Młodzież akademicka po to, żeby żyć bez politycznej propagandy była zdana na własne siły finansowe, ale potrafiła kwestować w podłódzkich powiatach, czyli przy parafialnych kościołach i to ze skutkiem.
Prawie cała młodzież mająca chęć do odpoczywania we własnym gronie i znająca się doskonale, zadeklarowała się do udziału w kweście i sami przygotowaliśmy urny do zbierania datków na potrzeby wyjazdu.
Koszty wyjazdu każdy pokrywał we własnym zakresie i w następnym miesiącu, czyli po zakończeniu roku akademickiego ruszyliśmy w podróż.
Każdy wybrał dogodne dla siebie miasteczko, ale i pobraliśmy listy polecające nas od księdza Frączkowskiego także i ojca Miecznikowskiego.
Było to konieczne zabezpieczenie przed możliwością o posądzenie o kradzież funduszy lub bezprawnego kwestowanie. I okazało, się, ze była to bardzo bogata kwesta, bo miejscowi proboszczowie mając takie listy polecające, ale i cel przyświecający tej sprawie, na swoich kazaniach zmobilizowali miejscowych parafian do ofiarności na ten cel.
Każdy ksiądz potrafił wzbudzić zainteresowanie tłumacząc cel kwestowania, bo intencja była wyjątkowa. Pieniążki miały być przeznaczone na organizacje obozów letnich dla młodzieży akademickiej zrzeszonej przy Kościele oo. jezuitów w Łodzi.
To hasło było wystarczająco dobrze podane i prawie wszyscy parafianie nie omijali naszych puszek i spieszyli nawet z poważnym datkami.
To, że kwestowała młodzież katolicka wczasach komuny był to wyraźny znak, dla zbierania na ten cel funduszy i nikt nie potrafił odmówić lub źle komentować.
Kwesta została zakończona i zgodnie z planami młodzież podzielona na grupy dostawała swojego opiekuna (kapłana, który już na miejscu chodził w cywilnych szatach).
Był on opiekunem duchowym i w niedzielę odprawiał msze świętą dla chętnych a tych nie brakowało. Miejscem pobytu letniego obozu były okolice Zakopanego, ale nie tylko.
Zamieszkaliśmy w Kościelisku i zaczęliśmy zwiedzanie gór i całodniowe wędrówki po górach Rysach i nie tylko.
Wyprawy w góry były jednodniowe, ale wracaliśmy zwykle dość późno i tylko przy dobrej pogodzie pozwalaliśmy sobie na zabawę przy patefonie mając własne płyty.
Te wyprawy w góry były wspaniałe, bo praca mięsni i wspinaczki wspomagały rozwój fizyczny i uspakajały system nerwowy
Czas spędzony w górach i w takim towarzystwie pozostanie długo niezapomniany i możemy to zawdzięczać tym, który potrafili nam to zorganizować i umieli zagospodarować nas młodzież akademicką, nie tylko katolicką
. O naszym pobycie w Zakopanem bardzo szybko dowiedziały się tajne służby, czyli SB i musieliśmy uciekać, w dalsze okolice.
A miejsc takich nie brakowało, bo za nasz pobyt ,czyli wynajęcie chałupy płaciliśmy gospodarzowi i to po cenach przez nich zaproponowanych. SB-ecy jednak cały czas nas tropili i zmuszali do opuszczenia miejsca pobytu.
Uzasadnienie było proste: Musicie opuścić, bo jesteście grupa młodzieży katolickiej i tym samym brak miejsca dla waszego pobytu i uzasadnienia.
Zastanawiające było skąd mieli te wiadomości o naszych nowych miejscach pobytu. Wniosek po czasie, mieli wśród nas informatorów, czyli sprzedawczyków.
Ale my posłuszni ich zaleceniom opuszczalismy miejsca zakwaterowania i mając fundusze własne potrafiliśmy idąc w inne miejsca, zwiedac okolice i tym samym unikać kar administracyjno finansowych.
Podstawa prawna była następująca, jeszcze za rządów J.Piłsudckiego zostało wydane zarządzenie o zakazie tworzenia grup o odmiennych poglądach niż rządzących, czyli o poglądach komunistycznych.
Ale jakie miało to zastosowanie do katolickiej akademickiej? Nieważne, bo taki przepis SB-ecji pozwalał na możliwość wyrzucenia każdej grupy, bo młodzież katolicka była im solą w oku.
Ale po latach, czyli po pół wieku od tamtych wydarzeń wspominając niektóre osoby można skojarzyć ich zachowania i kontakty osobiste, jako mocno wątpliwe wartości moralne, ale i skłonności lewicowe i to bardo skrajne.
Z tego miejsca mogę tylko powspominać, że z takimi ludźmi mieliśmy do czynienia i że w każdym środowisku znajdą się czarne owce.
kresowiak24