzył w ciągu wielu lat praktycznie dwa różne narody kubańskie (ten z wyspy i ten z półwyspu, cubanos y gusanos) i ogromną przepaść między nimi. Ta sama potężna machina do dziś uniemożliwia nawiązanie normalniejszych stosunków USA z Kubą, mimo że Waszyngton już dogadał się  z Chinami, a nawet w 1995 roku z Wietnamem zaledwie 20 lat po bardzo krwawej wojnie. Joe Garcia, Kubańczyk, który kiedyś też należał do twardogłowych i nieprzejednanych przeciwników Hawany, ale teraz jest demokratą  i nawet kandyduje do Kongresu z Miami, uważa, że jest to postawa psychopatyczna: „Jest to polityka zapiekłej zemsty za wszelką cenę, która nie ma nic wspólnego z tym, co się dzieje na wyspie. Teraz już nawet nie chodzi tylko o reżim, ale aby zaszkodzić także społeczeństwu, które na wyspie wciąż żyje i które ten reżim toleruje”

Przedstawicielem takiej postawy jest Lincoln Diaz Balart, który po 18 latach zasiadania w Kongresie USA odstąpił swój okręg wyborczy w Miami swemu młodszemu bratu. Po roku 1959 nigdy nie był na Kubie.  „Embargo ma trwać, dopóki reżim nie wypuści wszystkich więźniów politycznych i nie dopuści do wyborów innych partii politycznych poza komunistyczną”.  Uważa on, że obecne reformy Raula Castro to tylko dekoracja na użytek naiwnych na Zachodzie , która de facto  ma mu tylko pozwolić dokręcić śrubę.

W ciągu półwiecza swego obowiązywania embargo przechodziło różne koleje losu, w tym także zmiany taktyczne. Jimmy Carter nawiązał nawet z Kubą częściowe stosunki dyplomatyczne. Bill Clinton zliberalizował przepisy wyjazdowe, umożliwiając m.in. masową turystykę medyczną na Kubę. Kiedy jednak niezadowoleni emigranci kubańscy rozpoczęli prowokacyjne loty małymi samolotami nad Kubę i Kubańczycy zestrzelili dwa z nich nad wodami międzynarodowymi zabijając 4 osoby załogi, Kongres amerykański wprowadził w 1996 tzw. poprawkę Helmsa-Burtona, która rozszerzyła embargo na obce firmy handlujące z Kuba, zobowiązała administracje do wetowania prób wejścia Kuby do MFW, a przede wszystkim pozbawiła prezydenta prawa zniesienia embarga bez zgody Kongresu i to pod warunkiem, że obaj bracia Castro odejdą od władzy, a na wyspie przeprowadzone zostaną wolne wybory.  

Prezydent George W. Bush (ten głupszy) próbował dodatkowo zwiększyć presję na Hawanę zakazując podróży i przekazów pieniężnych na wyspę, oraz nakazując misji amerykańskiej w Hawanie (US Interest Section), aby zwiększyła pomoc dla dysydentów. Dało to Fidelowi okazję, aby oskarżyć ich o płatną współpracę z wrogiem i powsadzać do więzień. Dziś prezydent Obama powrócił do wcześniejszej taktyki Cartera i Clintona. Zniósł ograniczenia podróży i przekazów pieniężnych. Każdy Amerykanin może teraz przekazać na Kubę do 2000$ dotacji rocznie. Zwiększyła się także liczba lotów na Kubę dla grup religijnych i oświatowych. Amerykański Departament Stanu rozpoczął regularne rozmowy z oficjelami kubańskimi. Nie widać jednak woli dalszego otwierania się po żadnej ze stron. W roku 2009 Raul mianował ministrem spraw zagranicznych Bruno Rodrigueza zawziętego twardogłowca i wroga USA. Blokada trwa już zresztą tak długo, że obie strony do niej przywykły.

Po stronie Kuby koszty embargo są bez wątpienia ogromne: znacznie droższe opłaty frachtowe za daleki transport towarów importowanych, niedobory leków i części zamiennych, zmniejszone dochody z turystyki itp. Jednakże zysk polityczny wydaje się je przewyższać. Pozwala to bowiem reżimowi utrzymywać na wyspie atmosferę oblężonej twierdzy otoczonej przez nieprzejednanego i odwiecznego wroga. A to pomaga rządzić w warunkach chronicznej mizerii, niedoborów i wyrzeczeń.  

