Forma i treść. rama i obraz? Komorowski i Tusk?
Bez formy, z samą treścią bylibyśmy barbarzyńcami.
Od pewnego czasu mamy z Izą naszą małą polemikę nad formą i treścią. Gdyby się temu na poważnie przypatrzyć z boku, to raczej dysputa filozoficzna niż socjologiczna.
Zacznijmy od tytułowego „Dress Code”. Praktyczni Amerykanie stosują to nagminnie. W każdej specyficznej sytuacji jest potrzebny odpowiedni ubiór. Dróżki panny młodej i druhowie pana młodego bardzo dbają, by mieć dopasowany, najlepiej identyczny ubiór.
Wydawaliśmy na statku wycieczkowym codzienną gazetę (prawdziwa drukarnia na burcie i redaktor!). Gdy świeżo przybyli pasażerowie wkraczali do swoich kabin, to na stoliku czekała na nich pierwsza, statkowa gazeta. Ostatnia strona całkowicie poświęcona była sprawom formalnym – godziny posiłków i lokalizacja restauracji i barów, jak należy dawać napiwki, stewardesom kabinowym, ile kelnerkom w barze, a ile kelnerom w restauracji. Jak się ubierać na śniadanie, a jak w przypadku balu kapitańskiego (Black tie dla panów i Ball gown dla pań). Ja zakładałem czarne lakierki, czarne spodnie z lampasami, smokingową koszulę, jedwabny pas, kremowe tuxedo i oczywiście muchę. Taki był właśnie dress code w przypadku takiego konkretnego eventu. Czysta forma. Tylko po to by ludzie czuli się adekwatnie do sytuacji. Facet w szortach surfera i hawajskiej koszulce, oraz kolo w białych dresach obwieszony złotymi łańcuchami byliby wybitnie nie na miejscu.
W stanach nawet gangi mają swój dress code. Bandidos są na pierwszy rzut oka rozróżnialni od takich na przykład Hells Angels.
Ale dajmy sobie spokój ze złoczyńcami i nawet fanatykami klubowymi, bo oni po prostu muszą się wyróżniać z przyczyn czysto psychologicznych.
Powróćmy do zwykłych ludzi. Czyli do nas (choć Dilettanti są trochę bardziej zwykli 😉 ). U Izy (http://izabela.nowyekran.pl/post/65869,forma-i-tresc#comment_518140) rozpętała się gwałtowna dyskusja na temat postępowania orkiestry na Titaniku w ostatnich momentach przed zatonięciem. „Rezolutna, 12 – letnia” Iza pałała oburzeniem, że grajkowie nie wzięli się za ratowanie pasażerów, podczas gdy jej ciocia wysoko ich oceniła, za to, iż grali do końca.
Powiem wam – jestem przekonany, że grali do końca, bo takie dostali polecenie. Tak Izo, obie z ciocią się myliłyście. To nie było „pokazywanie klasy”, ani też głupia próżność. To było wykonywanie poleceń. Tak, ktoś z dowództwa to skalkulował.
Życiem całej natury rządzą cztery nadrzędne, podstawowe instynkty, przez lubiących proste i chwytliwe wyrażenia Amerykanów nazwane cztery F – Fight, flight, feed, fuck – walcz, uciekaj, jedz i się rozmnażaj. Jakie wielkie samozaparcie musieli posiadać członkowie orkiestry na Titaniku, żeby te jakże silne instynkty poskromić. Przecież to jasne – uciekaj i walcz to było coś, co automatycznie powinno nimi kierować. A oni sobie stali i grali nie bacząc na sytuację.
Nie wszyscy mają wrodzone talenty przywódcze. W dużej mierze wiąże to się z tym co napisałem powyżej. W sytuacji krytycznej nie potrafią poskromić swoich pierwotnych instynktów. Tymczasem przywództwo w dużej mierze wiąże się z altruizmem. Myśl o innych, myśl o zespole – tak uczą w szkołach przywództwa.
Często jednak się zdarza, że sformalizowana hierarchia stawia na stanowisku dowódczym osobę nienadającą się do dowodzenia. Po prostu nie ma ona odpowiednich cech charakteru. Kapitan Costa Concordii dał się ponieść swojemu pierwotnemu instynktowi ucieczki i jako jeden z pierwszych wziął dupę w troki.
Armia amerykańska już dosyć dawno się zorientowała, że sztywna hierarchia może czasami prowadzić do poważnych błędów. Zaczęła więc szkolić dowódców nawet małych pododdziałów w samodzielnym podejmowaniu decyzji. Militarna hierarchia Rosji jest sformalizowana całkowicie. A skutki tego mogliśmy zaobserwować w „wieży” kontroli lotów w Smoleńsku, gdzie telefonicznie uzgadniano działania z dowództwem w Moskwie. Zresztą podobnie było w Czernobylu, gdzie czekanie na decyzję moskiewskiej centrali doprowadziło do tragedii.
Przytoczę jeszcze jedną tragiczną sytuację z zatonięcia promu Heweliusz, co pociągnęło za sobą tyle ofiar (zginęło 55 osób – 20 marynarzy i 35 pasażerów). Uratowało się 9 marynarzy.
Instrukcje mówią, że tratwy ratunkowe zrzuca się ze statku i napełnia się powietrzem na morzu, przy burcie. Tak też, formalnie poprawnie postępował młody II lub III Oficer (nie pamiętam już). Świeżo po szkole miał to wryte w pamieci. Polecił robić tak samo bosmanowi. Ten jednakże po rozeznaniu sytuacji (statek już mocno był pochylony na burtę), zdecydował otwierać tratwy na pokładzie, napełniać je powietrzem i pakować ludzi do srodka. W ten sposób, łamiąc rozkazy uratował parę istnień ludzkich. Oficer nie uratował nikogo. Tratwy rzucane na morze porywał natychmiast wiatr wiejący z prędkością 180 km/godz.
Czyli mamy tu wyraźne zwycięstwo treści nad formą.
Czy muzycy z Titanika, gdyby przestali grać i dołączyli do akcji ratunkowej, to uratowałoby się więcej istnień ludzkich? A może wprost przeciwnie? Rzucając instrumenty i uciekając ze sceny przyczyniliby się do powiększenia chaosu i więcej ludzi by zginęło.
Dzisiaj, to są pytania bez odpowiedzi.
Nikt chyba nie zaprzeczy, że hierarchia i formy są nam potrzebne.
Lecz tylko tyle są warte, co stojący za nimi ludzie.
_________________________