Andrzej Owsiński Przynależność do UE i NATO – czyj sukces Wyczytałem zdanie że w PRL Polacy marzyli żeby znaleźć się w ówczesnej EWG /obecnie UE/ i w NATO. Nie wiem czy jest to ocena zgodna prawdą, bo przecież w PRL takiej ankiety nikt nie był w stanie przeprowadzić. W tym czasie Polacy przede wszystkim marzyli o wyrwaniu się z bolszewickiej opresji, o czym zresztą pisałem przytaczając przykłady ze środowisk, które miały najmniej powodów do takich marzeń. Sądzę że nie można iunctim wymieniać obie te instytucje, ale nawet przyjmując je w dobrej wierze warto skonfrontować te „marzenia” z rzeczywistością. Środowisko niepodległościowe /głównie poakowskie/ w którym się obracałem w czasach PRL orientowało się w sprawach usytuowania Polski wyzwolonej na […]
Andrzej Owsiński
Przynależność do UE i NATO – czyj sukces
Wyczytałem zdanie że w PRL Polacy marzyli żeby znaleźć się w ówczesnej EWG /obecnie UE/ i w NATO.
Nie wiem czy jest to ocena zgodna prawdą, bo przecież w PRL takiej ankiety nikt nie był w stanie przeprowadzić.
W tym czasie Polacy przede wszystkim marzyli o wyrwaniu się z bolszewickiej opresji, o czym zresztą pisałem przytaczając przykłady ze środowisk, które miały najmniej powodów do takich marzeń.
Sądzę że nie można iunctim wymieniać obie te instytucje, ale nawet przyjmując je w dobrej wierze warto skonfrontować te „marzenia” z rzeczywistością.
Środowisko niepodległościowe /głównie poakowskie/ w którym się obracałem w czasach PRL orientowało się w sprawach usytuowania Polski wyzwolonej na ośrodek londyński i to niekoniecznie na rząd czy prezydenta, a raczej na osoby i instytucje wojskowe, a szczególnie generałów Andersa i Komorowskiego.
Pamiętam takie jedno spotkanie pod koniec lat pięćdziesiątych w czasie którego Anders, który właśnie wrócił z Ameryki ze specjalnego spotkania z Sosnkowskim, opowiadał o zaproszeniu Sosnkowskiego przez Eisenhowera, który oświadczył mu że wojna amerykańsko sowiecka jest nieunikniona i nastąpi w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych przy użyciu jedynie broni konwencjonalnych.
Na moje pytanie gdzie miałaby się ta wojna odbyć, odpowiedział że Europy nie da się ominąć. Obecni przy rozmowie generałowie Bór-Komorowski i Kopański bardzo się tym podniecili, najprawdopodobniej pierwszy raz, przynajmniej od Andersa, o tym usłyszeli. W tej sytuacji mogłem tylko zadać pytanie: – a co mamy robić w kraju?
Odpowiedź była: – nic, być w pogotowiu.
Nie było mowy o żadnym NATO, ani o jakichkolwiek innych rozwiązaniach, rozumiałem to że moi rozmówcy oczekują na amerykański sygnał stworzenia, a raczej odtworzenia polskiej armii na zachodzie i przyniesienia Polsce wyzwolenia wraz z wojskami alianckimi.
Taką koncepcje też można zaliczyć do marzeń typu churchillowskiego dream’u na temat wojny z Sowietami w 1945 roku. Eisenhower swojego, ewentualnego planu wojny też nie mógł zrealizować choćby z powodu utraty prezydentury w 1960 roku, chyba niecałe dwa lata po opisanej rozmowie.
Przynależność Polski do NATO została potraktowana jako niesłychany sukces, tymczasem dziś należą doń nawet takie kraje jak Albania, Czarnogóra czy Bułgaria.
Nie jest to zatem jakieś wyróżnienie tylko pospolite ruszenie, ważne jest natomiast jakie są te plany „obronne”, jeżeli bowiem nie uległy zmianie i terenem obrony Europy ma być Polska to cały ten traktat należy potraktować jako antypolski, a nawet antyeuropejski.
Obowiązkiem Polski jest spowodowanie zmiany koncepcji wojny przez przerzucenie jej ciężaru na teren ewentualnego napastnika.
Pisałem o tym niedawno i uważam że nasza obecność w NATO powinna być warunkowana przyjęciem nowej strategii, która zresztą stanowi jedyny skuteczny sposób spowodowania rezygnacji z prób kolejnego podboju Europy.
Roczny budżet wojskowy krajów NATO wynosi ponad bilion dolarów, w porównaniu z tym budżety ewentualnych agresorów to niewiele więcej niż ponad 1/20, uwzględniwszy zatem różnice w kosztach NATO może sobie pozwolić na każde rozwiązanie, byle skuteczne w odstraszeniu jakiejkolwiek chęci napaści.
Z kolei dobrodziejstwa z naszej przynależności do UE tak się przedziwnie mieszają z kłopotami, czy wręcz szykanami, że wyciągnięcie ostatecznego wniosku będzie zawsze nasuwać zastrzeżenia.
Czynnikiem mylącym przy dokonywaniu oceny jest porównywanie obecnego stanu konsumpcji z sytuacją w PRL, znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie o zupełnie różnych priorytetach.
Wprawdzie statystyka zestawia ze sobą dane z obu systemów, ale trzeba się do nich odnieść z dużym zastrzeżeniem.
Wg informacji GUS w ostatnim roku PRL – 1989 podział dochodu narodowego w Polsce wynosił 71,6 % spożycie i 28,4 % akumulacja.
Eurostat podaje za rok 2018 że dla całej UE akumulacja wyniosła 22 %, a dla Polski 18 % czyli w porównaniu do PRL spadła o przeszło jedną trzecią.
Jest to duża różnica, nie obrazuje ona jednak stanu rzeczywistego, /poza ogólną uwagą że przejadamy nasz dochód/, zarówno ze względu na sposób liczenia jak i na zwykłe oszustwa.
Sam się z tym zetknąłem przy okazji prac nad programem rozwoju rybołówstwa morskiego i gospodarki rybnej. Potrzebowałem do tego danych z produkcji i spożycia artykułów komplementarnych, a szczególnie mleka i mięsa. Z mlekiem nie było większych kłopotów chociaż zestawienie dwóch liczb rocznego udoju 16 mld. litrów z 11 mld litrów w produkcji mleczarń nasuwało zastrzeżenia.
Znacznie gorzej było z mięsem, GUS wykazywał ponad 3 mln ton produkcji ubojowej, spożycie około 70 kg rocznie na osobę, w tym 80 kg emerytów i rencistów, którzy byli nie tylko tacy mięsożerni, ale było ich na to stać przy poziomie emerytur w granicach 1,7 tys. zł miesięcznie.
Nie mogąc się z takim wyliczeniem zgodzić próbowałem wyjaśnić to w GUS’ie, ale uzyskałem informację że dane na temat spożycia mięsa dostają z KC PZPR. Nawet nie usiłowałem tam się czegokolwiek dowiadywać, pomyślałem jednak że KC musi to mieć z jakiejś instytucji, najbliższa była Komisja Planowania gdzie sprawy gospodarki mięsnej prowadził dobrze mi znany p. Krasicki. Zadzwoniłem do niego, ale odpowiedział mi że nie są to sprawy na telefon, wobec tego zaprosiłem go do nas do zakładu na kawę z koniakiem. I rzeczywiście dostarczył nam prawdziwe dane na temat spożycia z których wynikało że spożycie mięsa w Polsce wynosi nie 70 a 47 kg rocznie na osobę. Niemal nazajutrz wpadł do nas bardzo zdenerwowany i poprosił o zwrot materiałów i wszystkiego cośmy na ten temat napisali. Ktoś z jego szefów przypomniał mu że informacje na temat mięsa są ściśle tajne i grozi mu po prostu kryminał. Bowiem rzeczywiście zestawienie przeciętnych kartkowych przydziałów za Gierka, które wynosiły 36 kg rocznie na obywatela, nie licząc „równiejszych”, z liczbą 70 kg spożycia, wskazywało na to że pokątny handel mięsem / pamiętamy kobieciny z „cielęcinką”/ wynosi niemal drugie tyle co przydział.
