Bez kategorii
Like

Duszno

16/05/2011
457 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
no-cover

Zle się czuję w nie swoim towarzystwie.

0


Zle się czuję wsród grona osób, z których część kieruje się emocjami, a kolejna część ewidentnie jest zagubiona.

Taki stan rzeczy nie prowadzi do niczego.

Łazarzu, Urbasie, Maroviany…

To dla was :

 

Od wiary poprzez komunizm do śmierci
Urodzony w 1931 r. w Indianie, dorastał w Richmond, gdzie po opuszczeniu schorowanego ojca znalazła pracę jego matka. W 1949 r. poślubił pielęgniarkę imieniem Marceline, z którą dzielił wiarę w konieczność działania na rzecz równouprawnienia obywateli USA. Od 1951 r. chadzał na spotkania komunistów, w 1952 r. zainteresował się Kościołem metodystów i wstąpił do seminarium w Indianapolis. Nie ukończył go, ale odtąd tytułowano go wielebnym Jonesem.
 
Tropił i piętnował lokale odmawiające obsługiwania kolorowych, dodawał otuchy atakowanym ciemnoskórym, a gdy przez pomyłkę wylądował w przeznaczonym dla kolorowych oddziale szpitala, odmówił przeniesienia do oddziału dla białych. Adoptował z Marceline pięcioro kolorowych dzieci, które wraz z ich biologicznym synem Stephanem tworzyły „tęczową rodzinę” i przyczyniały się do wzrostu popularności Jonesa jako obrońcy praw mniejszości rasowych. Coraz częściej pojawiał się w mediach. W  1960 r. został mianowany przewodniczącym komisji ds. praw człowieka w Indianapolis, w 1976 r. został przewodniczącym Urzędu Gospodarki Mieszkaniowej w San Francisco, co oznaczało całkiem realną władzę oraz kontakt z politykami, nie tylko regionalnymi.
Od 1955 r. wielebny Jones budował własną, coraz mniej religijną,  komunistyczną wspólnotę – Świątynię Ludu, która miała wcielić w życie ideały pełnej równości, nie tylko rasowej, ale i ekonomicznej. W 1965 r. wspólnota przeniosła się do Redwood w Kalifornii, gdzie zbudowała kościół i rozpoczęła działalność społeczną, prowadząc dom opieki dla osób starszych, organizując darmowe badania medyczne czy pomagając uboższym ubiegać się o zasiłki z opieki społecznej.
Dobrze rozpropagowana działalność dobroczynna zyskała Świątyni rzesze zwolenników wśród mieszkańców gett i białej biedoty. Ale też wśród przedstawicieli klasy średniej, oczarowanych wspólnotą przyjmującą ludzi każdego koloru skóry i społeczników gotowych zaangażować się bez reszty w dzieło pomocy potrzebującym. Na początku lat 70. Jones był już znaną postacią, laureatem nagród za działalność społeczną i walkę z rasizmem. I cennym sprzymierzeńcem dla lokalnych, wywodzących się z kręgu partii demokratycznej polityków.
 
Członkowie wspólnoty głosowali tak, jak im nakazywał Jones. Ich wiara w niego była równie silna jak zależność materialna – oddawali mu cały swój majątek, od nieruchomości po czeki z opieki społecznej (chodziło przecież o ideał równości) i podpisywali podsuwane dokumenty. Jones opowiadał im o swym ubogim dzieciństwie, o frustracji i poczuciu bezsilności, jakie były także ich udziałem. Przedstawiał się jako człowiek czynu, więcej – jako cudotwórca potrafiący czytać w myślach i uzdrawiać wiarą. Miał lojalnych i pozbawionych skrupułów współpracowników. Wyszukiwali oni nowych kandydatów, zbierali dyskretnie dane. Do początku lat 70. tylko oni wiedzieli, że Jones z żadną duchowością od lat nie miał nic wspólnego, że od lat nie wierzył w Boga, lecz w bliski koniec zdegenerowanego amerykańskiego społeczeństwa i nowy wspaniały świat zbudowany według sowieckich wzorów.
 
Przez lata Jones, sięgając coraz częściej po narkotyki i coraz bardziej przekonany o tym, że jest Bogiem,  mówił o zagrożeniu nuklearnym i konieczności przeniesienia się w bezpieczniejsze miejsce – dlatego Świątynia Ludu przeprowadziła się z Indiany do Kalifornii. W 1974 r.  wydzierżawił od rządu Gujany kilkaset akrów w sercu dżungli, gdzie powstać miał Projekt Rolniczy Świątyni Ludu – azyl dla uchodźców z rasistowskich i skazanych na atomową apokalipsę Stanów. Osada, nazywana potocznie Jonestown, zapełniła się w 1977 r., gdy Jones poczuł, że w Stanach pali mu się grunt pod nogami, bo w prasie zaczęły się ukazywać wiadomości podważające idylliczny wizerunek Świątyni Ludu. Życie w otoczonej dżunglą osadzie rolniczej oznaczało konieczność ciężkiej pracy fizycznej, bytowanie w nędznych domkach, brak kontaktów ze światem zewnętrznym, bo korespondencja członków wspólnoty z krewnymi w USA była w pełni kontrolowana. Tak samo jak wszelkie informacje dochodzące do osady. Jej mieszkańcy dowiadywali się głównie tego, że w Stanach szaleje rasizm i nędza, za to Związek Radziecki jest rajem na ziemi.
 