W praktyce współpraca Stanów i Kuby przebiega jednak całkiem gładko w takich dziedzinach jak monitorowanie huraganów, straż wybrzeży, zwalczanie przemytu narkotyków, albo patrolowanie granicy bazy morskiej w Guantanamo. W praktyce także i przeciek handlu jest całkiem pokaźny. Przez ostatnie kilka lat średnio Kuba kupuje ze Stanów choćby tylko żywność za około 960 milionów $ rocznie, tyle że omijając banki i płacąc gotówką.

Polityka prezydenta Obamy jest odpowiedzią na zmiany jakie zaszły w społeczności kubańskiej na Florydzie. Spośród 1,2 mln zamieszkałych tam Kubańczyków prawie 400.000 przybyło tam po roku 1980, głównie z powodów ekonomicznych. Należą oni nadal do „narodu wyspowego” i utrzymują żywe kontakty ze swymi rodzinami na Kubie. Prawie każdy pasażer w kolejce do jednego z ośmiu codziennych lotów z Miami do Hawany ma dwie albo trzy wielkie torby pełne podarków dla krewnych i towarów na handel. To prawdziwa kroplówka dla niewydolnej gospodarczo wyspy. Raul Castro cieszy się z tego tak bardzo, że nawet zalecił ostatnio aby unikać nazywania tych z Florydy gusanos, co jak widać musi mieć swoje szczególne znaczenie kulturowo-lingwistyczne, dla obcych trudno wyczuwalne.

Carlos Saladrigas, kubański biznesmen z Miami, który obsługuje część tego „handlu przygranicznego” uważa że Waszyngton mógłby pójść dalej w znoszeniu embarga. Używa argumentu biznesmena: „Jeśli coś nie przynosi efektu przez 53 lata, to znaczy, że dawno już trzeba to zmienić”. W roku 2001 razem z kilkoma innymi kubańskimi przedsiębiorcami założył Cuba Study Group, która gromadzi argumenty na rzecz zniesienia embargo z zamiarem przedstawienia ich rządowi USA. Podobne działania podjęła organizacja Roots of Hope („Korzenie nadziei”), która zrzesza amerykańskich studentów kubańskiego pochodzenia. Chcą oni wzmocnić proces usamodzielnienia się wśród młodzieży na Kubie. Tony Jimenez, jeden z założycieli, rozpoczął akcje zbierania używanych telefonów komórkowych w USA, które następnie są rozdawane na Kubie.

Mimo widocznej ewolucji wewnątrz społeczności kubańskiej w USA zmiany są powolne. Głównie wynika to z faktu, że starsza generacja emigrantów kubańskich to jedna z najbardziej zdyscyplinowanych kategorii wyborców w USA. Głosują wszyscy i  bez pudła, zawsze mając na oku wpływ tego głosowania na sytuacje na wyspie. Ich dzieci oraz młodsza emigracja głosują dużo mniej chętnie i mniej przejmują się losem wyspy.  

Nadal jednak potrzeba odwagi, aby w Miami opowiadać się otwarcie za zniesieniem embarga. Znane są wypadki, że ludzie tracili w Miami pracę lub musieli zamykać sklepy wskutek bojkotu. Dziś w samym centrum Miami na Calle Ocho, pani Neli Santamaria, zaczęła organizować w swej kawiarence otwarte dyskusje nt. sytuacji na Kubie. Jeszcze 10-15 lat temu, jak sama twierdzi, bałaby się podłożenia bomby. Dziś tylko wymyślają jej w internecie. Również kilku znanych biznesmenów kubańskich oświadczyło publicznie, że gdyby zniesiono embargo zainwestowaliby na Kubie. Wydaje się, że wyścig w tym kierunku już się rozpoczął. Dla obserwatora z zewnątrz wygląda to jednak tak, jakby brały w nim udział dwa żółwie – Cubano i Gusano, z których żaden nie oddalił się jeszcze przekonywująco od linii startu.

 

Bogusław Jeznach

 

Dodatek muzy:

Compay Segundo, wielki gwiazdor zespołu Buena Vista Social Club i nieśmiertelna pieśń Guantanamera, do której słowa napisał Jose Marti, kubański bohater narodowy i bojownik o wyzwolenie Kuby spod hiszpańskiego jarzma kolonialnego.

 

0

Bogus

Dzielic sie wiedza, zarazac ciekawoscia.

452 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758