Bez kategorii
Like

Demaskacja demokracji

24/11/2011
519 Wyświetlenia
0 Komentarze
15 minut czytania
no-cover

Nigdy nie posądzałem naszych demokratycznych okupantów o zdrowy rozsądek, o szeroki horyzont myślowy, który pozwala przewidywać wydarzenia i pisać adekwatne do nich scenariusze.

0


Daleki jestem od ich wyzywania, bo przecież ostatecznie to oni rządzą, nie ja.

Spryt i umiejętność poruszania się w rozmaitych konstelacjach aparatu władzy, medialna prezencja i masa socjologicznych sztuczek (np. jak zawsze sprawdzająca się ideologia wroga, którym została niesłusznie mianowana opozycyjna partia) – tego choćbym się wściekł, nie posiądę nigdy. Jednego jednak nie ścierpię, jedno różni mnie od nich w stopniu największym – mam nadzieję, że i Was. Tym jest poszanowanie dla systemu wartości i pogarda relatywizmu. Ale od początku

Wyśmiewa się obecnie jedno z najpiękniejszych haseł rycerskiej epoki Polski – notabene jedynej, w której Polska coś w Europie znaczyła – „Bóg, Honor, Ojczyzna”. To hasło odbiera się literalnie, dosłownie, niczym opis jakiejś lektury szkolnej, którą wciśnięto uczniom „bo pasuje do polskiego etosu”, ot, opis anachronicznego już i w gruncie rzeczy groteskowego w świecie globalizacji systemu wartości.

Postmoderniści, dekonstruktywiści, moralni relatywiści, a nawet większość demokratów i republikanów, także tych, którym powyższe hasło nie wadzi, a nawet jest wyznacznikiem w życiu społecznym, nie pojmują drugiej głębi tych trzech słów. Nie jest to abstrakcyjna głębia, nie jest to coś nieracjonalnego i zależnego tylko od wiary i wewnętrznego przekonania. Jednakże te grupy, o których wspomniałem, żyją w czasach totalitarnej demokracji, koncepcji multi-kulti i przymusowej integracji. One potrafią poruszać się tylko wewnątrz tych ram, co wydaje się absurdalne, gdyż sami propagują otwartość i relatywizm. W tych ramach jest co prawda miejsce dla wszystkich dziwaków, w tym także tych od  „Boga, Honoru i Ojczyzny”, ale będą oni skazani na nieuchronny kurs kolizyjny ze światem konformistów i humanistów od „Tolerancja, Równość, Demokracja”, przykrywając to wydmuszkami intelektualnymi w postaci „miłości do drugiego człowieka” (jakby miłość do Boga była czymś innym…).
 
Mniejsza o to, czy skazanie tradycjonalistów na kurs kolizyjny było świadome – po prostu jest faktem i jesteśmy na dobrej drodze do totalnego zniszczenia dotychczasowego rdzenia cywilizacji, przekonfigurowania go ostatecznie.
 
"Bóg, Honor, Ojczyzna" ma drugie dno. Tym dnem jest podporządkowanie się życia ludzkiego wyższej idei, gdyż ta idea jest dla niego sędzią – oznacza to, że nawet jako monarcha czy dyktator taki człowiek nie jest zwolniony z odpowiedzialności, gdyż ma nad sobą – choćby abstrakcyjnie pojmowanego, ale sędziego.
 
Tego każda z trzech nowych meta-wartości "Tolerancja, Równość, Demokracja" nie posiada, ale za to ma inne, dosyć intrygujące, cechy wspólne. Pierwszym i najważniejszym jest relatywizm. Tolerancja (pojmowana tak jak dzisiaj) oznacza szacunek dla rzeczy choćby najbardziej nam ohydnych, równość, że ta ohydna, jak i każda inna rzecz czy osoba jest równa naszej, demokracja, że sama liczebność decyduje o zasadności tych czy innych rzeczy, także ohydztw. Dobre jest to, co w danej chwili jest synergią większości. Tworzą się z tego różnego rodzaju paradoksy, o których napiszę kiedy indziej (a może zrobili już to inni?), jak np. poparcie dla wszelakich mniejszości.
 
