Bez kategorii
Like

Czy politycy są w stanie nam pomóc?!

09/10/2011
472 Wyświetlenia
0 Komentarze
26 minut czytania
no-cover

Obyście jutro nie mieli tylko kaca moralnego, że po raz kolejny daliście się jak małe dzieci oszukać tym, którzy już od przyszłego tygodnia będą mieli Was tam, gdzie słońce nie dochodzi.

0


Słowo „polityk” zazwyczaj kojarzy się negatywnie. Często przywodzi na myśl złodziejstwo, łgarstwo, korupcję i złą wolę. Pomimo tego większość ludzi zdaje się oczekiwać od polityków, że rozwiążą ich problemy, ochronią ich i sprawią, że życie stanie się lepsze. Na każdym szczeblu wyborów, czy to lokalnych czy krajowych, wyborcy są mocno zdeterminowani wybrać polityka, o którym mniemają, że zrobi wszystko, co najlepsze dla ich społeczności czy narodu. Poszukują polityków z doświadczeniem, wiedzą, wizją i ideą. Poszukują przywódcy.

Ale czy wybrani przez nas włodarze, nawet gdyby byli uczciwi i pełni dobrej woli, naprawdę byliby w stanie zmienić nasze życie na lepsze? Spróbujmy się nad tym zastanowić.

Ostatnimi czasy jednym z głównych postulatów stawianych politykom jest stwarzanie nowych miejsc pracy. Lecz, skoro stwarzanie miejsc pracy leży w gestii przedsiębiorców — a nie rządu — jest to niestety zadanie niewykonalne. Rząd może, co prawda, zatrudnić więcej pracowników w administracji, bądź sfinansować z kieszeni podatnika stworzenie poszczególnych posad, lecz przyczyni się to jedynie do spadku zamożności społeczeństwa — ludzie pracujący na tych posadach nie będąc w stanie zarobić na swoje wynagrodzenie — w przeciwieństwie do pracowników sektora prywatnego — będą wymagać coraz to większych ilości pieniędzy pochodzących z podatków, co jeszcze bardziej wydrenuje gospodarkę z kapitału.

Jeżeli stanowisko pracy nie jest rentowne — czyli nie przyczynia się do wygenerowania przychodów w co najmniej takiej wysokości, aby pokryć koszty uzyskania tychże przychodów — wtedy zużywa więcej zasobów niż jest w stanie ich wytworzyć, czyli marnotrawi zasoby, a to w konsekwencji oznacza mniejszą ilość ogólnie dostępnych dóbr i wyższe ceny.

Gdy rząd subsydiuje stanowiska z założenia nierentowne (na przykład „ekologiczne”) i umożliwia ich funkcjonowanie pomimo braku zysku, w ostatecznym rozrachunku i tak skutkuje to zubożeniem gospodarki. Dzieje się tak, gdyż rządowe subsydiowanie odbywa się kosztem naszych dochodów.

Gdy za pomocą podatków zabiera się nam pieniądze, by sfinansować koszty produkcji czegoś, czego dobrowolnie nikt by nie kupił po tak wysokiej cenie (biorąc pod uwagę cenę sprzedaży oraz koszta subsydiów zabranych z naszej kieszeni, aby umożliwić ich produkcję), nasze pieniądze są wyrzucane w błoto. Inne dobra, które chętnie byśmy zakupili, staną się niedostępne, gdyż zasoby niezbędne do ich produkcji zostały zużyte na produkcję dobra subsydiowanego, którego wcale nie chcieliśmy.

Poza stacjami kosmicznymi, bazami wojskowymi oraz innymi tego typu przedsięwzięciami, fundowanymi z podatków i drenującymi gospodarkę z bogactwa, rząd nie jest w stanie niczego stworzyć. Nie ma więc zdolności tworzenia prawdziwych miejsc pracy na wolnym rynku — może co najwyżej „redystrybuować” i regulować.

Trzeba zatem powtórzyć, że tylko jednostki i prywatne przedsiębiorstwa produkują i wytwarzają; to ich pomysłowość i ich kapitał tworzą rentowne miejsca pracy.

