Bez kategorii
Like

Czy takie reformowanie oświaty ma sens? Cz.3

25/04/2012
38 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

Zwracam się do rodziców. Niech ktoś z Was zaprzeczy, że nie chciałby oddać swego dziecka na pół dnia, w zaufane „ręce”?

0


 Patrząc na tę walizeczkę z obrazka wprowadzającego, która pomaga mi wizualizować główny problem braku sukcesów na niwie oświatowej, dzisiejsze rozważania skupię na roli pedagoga. W tej ilustracji mieści się także nierealne oczekiwanie „reformatorów”, że wystarczy postawić pedagoga przed zbyt liczną klasą i dokładać do walizki nowe zadania i czynności, aby tenże sprostał swojej misji, za jaką uważał swój zawód.

W poprzednich częściach wskazałam na podstawowy warunek dla dobrych zmian w oświacie, czyli zmniejszenia liczebności klas, co umożliwi zmianę metod codziennych kontaktów nauczyciela z uczniami.

Jeśli od lat nie mamy możliwości uczyć się pracy w grupie, to i nie dziwią mnie trudności z porozumieniem środowisk polskich obywateli w jakiejkolwiek sprawie.

Oczywiście przed nauczycielem stawia się o wiele więcej wymagań, niż trening pracy w grupie.

W okresie tzw. transformacji rodzice słusznie zauważyli, że dziecko i oni powinni być traktowani z szacunkiem dla ich potrzeb w dziedzinie oświaty. Zmiany poszły tak daleko, że nauczyciel otrzymał cały pakiet ministerialnych wskazówek, jak ma się pochylić nad każdym uczniem, żeby wydobyć z niego wszystko, co najlepsze.

Zapomniano dać mu możliwości, żeby właściwie mógł się z tego wywiązać. Nie zmniejszono liczby indywidualności w klasie, nie dołożono godzin wychowawczych, a żeby było lepiej, to dla niepoznaki zdjęto z nazwy ministerstwa słowo „wychowanie”.

Wszyscy stwierdzili, że za wychowanie odpowiadają rodzice, a szkoła ma tylko uczyć. To wszystko nie byłoby takie dziwne, gdyby od nauczyciela nie żądano, że ma kształtować młode umysły. O nie! Nauczyciel dalej ma walczyć o swój autorytet w grupie młodych, ma być partnerem dla rodzica i musi to zrobić SAM, w warunkach nijak przystających do postawionych przed nim zadań. Do tego (do niedawna) bardzo niskie płace za tę pracę, to jakby wisienka na torcie, serwowanym środowisku pedagogicznemu.

O roli nauczyciela, który przestał już być pedagogiem nawet w nomenklaturze zawodów, można by długo, poczynając od chwili, kiedy ten zawód kształtował się przez wieki. Ja tego nie zrobię, bo jest wiele opracowań na ten temat. Choć każdy z nas intuicyjnie czuje, że coś tu nie tak, to, jako potwierdzenie swojej intuicji, może sobie przeczytaćhttp://lzgoda.salon24.pl/

Jako kuriozum uważam, że osoba, która kończy studia nomen omen, pedagogiczne, zatrudniając się w szkole, otrzymuje papier, w którym staje się nauczycielem, a nie pedagogiem? Zawód znany, jako „pedagog”, to inny zakres działań i obowiązków.

Tak się porobiło, że aby mieć kontakt z pedagogiem, zapisujemy się w kolejkę do osoby, która w szkole piastuję tę funkcję, a ta osoba może nas skierować do poradni pedagogicznej „w mieście”, która wyda nam opinię pedagogiczną, która wskazuje nauczycielowi, „co ma robić”. Tak to wygląda. Oczywiście nikt nauczycielowi z takimi wskazaniami, co do jego uczniów, nie zmniejszy liczby uczniów w klasie, nawet, gdyby połowa klasy miała „wskazania”.

 

Pedagog, „prowadzący dziecko” ma kilka wyjść, żeby podołać swojej misji. Może zrezygnować z zawodu, który kocha, może spalić się zawodowo i iść na urlop dla podratowania zdrowia, może powiedzieć sobie, gdzieś w głębi swojego sumienia, że robi ile może, może  też w końcu zobojętnieć na powtarzające się przypadki swoich niepowodzeń pedagogicznych i „przepuszczać” kolejne roczniki przez tę maszynkę – „walizkę”?

Znam środowisko nauczycieli – pedagogów, na tyle blisko, że z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że każdemu z nich (a jeśli nie, to wyjątki) marzy się, by być prawdziwym PEDAGOGIEM. Znam sytuacje, kiedy ci wspaniali ludzie wypalają się zawodowo.

Ludzie uczący nasze dzieci, w kontaktach z mniejszą grupą uczniów ( przykładowe „kółka”, „kluby” zainteresowań) są wspaniałymi pedagogami, a w kontakcie z klasą liczącą 34- 35 indywidualności „świadomych swoich praw”, tracą ten pazur.

„Wypalenie zawodowe” zyskało sobie już miano jednostki chorobowej. Ale komu zależy na tym, żeby nasze dziecko było pod pedagogiczną opieką szczęśliwego pedagoga?

 

Zwracam się do rodziców. Niech ktoś z Was zaprzeczy, że nie chciałby oddać swego dziecka na pół dnia, w zaufane „ręce”?

Który rodzic nie marzy o tym, żeby jego dziecko było pod taką opieką bezpieczne, a wracając do domu, z błyskiem w oczach opowiadało o tym, co było w szkole? Idźmy dalej w marzeniach … nasze dziecko wstaje rano bez ociągania się, bo idzie do szkoły! W miarę zdobywania wiedzy i umiejętności, nasze dziecko oznajmia nam (to nic, że zmienia zdanie, co dwa miesiące), kim chce zostać. My widzimy, że dziecko rozumie sens nauki, mało tego, nasze dziecko jest szczęśliwe.

 

W procesie zmian w edukacji, kierowanie uwagi tylko i wyłącznie na uczniu w procesie kształcenia i wychowania, jest moim zdaniem błędem. Czy nie czas pomyśleć też o szczęśliwych pedagogach, którzy pomagają nam wychować nasze dzieci, a jako profesjonaliści nauczą go wszystkiego, co jest mu potrzebne w jego drodze życiowej?

Jak się nie „wypalę”, to w kolejnych rozważaniach przedstawię czwarty argument za tym, że można połączyć w jedno wszystko to, co rozpakuje naszą walizkę tak, że łatwo poniesiemy ją do CELU. 

0

InaMina

"„ojciec, Ty mi nie mów jak mam robic, Ty rób, jak mówisz"

97 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758