Woli Jonesa nie chciały się podporządkować jego dzieci. Stephan Jones dwukrotnie odmawiał zamieszkania w Gujanie, przeprowadzając się tam w końcu, jak twierdził, ze względu na matkę. Adoptowana córka Suzanne odeszła z mężem ze wspólnoty. Podobnie Al i Jeannie Mills, którzy przez sześć lat pomagali Jonesowi pozyskiwać i kontrolować zwolenników.
Innym  współpracownikiem, który zwrócił się przeciwko Jonesowi, był prawnik Timothy Stoen. Najpierw zawierzył Jonesowi do tego stopnia, że w 1972 r. podpisał podsunięty mu dokument, iż jego nowo narodzony syn John jest biologicznym dzieckiem Jonesa. Żona Stoena Grace, od której Jones wymagał pełnego poświęcenia dla Świątyni Ludu, nie ufając jej jednocześnie i starając się rozbić małżeństwo, opuściła wspólnotę latem 1976 r. Stoen przeniósł się z synem do Jonestown, skąd jednak zniknął w czerwcu 1976 r. Jesienią Timothy i Grace rozpoczęli batalię prawną o odzyskanie syna. Amerykański sąd szybko uznał, że opieka nad nim należy do Grace, ale nie mogli liczyć na wydostanie chłopca z Jonestown – władze Gujany nie zamierzały robić niczego przeciwko Jonesowi.
 
Tymczasem  Stoen połączył siły z Millsami, działając w organizacji Zatroskani Krewni, która pomagała „odstępcom”  i zbierała ich oświadczenia, mające przekonać władze i opinię publiczną do akcji przeciwko Świątyni Ludu. Stoen zwrócił się też do polityków, alarmując, że wspólnota działa jak sekta, więzi w Gujanie obywateli amerykańskich i dokonuje podejrzanych operacji finansowych, o których doskonale wiedział jako jej były prawnik.
 
15 listopada 1978 r. do Gujany poleciał kongresman Ryan w towarzystwie dziennikarzy i kilkunastu krewnych członków sekty. Ci ostatni, wśród nich Stoen z żoną, zostali w Georgetown, nie żywiąc złudzeń, że Jones wpuści  ich do osady. Jednak  17 listopada zgodził się wpuścić na teren zajmowany przez sektę kongresmana  Ryana wraz  z  kilkoma dziennikarzami. Kilkoro członków sekty poprosiło kongresmana o powrót do USA.
 
Gdy 18 listopada 1978 r. delegacja wraz z ‘uciekinierami” z sekty  przyjechała  na  pas startowy lokalnego lotniska,  napotkali fanatyków, którym Jones kazał  zabić Ryana, towarzyszących mu dziennikarzy i odstępców, zanim odlecą do USA.
To był koniec sekty, który objawił się w niezrozumiałym akcie desperacji jej lidera-proroka oraz w nieogarniętym rozumem akcie desperacji wyznawców sekty, którym było zbiorowe samobójstwo popełnione w nocy z 18/19 listopada 1978 roku.
Oszalały na tle zbrodni, przez lata rozwijający się   egocentryczny psychopata,  oświadczył pozostałym w Jonestown, że jedynym dobrym wyjściem z zaistniałej  sytuacji jest śmierć. Opór był minimalny. Na rozkaz Jonesa rodzice napoili dzieci trucizną ( trucizna na bazie cyjanku potasu), zanim zażyli ją sami. Mordowano tych, którzy nie chcieli umierać na rozkaz Jonesa. Tylko dwóch mężczyzn zdołało uciec do dżungli.
Sam Jones nie zażył trucizny. Znaleziono go z przestrzeloną głową. Do dziś nie wiadomo, czy popełnił samobójstwo.
Samobójstwo popełniło 908 osób… plus Jones.
Mieszkający w Kalifornii rzecznik wspólnoty Jonesa,  Michael Prokas popełnił samobójstwo w marcu 1979 r., zostawiając oświadczenie, w którym o tragedię obwiniał rząd USA. Al i Jeannie Mills zostali zamordowani wraz ze swoją  córką w lutym 1980 r. Sprawców do dziś nie odnaleziono.
 

To oczywiście przypowieść oparta na faktach. Warto jednak sobie przeczytać. Do tego zachęcam.

 

Na ten czas… żegnam.

0

Zebe

Wiem, ze nic nie wiem

42 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758