rewolucyjnego ludu, pod kierownictwem synagogi.
Czy żrodłem prawa jest powszechna wola ludu, czy Bóg? Czy jedno i drugie?
Idzie o Paradygmat, jaki „wola ludu” przyjmie dla ustroju i prawa.
Ciekawe też, że lud czyta wszystko tylko nie madre książki.
Mamy głowę, powiada Pascal, aby „szukać przyczyn skutków”. Dlatego nie możemy spokojnie patrzeć na to, co się dzieje, lecz musimy zadać sobie pytanie, dotyczące przyczyn, jakże często niezbyt oczywistych.
To obowiązek jasności – dodaje ten wielki człowiek – w sposób szczególny odnoszący się do chrześcijan, którym powiedziano: „Wy jesteście solą ziemi… Wy jesteście światłem świata…” (Mt 5,13-14).
Trzeba widzieć jasno, że „racje” wielu „wydarzeń”, które mają miejsce zarówno w Kościele, jak i poza nim, zamykają się w niewielu, ale za to decydujących słowach. Deklaracja Praw Człowieka z roku 1789 mówi w artykule 3: „Początek wszelkiej władzy pochodzi od ludu. Żadne ciało, żadna osoba, nie może sprawować władzy, która nie pochodziłaby od ludu”.
Zaś w artykule 6: „Prawo jest wyrazem powszechnej woli”.
Powszechna Deklaracja Praw Człowieka Narodów Zjednoczonych z 1948 roku jasno stwierdza w artykule 21: „Wola narodu jest podstawą władzy publicznej.
Wola ta wyraża się w uczciwych wyborach, które powinny odbywać się co jakiś czas i jednakowo obejmować wszystkich w tajnym głosowaniu”. ’
Jak już mogliśmy zauważyć w trzech powyższych rozdziałach, te dwie Deklaracje stanowią niemal biblię nowej religii: religii człowieka, którą wszyscy musieliby – albo przynajmniej powinni– zaakceptować. Miałoby to być główną podstawą dla wierzących i niewierzących, prowadzącą do zbudowania innego i lepszego społeczeństwa.
Dotąd jednak nie mówiliśmy – z wyjątkiem niewielkich nawiązań do tego tematu – o głównej przyczynie, która sprawiła, że myśl chrześcijańska (a przede wszystkim katolicka) długo nie chciała bez zastrzeżeń zaakceptować zarówno Deklaracji z czasów Rewolucji Francuskiej, jak i tej ogłoszonej przez Organizację Narodów Zjednoczonych.
Głoszą one bowiem, że wszelka władza, która nie pochodzi od narodu za pośrednictwem głosowania, jest nielegalna.
Cytowane artykuły (stanowiące niejako oś omawianych tekstów i zasadę ustalania współczesnych „praw człowieka”) w swojej zasadniczej wymowie odrzucają jakąkolwiek władzę, która nie byłaby wybrana na drodze walnych, cyklicznych i powszechnych wyborów. Trzeba więc sprzeciwić się wszystkiemu, co w świetle tego nie jest „demokratyczne”.
A jednak we wszystkich społeczeństwach ludzkich, w każdej epoce i w każdym państwie, istnieje władza „naturalna”, która nie pochodzi z wyboru: na przykład rodzina, w której rodzice nie zostali wybrani przez dzieci, a jednak sprawują nad nimi uzasadnioną władzę.
Szkoła, w której nauczyciel ma władzę nie pochodzącą od uczniów. Nawet sama ojczyzna nie jest owocem wolnych wyborów, lecz „przeznaczeniem” (ktoś urodził się tu, a nie tam). Dlatego nawet najbardziej nowoczesne konstytucje uznają tę władzę, która jest tak silna, że w jej obronie można nawet poświęcić życie.
Niestety, począwszy od roku 1789 – a od roku 1948 z jeszcze większą siłą – logika „demokratyzacji” wszystkiego za wszelką cenę wkroczyła i w te dziedziny, prowokując zachowania przeciwne autorytetowi rodziny, szkoły, ojczyzny i wszystkiego, co nie pochodzi z powszechnego głosowania.
Do instytucji „niedemokratycznych” należał i należy przede wszystkim Kościół ze swoją fundamentalną zasadą, w myśl której jego władza nie jest oddolna, to znaczy nie pochodzi od „ciała wyborczego”, lecz odgórna, czyli pochodzi od Boga, z Objawienia w Ciele i Słowie, którym jest Chrystus.