Każdego roku większość z istniejących przedsiębiorstw chętnie zatrudniłaby więcej pracowników, gdyby tylko dano jej taką możliwość. Na przykład wyobraźmy sobie przedsiębiorstwo, które ma $100 na opłacenie godziny pracy swoich pracowników. Załóżmy, że zatrudnia ono dziewięciu pracowników, płacąc im średnio $11,11 za godzinę ($11,11 x 9 ludzi = $100). Gdyby istniała możliwość zatrudnienia dziesiątego pracownika, dzięki czemu wzrosłaby produkcja przedsiębiorstwa, dlaczego firma miałaby nie zatrudnić tego człowieka i nie rozdzielić $100 pomiędzy dziesięciu, a nie dotychczasowych dziewięciu pracowników, płacąc im $10 za godzinę ($10 x 10 osób =$100)?

Odpowiedź brzmi: ponieważ rząd — poprzez wprowadzenie płacy minimalnej — uniemożliwia ludziom zatrudnienie się poniżej pewnej stawki. Jako że produktywność pracowników niewykwalifikowanych jest niska, zaś oni sami nie są (jeszcze) w stanie zapracować na swoje wynagrodzenie, stają się oni przy prawnym minimum nierentowni, przez co pozostają bezrobotni.

Szczególnie teraz bezrobocie jest niezwykle wysokie, a to wskutek zaburzenia gospodarki, wywołanego rządową ekspansją kredytową. Dała ona przedsiębiorstwom ekonomiczny bodziec do przenoszenia kapitału i siły roboczej do sektorów gospodarki, które bez tej ekspansji okazałyby się nierentowne (na przykład budownictwa mieszkaniowego).

Owo zaburzenie wciąż utrzymuje się wskutek pakietów stymulacyjnych i subsydiowania, zaś ciągły dodruk pieniądza — pieniądza sztucznie utrzymującego w pionie bankowe bilanse, czego niestety nie da się powiedzieć o realnej gospodarce — zapobiega spadkowi cen, ujawnieniu strat z błędnych inwestycji i przez to odpływowi kapitału i siły roboczej tam, gdzie byłyby prawdziwie rentowne. Gdyby politycy pozostawili gospodarkę samej sobie, banki znowu zaczęłyby pożyczać, zaś te przedsiębiorstwa, które by przetrwały, stałyby się bardziej stabilne, przynosiłyby większe zyski i chętniej zatrudniałyby nowych pracowników.

Kolejnym przykładem społecznych oczekiwań wobec rządu jest domaganie się od władz, by wspierały nas finansowo. Wyborcy akceptują proponowane przez polityków ubezpieczenie od bezrobocia, subsydia oraz transfery środków z różnych źródeł. Ale aby można redystrybuować bogactwo, trzeba je wpierw komuś zabrać. Wyborcy zwykle nie zastanawiają się nad tym, myśląc, że otrzymane przez nich pieniądze pochodzą głównie od bogaczy, którzy według nich i tak mają za dużo.

Nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że większość majątku bogaczy to nie domy, samochody i jachty, lecz fabryki, maszyny, narzędzia i technologie. Poprzez ich akcje, obligacje, prywatne inwestycje, przedsiębiorstwa i inne aktywa, majątek bogatych występuje głównie w formie kapitału. Innymi słowy, bogaci posiadają większość narzędzi, których używamy w pracy do produkcji dóbr i świadczenia usług. Poza tym wszystkim, płacą oni nam za produkowanie rzeczy, które konsumujemy jako społeczeństwo!

Im więcej pieniędzy pozwolimy zabrać bogatym obywatelom — zarówno poprzez opodatkowanie jak i inflację — tym mniej pozostanie kapitału, usprawniającego pracę rąk ludzkich i mniej będziemy w stanie wyprodukować. To oznacza mniej dóbr i wyższe ceny, innymi słowy: spadek płac realnych.

Kolejne pakiety stymulacyjne działają dokładnie tak samo. Podczas gdy przedsiębiorstwa pilnie potrzebują każdej porcji możliwego do zdobycia kapitału, my im go zabieramy, aby go skonsumować. Gdybyśmy zamiast tego pozostawili go inwestorom i ich przedsiębiorstwom, mogliby oni zapewnić nam więcej miejsc pracy, więcej dóbr i wyższy standard życia. Kapitał w rękach bogaczy pomnoży się i zapewni więcej dóbr konsumpcyjnych.

Gdy zabieramy kapitał bogatym i oddajemy reszcie społeczeństwa do konsumpcji, ponosimy nie tylko koszty samego kapitału, ale również koszty utraconych korzyści, które kapitał mógłby wytworzyć.