Drugą cechą, mniej ważną, nie mniej niezbędną, jest rozproszenie. O tym, że tolerancja i równość wzajemnie przez siebie tolerowanych osób i grup to nic innego, jak rozproszenie, nie trzeba wyjaśniać. Interesująco wygląda ten aspekt w naszym systemie politycznym. Po klęsce totalnej inżynierii społecznej, jaką okazała się tzw. totalna demokracja polityczna (czyt. taka, która akceptuje nawet wrogów demokracji), inżynierzy społeczni (amerykańscy)  zainstalowali demokrację walczącą, czyli taką, która osób nawołujących do jej obalenia toleruje tylko wtedy, gdy są słabi i niezdolni do działania (a często trzyma ich pod policyjną kontrolą i wkracza do akcji, kiedy przekroczy niebezpieczną masę). W ten sposób tworzy się system, w którym szansę mają tylko te podmioty o dużo mniejszej sile zmiany tego systemu – czyt. właśnie rozproszenie. Jest to pierwszy hebel, który zdaniem demokratycznych inżynierów społecznych pozwala na względną stałość systemu politycznego. Rewolucja w Iranie, w wyniku której władzę objął fanatyczny przywódca religijny pokazuje jednak, że bez tego hebla demokracja rozpadnie się szybciej niż rozwinie. Rozproszenie jest tą odpowiedzią, chaos i korupcja – efektem ubocznym, aż niezbędnym, by uniknąć totalitaryzmu, w które wepchnęła demokracja Rosję i Niemcy. To rozproszenie powoduje także, notabene, że w imię woli większości można poświęcić choćby i system gospodarczy, tylko po to, by uspokoić i odwieść ją od zmian systemowych kierujących ją w kierunku dyktatury bądź silnej monarchii (demokracja utożsamia oba w równym stopniu z tyranią), bo te wg demokratycznego aksjomatu są złem.
 
Wszyscy znamy ten schemat. Nie trzeba być całkowicie antysystemowym, by ściągnąć na siebie agresję demokracji walczącej. Wystarczy naruszyć jeden jej kluczowy filar*. Demokracja używa wtedy wszelkich środków, nie szczędząc ekonomicznych sankcji, medialnego ostracyzmu i kończąc na militarnej wojnie. Dzięki temu demokracja ubija ona dwie pieczenie na jednym ogniu – kanalizuje naturalną dla ludzi agresję i próbuje niszczyć nią swoich wrogów. Ludzie z kolei zazwyczaj afirmują rzeczywistość i skoro umożliwia im ona żyć, nie stawiają jej oporu, dopiero sytuacja autentycznego zagrożenia wyzwala w ludziach poświęcenie. W ten sposób w czasach nie-zagrożenia ludzie będą dążyli raczej do stabilizacji, zatem zadaniem demokracji jest przetrwać okres własnego ukonstytuowania się, aby stać się „nową” rzeczywistością dla ludzi. To trwa 20-30 lat i jeśli w tym czasie nastąpi wyraźna poprawa materialna (którą osiąga się tylko mniej lub bardziej wolnym dzikim kapitalizmem, jak w USA, Niemczech czy Japonii po II WŚ), ludzie podłączają się do tego Matrixa dobrowolnie.
 
Na tym polega sukces. Przetrwać pierwsze dwie dekady i stać się nowym otoczeniem, nowym środowiskiem. W Polsce już dawno przekroczyliśmy ten krytyczny moment, teraz ludzie urodzeni mniej więcej po 80. roku przyjmują demokrację jako swoje środowisko i życzą sobie, by to się nie zmieniło. Sytuację pogarsza fakt, że starsze pokolenia żyły w jeszcze biedniejszym systemie, więc nowy las – mający więcej jagód i grzybów – traktują w dużym procencie jako błogosławieństwo. Jest im to system obcy, nie mniej jednak, dużo bardziej znośny. Tylko niewielka grupa ludzi z wyobraźnią jest w stanie pojąć, że można lepiej, ale warunkiem do tego jest emigracja z obecnego Matrixa. 2 miliony Polaków, którzy wyjechali za chlebem w latach 2005-2011, czuli to podświadomie, choć nie do końca złapali perfekcyjną odpowiedź, ponieważ ludzie w większości wierzą w to, co widzą, więc pojechali tam, gdzie można było wcześniej zobaczyć, że jest lepiej – jest to dużo łatwiejsze, niż rozsadzanie systemu, dla wielu – po prostu jest jedynym możliwym wyjściem. Nie mniej jednak potwierdza to naszą słuszność, że ten system można zmienić, a nawet zniszczyć i zastąpić. Dowodem jest ludzka mobilność, która wewnątrz niego emigruje i stara się go zmienić – przez swój błąd poznawczy wynikający z asymilacji otoczenia – na darmo.
 