Posunięto się nawet do tego, że w rok po proklamowaniu „praw człowieka”, Rewolucja na podstawie Cywilnej Konstytucji Kleru z 1790 roku zreorganizowała Kościół według jedynie prawnych zasad „demokratycznych”, domagając się zniesienia zakonów (uważanych za przeciwne prawom ludzkim), wyboru proboszczów i biskupów jedynie przez ciało elektoralne, a więc również przez niekatolików oraz ateistów. A kiedy wojska francuskie zajęły Rzym, od razu zniosły papiestwo, które było „władzą samowolną, ponieważ nie pochodziła ona z powszechnych wyborów”.
Jest oczywiste, że żadna religia nie jest „demokratyczna” (nie głosuje się za tym, czy Bóg istnieje, czy nie; ani za tym, jakie powinny być obowiązki i prawa, bowiem – według wiary – On nakłada je na ludzi ). Jeszcze mniej „demokratyczne” jest chrześcijaństwo, według którego człowiek, w sposób nie podlegający dyskusji, został stworzony z woli Boga. Tego samego, który potem wybrał jeden naród, aby nadać mu prawo, nie pochodzące ani z wyboru, ani z uzgodnień, które nie było „Deklaracją Praw”, lecz „Deklaracją Obowiązków Człowieka” – bo taką bez
wątpienia jest Dekalog. Jezus nie był „wybrany przez naród”, wręcz przeciwnie: świat stał się przez Niego, lecz świat Go nie poznał. Przyszedł do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli (por. J 1,10-11). Piłat zaproponował przedstawicielom narodu oraz ich przywódcom coś w rodzaju „demokratycznego” referendum. Rezultat był niepomyślny dla oskarżonego; większość postanowiła uwolnić Barabasza. Jezus, poddany wolnym wyborom, „nie zdał egzaminu na Mesjasza”, nawet pośród swoich uczniów, którzy tak bardzo przeciwni byli Jego zamiarom, że Piotr, zabierając głos w imieniu wszystkich, został ostro skarcony, ponieważ myślał „nie na sposób Boży, lecz na ludzki” (Mt 16,23). „Konstytucją” chrześcijanina jest „Kazanie na Górze”, w którym nie ma pytania o wolę
ludu, przeciwnie, wprowadza ono zamieszanie, proponując pewne zasady w sposób całkowicie jednostronny.
Struktura Kościoła także nie jest demokratyczna, ponieważ nie zależy od wyborów, lecz opiera się na Apostołach, którym powiedziano: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem” (J 15,16). I to właśnie jest całkowicie przeciwne zasadom wyborów władzy we wszystkich współczesnych deklaracjach praw człowieka.
Te zaś, zaakceptowane bez odpowiedniej rezerwy i zastrzeżeń, przenoszone są do Kościoła z konieczności, tworząc te same postawy, jakim ulegli rewolucjoniści. Trudno bowiem nie dopatrzyć się podobieństwa do nich przynajmniej u niektórych teologów, domagających się „demokratyzacji” Kościoła, w którym nie tylko władza (od papieża począwszy) powinna być wybierana przez „lud Boży”, lecz także dogmaty, nietolerancyjne określenia pochodzące z jurydycznej mentalności, winny ustąpić miejsca wolnej decyzji, a zasady moralne miałyby być poddawane okresowym referendom. Trzeba uświadomić sobie, że zgoda katolików na taki sposób myślenia oddaliłaby ich od struktury wiary, którą – mimo wszystko –chcieliby przecież zachować.
Potrzebna jest jasność umysłu i logika: wszędzie istnieje (jeszcze raz warto to podkreślić) związek między przyczyną a skutkiem, o czym często się zapomina, zwłaszcza jeśli zbyt szybko chce się wpaść w objęcia wszystkiego, co przeciwne.
Sprawiedliwość w przeszłości Wiele czasu poświęcamy aktualnej sprawiedliwości, tu i teraz. Znacznie mniej zajmuje nas sprawiedliwość w przeszłości i w przyszłości.
Sprawiedliwość wobec przyszłości oznacza respektowanie praw tych, którzy przyjdą po nas, odpowiedzialność za ich miejsce w świecie, który nie byłby zdewastowany i zatruty, który zachowałby chociaż niektóre ze swych darów piękna i płodności.