Wybieramy polityków także po to, by chronili nas przed rzekomo nikczemnymi firmami — czyli przed organizacjami, które dostarczają nam niemal wszystkich posiadanych przez nas przedmiotów. Politycy najchętniej czynią to za pomocą regulacji. Lecz tym, co nas rzeczywiściechroni, są prawa stojące na straży naszej własności i strzegące nas przed agresją — regulacje najczęściej po prostu umożliwiają pewnym grupom osiąganie korzyści kosztem innych grup. Regulacje nigdy nie przyczyniają się do dobra jednostek.

Regulacje takie jak prawo antymonopolowe chronią mniej konkurencyjne firmy przed stawieniem czoła konkurencji.

Regulowanie służby zdrowia, które rzekomo ma nam zapewnić najlepszą opiekę medyczną, w gruncie rzeczy ogranicza podaż usług lekarskich i podnosi koszty opieki. Aby rozwiązać ten problem, rząd płaci — i zmusza do tego wielkie przedsiębiorstwa — za naszą opiekę medyczną. Ostatecznym skutkiem jest sztucznie ograniczona podaż i zwiększony popyt na usługi medyczne, co prowadzi do podwyżki kosztów dwukrotnie wyższej od stopy inflacji, sprawiając, że opieka medyczna staje się dla wielu zbyt droga.

Regulacje środowiskowe i energetyczne uniemożliwiają nam korzystanie z bezpiecznej i czystej energii atomowej; uniemożliwiają koncernom naftowym dokonywanie odwiertów na lądzie i zmuszają je do wiercenia w mniej bezpiecznych strefach z dala od brzegu, co prowadzi do wycieków ropy. Przyczyniają się również do okresowych braków benzyny i wyższych cen ropy w ogólności.

Regulacje dotyczące transportu lotniczego skutkują opóźnieniami lotów, wielogodzinnymi korkami na płytach lotnisk, a na lotniskach korzystających z rządowych monopoli przesadnymi przepisami bezpieczeństwa. Umożliwiają one również liniom lotniczym pobieranie znacznie większych opłat dzięki przepisom ograniczającym konkurencję: krajowe linie lotnicze są chronione przed konkurencją zagraniczną, zaś linie lokalne z wielkich miastach USA są chronione przed krajową konkurencją przez ich rodzime rady miejskie — tak jak w mojej rodzinnej Atlancie, gdzie władze miasta ochraniają Deltę przed konkurencją ze strony Southwest czy JetBlue.

Analogicznie, rządowe regulacje dotyczące wodociągów skutkują niedoborem wody w wielu stanach. W wielu krajach rządowe regulacje energii elektrycznej, oświetlenia i usług telekomunikacyjnych „fundują” mieszkańcom nieustanne przerwy w dostawach i zmuszają ich do oczekiwania tygodniami bądź miesiącami na dostęp do tych usług.

Przykładami szkodliwych regulacji można by zapisać tysiące stron. Gdyby nie regulacje — jako że wszystkie skutkują zmniejszoną produkcją dóbr i usług — mielibyśmy wielokrotnie więcej dóbr i usług, niż mamy i żylibyśmy na znacznie wyższym poziomie.

Kolejnym sposobem, dzięki któremu politycy „chronią” nas przed przedsiębiorcami jest „dostrajanie” gospodarki. Na przykład: zamiast pozostawić ustalanie stopy procentowej rynkowi, rząd wybiera lepszą dla nas stopę, aby (rzekomo) pobudzić wzrost gospodarczy i „złagodzić cykl koniunkturalny”.

W tym celu tworzy z powietrza pieniądz i wstrzykuje go do gospodarki. Nowy pieniądz wpływa na konsumentów oraz ceny aktywów (ostatnimi czasy na ceny nieruchomości) i wysyła przedsiębiorcom fałszywy sygnał do zadłużania się i inwestowania w sektorach, w których — gdyby obowiązywały ceny rynkowe — nie zainwestowaliby. Jest to przyczyną cyklów koniunkturalnych, kryzysów finansowych, niszczenia kapitału, recesji i powszechnego nieszczęścia. Zatem koniec końców rząd udziela obywatelom oczekiwanej przez nich pomocy w postaci bezrobocia, wzrostu cen, spadku oszczędności i niepewnej przyszłości.

