Uważam, że nie może być zgody, ani naszej – obywateli, ani zgody polityków na obecność w przestrzeni publicznej przedmiotów o niejasnej i niezrozumiałej wymowie.
Ponieważ to co zrobiła Nieznalska z bramą stoczni gdańskiej poruszyło mnie bardzo, postanowiłem napisać kilka słów na temat tego eventu. Nie wierzę bowiem już od wielu lat w to, że tak zwana sztuka nowoczesna ma charakter taki jak deklarują uprawiający ją artyści. Nie jest to także żadna hucpa, jak chcą przeciwnicy i szydercy, którzy z awangardy i awangard się naśmiewają. To jest bardzo poważna sprawa, a przekonuje mnie o tym każdorazowo upiornie poważne oblicze Katarzyny Kozyry. A nawet Sierakowskiego, choć doprawdy patrząc nań trudno doszukiwać się tam jakichś znamion powagi.
Otóż Nieznalska niepotrzebnie powiesiła tego Lenina, bo jeśli ktokolwiek miał jeszcze jakieś wątpliwości co do istotnej funkcji tej sztuki, to musi się ich pozbyć. Jest to mianowicie imperialna propaganda. Taka jak za najlepszych czasów towarzysza Breżniewa czy Adolfa Hitlera. Podana oczywiście w innym sosie, ale nie ma to znaczenia. I nie jest również przypadkiem, że event ten aranżuje się właśnie teraz po wygranych przez Putina wyborach. Imperia bowiem już dawno przestały zaznaczać swoją obecność w przestrzeni piramidami z ludzkich głów. Teraz robią to o wiele dyskretniej. Między innymi w taki właśnie sposób. Po co? Spyta ktoś. Po to by zaznaczyć należący do nich teren. Znak musi być widoczny i musi znaczyć. Motłoch dostanie do dyskusji różne narracje i narracyjki. Oraz szczere zapewnienia oficerów drugiego frontu walki z ciemnotą, czyli politruków zwanych krytykami, że to nie tak, że ludzie nie rozumieją, a to chodzi w rzeczywistości o coś innego. Znamy to już od dawna i kit ten wciska się na wszystkich wyższych uczelniach, które kształcą tak zwanych humanistów. Kształcą ich właśnie w taki sposób, by stawali bezradni wobec takich prowokacji i musieli się zastanawiać – co jest ważniejsze – to co ojciec mówił w domu, czy to co mądry pan sączył do uszu na wykładach. Czy może to jest sztuka prawdziwa czy może nie jest i jak kwestia owa rzutować będzie na znajomość ze miłą Krysią, która lubi sobie posłuchać o takich duperelach i podnosi jej to samoocenę.
Jeśli ktoś jeszcze nie rozumie napiszę wprost – bluźnić można tylko głośno i wyraźnie. Nie istnieje coś takiego jak dyskretne bluźnierstwo, bo dyskrecja zaprzecza istocie bluźnierstwa. Tak więc oni muszą te rzeczy pokazywać publicznie i obserwować naszą reakcję, a decyzje polityków dotyczące tych kwestii również są znamienne. I pamiętam jak Lech Kaczyński zgodził się na wystawienie w centrum miasta muzeum sztuki nowoczesnej. Zamarło mi serce, ale całe szczęście artyści i krytycy pokłócili się o pieniądze i nikt tego syfu nie zbudował. Powtarzam decyzje polityków dotyczące eksponowania tych rzekomych prowokacji artystycznych są ważne i dużo znaczą. Bynajmniej nie określają one stosunku polityka do sztuki w ogóle, bo zwykle taki polityk ma sztukę głęboko w plecach, a sztukę awangardową to nawet głębiej. Oni te decyzje wydają, bo taki jest przymus. Po prostu. Znak znaczy – pamiętajmy o tym. I nic tu nie jest przypadkowe.
Czy tak było od początku? Myślę, że od chwili kiedy kontury postaci na obrazach uległy całkowitej destrukcji – tak było. Propaganda dokręcona do tej całej sztuki i wielkie nazwiska miały jedynie uwiarygodnić istotny i zakryty przez oczami profanów sens niektórych dzieł. Piszę – niektórych – bo przecież trudno podejrzewać, że cała ta gromada gamoni, zwanych artystami awangardowymi, nagle zaczęła wykonywać czyjeś polecenia. Oni po prostu się w tym realizowali szczerze. Szczerze wystawiali te śmieci, wierząc, że przyczyniają się do jakiegoś rozwoju, albo coś poszerzają albo idą w awangardzie. Tak było. Dziś już tak nie jest bo tym śmieciem się handluje, jest to piramida finansowa, jedna z najtrwalszych, no i na każde dzieło można dostać jakieś granty, z licznych na naszym globie fundacji i stowarzyszeń.
Podstawowe usprawiedliwienie tej całej sztuki czyli eksperyment formalny i tak zwane wartości artystyczne, które się mają gdzieś tam ujawniać, jest od samego początku kłamliwy i oszukany. To jest czysta wprost brednia. Nikogo nie interesuje rosyjski konstruktywizm czy jakaś inna podobna bzdura. Myślę jednak, że ciekawą byłaby próba zinterpretowania tego całego śmiecia w sposób symboliczny. Nie wiem co z tego by wyszło, zważywszy na to, że istnieją różne obszary symboliki, niekoniecznie trzeba imać się symboliki chrześcijańskiej, do której się przyzwyczailiśmy. Ot, choćby taki Lenin – symbol rewolucji i ateizmu.
Uważam, że nie może być zgody, ani naszej – obywateli, ani zgody polityków na obecność w przestrzeni publicznej przedmiotów o niejasnej i niezrozumiałej wymowie. I nie jest to wbrew pozorom aberracja. Pomnik musi być podpisany i każdy ma wiedzieć co on przedstawia. Różne barbapapy stojące w parkach i na skwerach nie muszą być tym czym się wydają. Mogą być – prócz tego co ja tu sugeruję – po prostu pretekstem do wydrenowania budżetu dzielnicy z kilkuset złotych. I na to nie może być naszej zgody. Lenina trzeba usunąć administracyjnie. Oznacza on bowiem to co widać i nic się za tym nie kryje. Oznacza on podporządkowanie nas na powrót imperium. Jeśli nie uda się go zdjąć to znaczy, że jest pozamiatane. Możemy tylko czekać na manifestację pierwszomajową.
Tradycyjnie zapraszam na stronę www.coryllus.pl, gdzie można kupić książki i płyty, oraz do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, a także do księgarni ojców Karmelitów w Poznaniu przy Działowej 25. Książki są do kupienia także w polskiej księgarni w Londynie mieszczącej się w budynku POSK.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy