Opętani totalitarną islamską ideologią mordercy nie spoczną dopóki z Europy nie znikną ostatni chrześcijanie, będący ich faktycznym celem, a całe zlaicyzowane społeczeństwa Starego Kontynentu – zdominowane przez muzułmanów demograficznie i zastraszone brutalną przemocą – nie przejdą na islam.
W terroryzowaniu krajów kontynentu pomogą dżihadystom… europejscy politycy, którzy bez końca ogłaszać będą kolejne stopnie gotowości antyterrorystycznej, celebrować kolejne dni solidarności z ofiarami zamachów i maszerować w kolejnych groteskowych marszach przeciw przemocy. Nie będą gotowi przyznać, że winna stanu, w którym obecnie znalazła się zachodnia Europa jest obłąkańcza (choć tylko z pozoru) ideologia społeczeństwa multikulturowego, za którą kryje się perfidna strategia marginalizacji chrześcijaństwa w Europie, obmyślona przed laty przez neomarksistów, później zaś przez dziesięciolecia konsekwentnie realizowana przez poszczególne państwa, w których sukcesem zakończył się lewacki marsz przez instytucje.
Będą natomiast powtarzać do znudzenia zaklęcia o rzekomo obywatelskiej i stojącej na straży praw człowieka Europie, która nie podda się sile, jednocześnie nie wyciągając żadnych wniosków z zagrożenia, jakie dla niej stanowi napływ imigrantów z krajów muzułmańskich. Na tym tle zaskakująco dobrze wypada głos niektórych polityków partii rządzącej w Polsce, a zwłaszcza ministra spraw wewnętrznych, który w reakcji na nicejską rzeź bez ogródek oświadczył, że winny jej jest panujący na Zachodzie dyktat politycznej poprawności i zapewnił, że Polska jest bezpieczna przede wszystkim dlatego, że w polskich miastach nie ma „non go zones”, czyli stref, do których nie wchodzi policja. W domyśle – Polska jest bezpieczna, bo nie ma znaczącej muzułmańskiej mniejszości i nie pozwoli na to, żeby odgórnie narzucane nam przez Niemców kwoty imigrantów doprowadziły do powstania takiej mniejszości w naszym kraju.
Przy okazji warto zauważyć, że atak w Nicei stał się okazją do „martyrologicznej” reanimacji najbardziej absurdalnego święta w Europie. Narodowym świętem Republiki Francuskiej nadal jest bowiem rocznica ataku na Bastylię, który zapoczątkował krwawą rewolucję, topiącą Francję a – za pośrednictwem rewolucyjnych wojen – również i cały świat, w morzu krwi. Rewolucję, przed którą Francja była najpotężniejszym państwem na świecie, zarówno pod względem siły politycznej, militarnej, jak i wpływów kulturalnych, a w której konsekwencji po nieco ponad dwóch stuleciach stała się „chorym człowiekiem Europy”. Rewolucję, która zapoczątkowała proces odcinania się Europy od chrześcijańskich korzeni prowadzący do zatracenia własnej tożsamości, a co za tym idzie – utraty woli dominacji, pragnienia rozwoju i – wreszcie – chęci życia.
To właśnie w rewolucji francuskiej tkwią korzenie ideologii multi-kulti oraz politycznej poprawności, która spętała wielki niegdyś naród francuski i sprowadza go do roli bezwolnego, chorego organizmu, na którym pasożytują biurokratyczne elity i który staje się bezbronnym… pożywieniem dla obcego, krwiożerczego, choć cichego agresora. Dopóki ta ideologia rządzić będzie nad Sekwaną, możemy być pewni, że świat regularnie poruszany będzie wiadomościami o rozmaitych tragediach, które będą tam miały miejsce.
Piotr Doerre
2 komentarz