Raz za razem wybieramy do samorządów i rządu polityków, od których oczekujemy poprawy naszego życia — lecz oni nie są w stanie tego zrobić. Wszystkie problemy, które chcielibyśmy ich rękami rozwiązać, są skutkami ich wcześniejszych działań, podjętych właśnie po to, by przychylić nam nieba.

Prawda jest taka, że politycy nie mają bladego pojęcia, w jaki sposób mogliby nam pomóc; nie wiedzą też za bardzo, co właściwie robią. Lecz nie ma to dla nich znaczenia, ponieważ liczą się dla nich tylko głosy i chwała „przewodzenia narodowi”. W rzeczy samej, żeby zostać wybranymi sprzedają cudzą własność — właściwy środek do osiągnięcia dobrobytu — za głosy.

Dlatego też, zarówno by uzyskać głosy, jak i sprawiać wrażenie pomocnych nam, uciekają się wciąż i wciąż do tych samych, starych, sprawdzonych metod — drukowanie pieniędzy, opodatkowywanie bogatych, oferowanie pakietów socjalnych, „inwestowanie” w nowe gałęzie przemysłu, wprowadzanie pakietów stymulacyjnych, podnoszenie płacy minimalnej itd. I tak w kółko, dekada po dekadzie, wyczerpując zasoby naszego kapitału, redukując naszą zdolność do pomnażania bogactwa i zwiększania realnych płac.

Ironią jest, że nawet wtedy, gdy wyborcy nie dostrzegają z perspektywy czasu żadnych pozytywnych skutków rządowej walki z biedą, bezrobociem, obniżania cen, podnoszenia ich stopy życiowej oraz próby ustabilizowania gospodarki, głosują wciąż i wciąż, dokładnie na tych samych ludzi, którzy obiecują im wciąż to samo. I podczas każdych wyborów słuchają polityków, którzy obiecują im znów to samo, starając się wybrać, który z nich okaże się bardziej pomocny.

Powinniśmy więc już zauważyć, że „doświadczony” polityk to taki, który jest najbardziej kompetentny w kupowaniu głosów, niszczeniu bogactwa i manipulowaniu gospodarką. Powinniśmy dostrzec, że głosując na „przywódcę” i jego „plany”, wybierzemy raczej dobrego aktora, którego „plan” to tradycyjne socjalistyczne chwyty — choć przystrojone w nowe szaty, takie jak nowypodatek dla bogaczy czy nowyprogram (czyli mechanizm redystrybucyjny), mający pomóc „wykluczonym”.

Powinniśmy również zrozumieć, że polityk uważany za „posiadającego wiedzę” czy „kompetencje” jest po prostu kimś, kto nie jest w ciemię bity i wie, jak stylowo i efektywnie kraść, kłamać i krzywdzić obywateli — kimś, kto robi to już od dawna.

Przeciętny wyborca nie zdaje sobie sprawy, że najskuteczniej i najbezpieczniej przyczyni się do poprawy jego losu to, przed czym oczekuje on ochrony swoich polityków: wolny rynek.

Wolny rynek przyczyniłby się do wzrostu ilości kapitału, który zwiększyłby produktywność pracy, co z kolei poskutkowałoby wzrostem wolumenu dóbr i usług, który doprowadziłby do obniżki cen i wzrostu siły nabywczej płac. Lecz aby to osiągnąć, trzeba koniecznie umożliwić właścicielom kapitału zachowanie ich własności.

Wtedy pracownicy nie potrzebowaliby rządowej pomocy, gdyż byłoby mnóstwo dostępnej dla każdego pracy — razem z niedrogim ubezpieczeniem zdrowotnym, które jednostki kupowałyby dla siebie — gdyż pracy zawsze jest więcej niż rąk do jej wykonywania (a nie byłoby kontroli płac, uniemożliwiających pracownikom zatrudniania się poniżej pewnych stawek). Rządowe transfery i „usługi” zostałyby zastąpione przez wzrost płac.

A co najważniejsze, wraz ze wzrostem produkcji wzrosłaby realna płaca każdego pracownika (a ci przedsiębiorcy, którzy swoją produkcją lepiej zaspokoiliby potrzeby konsumentów, osiągaliby stosownie większe zyski).