Istnieje też jednak pewna sprawiedliwość wobec przeszłości, wobec tych, którzy żyli przed nami: sprawiedliwość, której nawet wierzący nie przestrzegają w całej rozciągłości.
Dla przykładu, wielu katolików – a nawet niektórzy biskupi – wobec dwusetnej rocznicy
Rewolucji Francuskiej zachowali krępujące milczenie na temat trzech tysięcy zamordowanych księży, wielu zgwałconych zakonnic i setek chłopów poćwiartowanych w tych prowincjach, w których wzniecili powstania, gdyż nie chcieli zrezygnować ze swojej religii.
Chodzi nie tylko o horrory z Wandei, o których historycy mówią jako o systematycznej eksterminacji, pierwszym ludobójstwie w czasach nowożytnych, dokonanym przez jakobinów na chłopach, wiernych swojej wierze, z zamiarem doprowadzenia do „ostatecznego rozwiązania”, podobnego do tego, jaki naziści zastosowali wobec Żydów.
Wszędzie miały miejsce masakry i prześladowania wiernych: najpierw we Francji, potem w innych krajach, do których dotarła Rewolucja, nawet we Włoszech.
Jeśli jednak działania w Wandei były najbardziej straszliwe, to przede wszystkim dlatego, że była ona terenem nauczania jednego ze świętych, tak bardzo cenionego przez Jana Pawła II – podobno zastanawia się, czy nie ogłosić go doktorem Kościoła – Ludwika Marii Grigniona de Montforta.
Według powszechnie przyjętej opinii, zachodnia Francja burzyła się przeciwko Paryżowi jakobinów za sprawą arystokracji i kleru, chcących zachować swoje przywileje. Od pewnego czasu opinia ta została uznana za mistyfikację. Dotąd jednak głoszona jest w szkołach, mimo ewidentnych dokumentów, które z całą pewnością dowodzą, że powstanie było oddolne, inspirowane przez lud, który w wielu przypadkach klerowi i szlachcie zarzucał niezdecydowanie (wielu z nich uciekło za granicę, zamiast wziąć na siebie odpowiedzialność). Była to insurekcja ludowa, a nie „polityczna”, chociaż towarzyszyły jej (jak wszystkiemu, co ludzkie) sprzeczności i błędy, ani nawet „społeczna”, lecz głęboko religijna, przeciwna próbom dechrystianizacji, którą wprowadzała drapieżna mniejszość ze stolicy.
Żadna ze współczesnych ideologii nie miała oparcia w ludzie. Marksizm nigdy nie doszedł do władzy dzięki wolnym wyborom, a tam, gdzie sięgnął po władzę, upadł i nikt nie ruszył palcem w jego obronie.
Aby skończyć z faszyzmem, wystarczyło 25 lipca 1943 roku ogłoszenie w radiu i plakaty na skrzyżowaniach ulic, a wraz z upadkiem Berlina zniknął nazizm. Z drugiej jednak strony, kiedy Mussolini i Hitler skończyli z liberalizmem (mimo ich krasomówstwa nie można o tym zapomnieć), naród też nie powstał w jego obronie. I aby pozostać przy Rewolucji Francuskiej, naród bez szemrania zgodził się na autorytaryzm napoleoński, który zdławił „nieśmiertelne” zasady z 1789 roku.
Dlatego też masowe powstanie w obronie chrześcijaństwa na zachodzie Francji (a później we Włoszech, Tyrolu i napadniętej przez Napoleona Hiszpanii) było wydarzeniem jedynym w swoim rodzaju i zadziwiającym historyków.
Nie wolno o tym zapominać, jak to zbyt długo czyniono w imię konformizmu wobec tych, którzy boją się znaleźć w gronie ludzi zaliczonych przez historię do „błądzących”. Tym bardziej, że dziś coraz więcej uczciwych ludzi, nawet świeckich, zdaje się nabierać pewności, że istotnie było to błędem..
http://pda.comuf.com/pdf/Messori%20-%20Czarne%20karty%20Kosciola.pdf
Iza Rostworowska. Crux sancta sit mihi lux / Non draco sit mihi dux Vade retro satana / Numquam suade mihi vana Sunt mala quae libas / Ipse venena bibas