Dzisiaj nie trzeba niczego dopisywać, spożycie mięsa jest rzeczywiście na poziomie ponad 70 kg i co najważniejsze bez kartek i kolejek i to jest ten jeden z najważniejszych sukcesów „przemian”.
Nawiązując do stwierdzenia o mankamentach porównań z peerelowską przeszłością, trzeba uznać że bardziej miarodajne będzie porównanie z osiągnięciami współczesności.
Na wstępie należy zwrócić uwagę na fakt że ze wszystkich „demoludów” którym udało się wyrwać z sowieckich łap Polska znalazła się w relatywnie najkorzystniejszej sytuacji. Mając zachowane indywidualne rolnictwo i duży sektor rzemieślniczy, a nawet prywatne duże firmy jak „Inco” czy niektóre „polonijne”, a przy tym rozpowszechnione tendencje do prowadzenia własnego biznesu, byliśmy znacznie lepiej przystosowani do świata kapitalistycznej gospodarki.
Niestety nie wykorzystano żadnego z tych atutów stosując wobec całej polskiej gospodarki system ostrych restrykcji
Likwidacja przedsiębiorstw sektora „uspołecznionego” bez próby ich komercjalizacji, szykany podatkowe, sztuczna aprecjacja złotówki i utrzymanie przez półtora roku sztywnego jej kursu wobec walut wymienialnych, spowodowały ucieczkę z Polski nie tylko tych którzy stracili pracę, ale też i ludzi przedsiębiorczych szukających miejsc dogodnych dla startu w interesach.
Totalna redukcja poziomu wytwórczości spowodowała że na wyjałowionym gruncie zaczęły powstawać zupełnie nowe zakłady, ale już nie polskie lecz filialne i pomocnicze firm zagranicznych. I taki stał się dominujący obraz polskiej gospodarki.
Jeżeli Niemcy chciały podporządkować sobie Polskę to mając istniejący układ zależności w przemyśle i handlu już się widziały w ogródku
Wszelkie próby uniezależnienia się polskiej gospodarki spotykają się z natychmiastową reakcją wszystkich dyspozycyjnych sił z administracją unijną na czele.
W tym układzie zależności jest usytuowana również pozycja dochodów polskich obywateli, wprawdzie nasz dochód liczony w PKB na mieszkańca wynosi po dokonanej przez GUS waloryzacji 71 % średniej unijnej i tyleż konsumpcja, to jednak w płacach mamy zaledwie 1/3 przeciętnych zarobków w UE.
Wszystkie te dane zarówno nominalne jak i „waloryzowane” są niezbyt wiarygodne jeżeli chodzi o porównanie rzeczywistego położenia materialnego Polaków w towarzystwie unijnym.
Realia zaś są takie że pod względem warunków mieszkaniowych jesteśmy zdecydowanie na ostatnim miejscu za równo w odniesieniu do liczby mieszkań jak i ich powierzchni i wyposażenia. Pisałem o tym niedawno wskazując na fikcję informacji GUS o tym że posiadamy prawie 15 mln mieszkań i że przeciętna powierzchnia na mieszkańca wynosi 22 m2. Praktycznie nie posiadamy więcej niż 13 mln mieszkań, a o ich powierzchni ciągle jeszcze decydują zasoby z czasów PRL w granicach 40 m2 na mieszkanie. Pisałem o tym niedawno przy okazji przekroczenia po raz pierwszy od trzydziestu lat liczby 200 tys. oddanych do użytku mieszkań w 2019 roku. Liczba posiadanych mieszkań w Polsce to mniej więcej 1/3 liczby mieszkańców podczas gdy w krajach zachodniej Europy to już ponad 50 %. Nie mówiąc już o ich wielkości i wyposażeniu.
Odrębnym problemem są ceny mieszkań windowane przez mafijne układy deweloperskie.
Odrobienie zaległości mieszkaniowych to podstawowe zadanie współczesnej Polski.
Miarą dobrobytu w czasie PRL było posiadanie samochodu, wobec tego Gierek zafundował nam niewydarzonego Fiata 126 czyli „malucha”. Miał on imitować polską motoryzację na wzór imitacji peerelowskiego dobrobytu.
