las czesze ciemną grzywę przechodzącej chmury….
las czesze ciemną grzywę przechodzącej chmury
niebiesko się wypiętrza w dali tors Baraniej
rozmawiam znowu z drzewem ptakiem i zwierzęciem
i składam ufne słowa mej miłości dla niej
gdzie słońce złotym dłutem rzeźbi kontur góry
las podparty promieniem pije niebo z rzeki
czas biegnie mokrą stopą po głowach kamieni
jaszczurka na swym grzbiecie dźwiga dawne wieki
twarzami odwróceni w stronę studni nieba
z napiętą skórą ziemi pod zmęczoną głową
mierzymy nierealność kruchych ludzkich marzeń
i ufność powierzaną próchniejącym słowom
woda gładzi cierpliwie szorstki próg korzenia
strzegącego w tym miejscu sinej bramy lasu
już wiemy że rozjemcą korzenia i wody
będzie rzeka cierpliwie płynącego czasu
szczapy słów pójdą z dymem byle żyzny popiół
mógł znowu rodzić słowa i pożary krwawe
by nowe wyrastało znów zielonym lasem
by człowiek znów podnosił co dobre i prawe
dotykam niespokojnego ptaka mojej krwi
uciekamy przed śmiercią jak przed własnym cieniem
obejmuję obręczą ciepłą gałąź ręki
pod palcami dygocze znów lękliwym drżeniem
gdzie Wisełki się plotły w serdecznym uścisku
biało – czarnym śpiewaniem i radosnym tańcem
a sarny przychodziły rozmawiać z człowiekiem
gdy świt wznosił nad góry słoneczną monstrancję
gdzie ptaki odprawiały codziennie nieszpory
a Bóg schodził z Baraniej w kapeluszu z chmury
i dudnił niskim głosem grożąc złotym palcem
i echem niespokojnym trwożył śpiące góry
przez przełęcz Kubalonki wężowym zygzakiem
ciekawy świata zbiegam gdzie Nowe migoce
by później ciężki plecak niespokojnych pytań
rozplątywać cierpliwie w długie czujne noce
i otrząsać jak ptaki z mokrych skrzydeł wodę
gdy się burza przewali i niebo się przetrze
pozlepiać śliną słowa popękane gniazdo
gdy świerków flety grają znów rondo na wietrze
czuję się wiernym synem tego krajobrazu
w którym świerki podpierają nieba smukły dach
na schylonych cierpliwie zielonych pagórach
niosę z dala wołanie w niespokojnych snach
w szumie trawy ich słyszę gdy zmęczoną głowę
położę na pagóry ziemio pod twym niebem
gdy chmury galopują poganiane wiatrem
jak spłoszone zwierzęta przepaścistym żlebem
i ja słucham tej pieśni tych głębokich westchnień
co mi każą za siebie spoglądać z uwagą
choć niewiele zostaje w wyciągniętych rękach
ty mnie ciągle wspomagaj niezmienną odwagą
choć czytam w księdze życia w odchodzących porach
wyrok równie surowy jak odwieczne prawa
i nieraz moje serce jak schwytane zwierzę
krwawe ślady zostawia w zdradliwych moczarach
wiem że muszę tu zostać sam ze swoim bólem
jedynie krzyż potwierdzi kiedyś to wyznanie
już czas ściele w dolinach prześcieradła śmierci
a ptaki czarnym haftem zdobią mi posłanie
chorągwie czarne świerków gotowe do drogi
od lat nad ciężką głową łopoczą cierpliwie
jeszcze ludziom oddaję drobne ziemskie długi
ciągle trzymam się życia uparcie i chciwie
a nienawiść jak stado napastliwych wilków
coraz trudniej je płoszyć rozpalonym słowem
coraz ciaśniej ściskają na mym sercu pętlę
gdy próbuję ponad szarość wznosić jeszcze głowę
lecz już w czarnych ornatach jesieniami drzewa
gdy Requiem obudzone nad groniami brzmi
wśród jarzębin które płoną krwawymi świecami
przyklękają w nawach lasu do żałobnej mszy
grzmią chorały wśród lasu niezwykłą muzyką
gałęzie niczym w werbel biją głucho w dach
rośnie fuga potężnym i gniewnym wyznaniem
jakby spłoszył sen organów oszalały Bach
przebiegam widnokręgiem spoglądam wokoło
cierpliwie las zabliźnia skaleczone więzi
lecz człowiek wciąż uparty podnosi siekierę
by odrąbać zielone ramiona gałęzi
w których całe moje życie szumiało zielono
to one kołysały radość i niepokój
to w ich kojącym rytmie gdym zmęczony wracał
znajdywałem znów wiarę nadzieję i spokój
i we mnie las zabliźniał coraz nowe rany
gdym klęczał wśród paproci ze zwalonym drzewem
uczyłem się przegrywać i wracać na nowo
idąc z mojego kraju niepodległym śpiewem
który niosłem na przekór milczeniu i zdradzie
bo chciałem sens wypełnić trudnego w niej trwania
wiedziałem że tak muszę jak stuletnie świerki
koroną swą przed burzą mych braci osłaniać
by mogli zmężnieć w wierze nim nadejdzie pora
kiedy sami będą mogli wypełnić swój czas
nim wrosną znów w Ojczyznę korzeniem wierności
by mogli wytrwać w wierze jak potężny las
spokojny zamyślony pod płynącym czasem
on serce mi otacza kolumnadą cienia
to on gdy inni warczą pełni nienawiści
uczy mnie spokojnego mądrego milczenia
w którym Bóg bywa przyjdzie szybkim tropem sarny
trawami zakołysze westchnie cichym głosem
ocali małą mrówkę przed butem człowieka
gdy rozłączy ich drogi nieomylnym losem
wierzę że w mojej samotni Bóg ciągle mnie widzi
i lasu mego strzeże świątyni dumania
bo kiedy ze strumieniem nocami się modlę
czuję jak mnie przed wiatrem rozpaczy osłania
jak mnie nagle podnosi z obolałych kolan
i z pióra zmywa rosą chore gorzkie słowa
i wtedy właśnie czuję że moja samotność
to co we mnie jest dobre najpewniej zachowa
las czesze ciemną grzywę przechodzącej chmury
niebiesko się wypiętrza w dali tors Baraniej
rozmawiam znowu z drzewem ptakiem i zwierzęciem
i składam ufne słowa mej miłości dla Niej….
NIEZALEZNY ZAKLAD POETYCKI. Kubalonka. Naród,który sie oburza,ma prawo do nadziei, ale biada temu,który gnije w milczeniu. Cyprian Kamil Norwid