Nie ma jednak się z czego cieszyć. Demokracja przetrwała u nas okres wzrostu i wchodzi w okres skostnienia. Nie wróżę zwycięstwa politycznego w obrębie jej systemu, gdyż gdy tylko ko-libry nabiorą odpowiedniej siły, demokracja walcząca będzie bronić się z całej siły – zwłaszcza, że próbujemy uderzać literalnie i fizycznie we WSZYSTKIE filary tego systemu, nawet te mniejsze i ozdobne (jak równouprawnienie czy sztuka nowoczesna). Jedynym wyjściem jest bezwzględna i bezlitosna kapitulacja tego systemu, czyli jego bankructwo połączone z totalną demobilizacją jego elit. Pierwszym krokiem jest bankructwo systemu monetarnego, całkowicie w rękach państwa, który jest odpowiedzialny za najgorsze turbulencje w światowej gospodarce. Następnym etapem jest bankructwo i hiperinflacja gospodarek narodowych (ważne jest, by nastąpiło to w odseparowanym okresie czasu niż bankructwo systemu monetarnego, aby opinia publiczna nie korelowała tych dwóch wydarzeń), wreszcie totalna wojna, chaos i zniszczenie (pełniące funkcję katharsis), która wyniknie z błahego niezrozumienia błędów w jaki uwikłany jest system (wewnątrz którego ludzie będą rozpaczliwie szukać choćby najdrastyczniejszych rozwiązań) i wytworzenie się od zera nowych elit (niczym w tej żydowskiej teoria, że Żydzi po to wędrowali tyle lat po pustyni, aby wyginęło pokolenie przyzwyczajone do życia w niewoli i narodziła się generacja nowych, w pełni wolnych ludzi); całkiem możliwe, że hydra sama podda się kwarantannie (jak w Niemczech po każdej WŚ) i że trzeba będzie cierpliwie czekać na kolejne przesilenie.
Co robić w takim razie?
 
Uświadamiać. I pozwolić systemowi runąć jak najszybciej i jak najgłośniej. Pozwolić wrogom działać w jak najszerszym zakresie, wyśmiewać go z boku i spisywać dzieje. Pozwolić mu na totalną plajtę w każdej sferze – od gospodarki, po filozofię, politykę i sztukę, czy nawet sposoby bycia (hedonizm, konsumpcjonizm, woluntaryzm). Pozwolić systemowi przekroczyć swoją masę krytyczną, obserwować – i dobić hydrę, kiedy będzie zdychać. Oczywiście, z ukrycia, gdyż po co być obarczanym za jej śmierć?
 
Kamil Kisiel
 
* W Polsce widać to wyraźnie, gdyż tutaj od ponad 250 lat ściera się Familia z Sarmatami. Sarmaci w zasadzie nie kwestionują obecnie demokracji, woli ludu, a nawet tolerancji i ograniczania wolności, tak długo, jak wszystkie wymienione rzeczy służą „idei nadrzędnej”, czyli „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Familia z kolei uważa że te idee nadrzędne tworzą coś na wzór totalitarnego jądra, wokół którego można skupić niebezpieczną masę krytyczną, która ten system obali. Widać tutaj, że demokraci patrzą tylko przez pryzmat demokracji, która jest sama w sobie skorumpowana, ekspansywna i agresywna, toteż nie przyjmują opcji, aby inne systemy polityczne, społeczne i gospodarcze mogłyby pójść inną drogą. Co to, to nie, oni są tak samo źli jak my, a nawet gorsi! Więc drodzy wyborcy, wybierzcie zło już wam znane.
0

Karzel Reakcji

Civitas humana - dopóki Bóg nie powita nas w niebie, trzeba zajac sie sprawami przyziemnymi. Madrze. I za najmadrzejsze polaczenie uznaje polaczenie wolnej gospodarki z gleboko moralnym spoleczenstwem.

39 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758