Dzisiaj już jeździmy prawdziwymi samochodami dościgając w globalnej ilości kraje europejskie. Jest tylko jedno zastrzeżenie – na prawie milion samochodów kupowanych rocznie w Polsce ponad osiemset tysięcy to samochody używane w odpowiednio zaawansowanym wieku, natomiast samochodów nowych kupujemy na własny użytek mniej niż w zbankrutowanej Grecji – sto kilkadziesiąt tysięcy.
Najwięcej korzystają z tego „zachodniacy” nie tylko oszczędzający na kosztach złomowania, ale jeszcze zarabiający na sprzedaży.
UE produkuje rocznie 17 mln samochodów /17,1 mln w roku 2019/, na Polskę powinno zatem przypaść przynajmniej 1,2 mln, a produkuje się zaledwie połowę z tego pomijając fakt że nie ma w tym ani jednego polskiego samochodu.
Niestety słaba zdolność nabywcza polskiego rynku powoduje że nie ma zainteresowania w zwiększaniu produkcji.
Sytuację miał radykalnie poprawić polski samochód „elektryczny”, ale jak dotąd nie ma go i nie wygląda na to żeby miał być w najbliższej przyszłości
Miarą skali dobrobytu jest wyposażenie mieszkań, niestety brak odpowiedniej liczby mieszkań nie stwarza takich możliwości. Polski przemysł meblowy pracuje zatem głównie na eksport, stanowczo poprawił się stan wyposażenia kuchennego i łazienkowego naszych mieszkań, a także korzystania z urządzeń elektronicznych.
Pod tym względem może najmniej odbiegamy od standardów europejskich.
Podobnie wygląda sprawa zaopatrzenia w środki żywnościowe i gospodarstwa domowego, chociaż ciągle jeszcze odbiegamy w poziomie spożycia warzyw i owoców, a najgorzej z rybami których spożywamy mniej niż w PRL.
Podstawowym czynnikiem ograniczającym nasze możliwości wyrównania poziomu życia w stosunku do średniej UE są nasze mizerne dochody. Poza płacami i jeszcze bardziej odstającymi emeryturami i rentami ubóstwo polskich zasobów kapitałowych powoduje że praktycznie jedyny uchwytny sposób ich realnego wyrazu jakim jest dochód osobisty kształtuje się w Polsce na żenująco niskim poziomie.
Jest to ciągle poniżej 2 tys. zł na osobę. Różne źródła odmiennie go szacują, wg GUS jest to 1.680 zł mies. na osobę. W moim przekonaniu może być jeszcze mniej gdyż wydatki nie przekraczają 1.200 zł. miesięcznie, a zatem oszczędności musiałyby sięgać niemal 500 zł. na osobę w ciągu miesiąca. Pomijając nasze praktyczne doświadczenia, dostępne informację nie sięgają 200 zł na osobę.
Realnie oceniając można przyjąć że nasze osobiste dochody wynoszą w przybliżeniu około 1.500 zł. na osobę. Jest to niewiele i dlatego polskie zasoby kapitałowe są tak niskie. Po prostu nie mamy z czego oszczędzać.
W sumie nie ulega wątpliwości że standard naszego życia poniósł się znacznie, jednakże tle tych zmian które nastąpiły w Europie po upadku Sowietów pozostajemy ciągle w tyle, poza nami z pewnością jest Bułgaria i Rumunia, ale przecież nasze ambicje i możliwości sięgały znacznie wyżej, niestety zostały zaprzepaszczone pod wpływem czynników zewnętrznych, ale przy walnym udziale postkomunistycznego układu rządzącego w Polsce przynajmniej przez ćwierć wieku po „okrągłym stole”.
Jaką mieliśmy alternatywę poza UE?
Realnie niewiele było możliwości manewrowych w tym czasie, jednakże można było uzyskać znacznie lepsze warunki wejścia do NATO i UE. Nie miejmy złudzeń, to nie nasze „starania” przyniosły nam obecność w tych organizacjach, ale określony interes decydentów i oni ten interes z pewnością zrobili, chociażby na przesunięciu granicy zagrożenia i pozyskania rynku zbytu i zasobów taniej i wykwalifikowanej robocizny.
Obowiązkiem z polskiej strony było zbadanie jak głęboko ten interes sięga i ile za to można dostać. Tylko ciągle aktualne jest pytanie:
Kto ma to zrobić?