Tak samo na wolnym rynku nie potrzebowalibyśmy „ochrony” rządu, gdyż chroniłaby nas zawzięta konkurencja wolnorynkowa. Gdyby jakaś firma próbowała nam narzucić zbyt niskie wynagrodzenie za pracę albo zbyt wysokie ceny swoich produktów, od razu pojawiłoby się jedno z wielu innych przedsiębiorstw, które — w celu pozyskania nas jako klientów bądź pracowników — oferowałoby wyższe płace bądź niższe ceny. Przedsiębiorstwa starałyby się wdrażać mniej kosztowne techniki produkcji, co można łatwo osiągnąć udostępniwszy im większą ilość kapitału. Im więcej kapitału zwiększającego produktywność pracy zostanie zaangażowane, tym większe będą rynkowe płace.

A bez rządowych manipulacji przy stopach procentowych i drukowania pieniędzy, błędne inwestycje nie występowałyby na szeroką skalę, nie byłoby więc recesji i kryzysów finansowych. W tej sytuacji ceny — zamiast rosnąć —nieustannie by spadały a nasze życie ulegałoby stopniowej poprawie. Żaden polityk nie zapewni nam dobrobytu.

Żaden planista nie określi, co jest najlepsze dla nas wszystkich i każdego z osobna. Gospodarka opiera się na ludzkim działaniu i indywidualnych decyzjach. Żaden polityk nie pomoże przedsiębiorstwom produkować efektywniej, ani nie doradzi im, jak bardziej zadowolić konsumentów. Biorąc pod uwagę ceny rynkowe i osiągane zyski, przedsiębiorcy najlepiej reagują na to, czego my — jednostki — chcemy od naszego życia. Jeśli ich ocena będzie poprawna i wyprodukują to, czego nam trzeba, osiągną sukces. W przeciwnym razie zbankrutują.

Rząd z kolei narzuca nam swoją wolę i nie przejmuje się rachunkiem zysków i strat, określającym, czy udało mu się zadowolić swoich „konsumentów”, czy też poniósł on porażkę i przyczynił się do zmarnotrawienia środków. Jako że nie jest w stanie określić finansowego rezultatu swoich działań, będą one w ostatecznym rozrachunku zawsze prowadzić do zubożenia społeczeństwa. A skoro rząd jest monopolistą, jesteśmy na niego skazani, gdyż nie dopuszcza on na swoim polu żadnej konkurencji.

Wyborcy zawsze wybierają polityków, którzy „zrobią dobrą robotę”. Ale co to jest „dobra robota”? Uważamy, że politycy działają dobrze, jeśli gospodarka działa dobrze. Ale bardzo łatwo wytworzyć iluzję sprawnie działającej gospodarki przez drukowanie pieniądza czy też sztuczne — i tymczasowe! — napompowanie indeksów giełdowych, PKB czy zatrudnienia.

Jedynym realnym sprawdzianem tego, czy „dobra robota” została wykonana, jest to, czy łatwiejsze stało się  dla obywateli — wszystkich obywateli — osiąganie z roku na rok wyższego standardu życia przy przepracowaniu takiego samego czasu.

Tak naprawdę politycy mogą jedynie udawać, że wykonują porządną pracę, gdyż to przedsiębiorstwa i konsumenci, a nie politycy, kształtują gospodarkę — chyba że politycy akurat sypią piasek w gospodarcze tryby.

Jedyny sposób, w jaki politycy mogą naprawdę pomóc gospodarce — i nam samym — to (1) usunąć się z drogi i (2) odkręcić działania, którymi zaburzyli gospodarkę wcześniej.

W istocie wcale nie potrzebujemy polityków: to prawo chroni nas i naszą własność. I dopóki jakiś polityk nie przyjdzie poprosić nas o poparcie w zamian za przywrócenie wolnego rynku i wolności w ogóle, nie ma powodu, dla którego mielibyśmy udzielać komuś poparcia, czy też głosować w wyborach na polityków i ich szkodliwe wymysły.

Kelly: Czy politycy są w stanie nam pomóc?

0

RAJan

"Prawy Wolnosciowiec (czyt. paleolibertarianin, minarchista, etc.). RAJ - antysystemowa formacja przeciwników fiskalizmu i biurokracji, dazaca do pelnej autonomii jednostki od terroru panstwowego (FRI - "Wolnosc, Prawosc, Niepodleglosc")."

60 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758