Zapłaciłem na stacji benzynowej 4,72 zł za litr benzyny, której biorę na szczęście niewiele, gdyż od lat używam gazu. Uświadomiłem sobie jednak, że w tym momencie zostałem bezczelnie obrabowany z prawie 2,80 zł na jednym litrze, gdyż wszelkie podatki, akcyzy i opłaty sięgają 59 % ceny detalicznej.
W tym totalnym rabunku zainteresowani są wszyscy oprócz klienta, bowiem przy tym poziomie ceny drugorzędną rolę odgrywają koszty producenta, które normalnie powinny być podstawą kalkulacji ostatecznej ceny sprzedażnej produktu.
Cena ropy naftowej w tej chwili jest najwyższa od roku 2014.
Co to oznacza w praktyce?
Dla konsumentów zwiększenie wydatków czyli zubożenie, dla producentów podniesienie kosztów wytwarzania i w konsekwencji zwyżkę cen innych produktów.
Dla gospodarki światowej zahamowanie rozwoju.
To wszystko są oczywistości, czy jednak na tym kończą się skutki podwyżki cen ropy?
Przed laty, kiedy cena ropy rosła niebotycznie przekraczając grubo 100 USD za baryłkę pisałem, że tytuł przedwojennej książki Zischki „Nafta Rządzi Światem” staje się bardziej aktualny niż w owym czasie kiedy wydobycie ropy wynosiło niecałe trzysta milionów ton rocznie w zestawieniu z obecnymi czteroma miliardami ton.
Udział produktów naftowych w globalnym produkcie to przynajmniej 10 %, czyli jest to najpoważniejsza pozycja rzeczowych wydatków.
Jednakże w porównaniu z omawianymi niedawno przeze mnie światowymi długami obciążającymi ludzkość rocznymi wydatkami ponad 20 % globalnego PKB – nie jest to pozycja największa.
Trawestując Zischkę można powiedzieć że „światem rządzą długi”, ale i nafta ma też swoje znaczenie.
Za petrodolary chętnie ofiarowują swoje usługi kraje rozwinięte, z Niemcami i Japonią na czele budują najwyższe domy na świecie, sztuczne wyspy i temu podobne zachcianki naftowych szejków.
Najważniejsze jest jednak to, że korzystają z nich organizacje terrorystyczne, pobierające haracz nawet od tych krajów islamskich, które jak Arabia Saudyjska są przeciwne wojnie ze światem zachodnim.
Z nich też utrzymują się reżimy w Rosji, Iranie czy Wenezueli, a najwięksi importerzy –Stany Zjednoczone, UE i Japonia, ostatnio też Chiny, są zupełnie bezradni wobec aroganckich i najczęściej zaskakujących decyzji biednych krajów Opec, z których niemal wszystkie pozbawione wpływów z ropy natychmiast bankrutują.
Normalne funkcjonowanie gospodarki wymaga relatywnej stabilizacji cen podstawowych surowców i nośników energii i rzeczywiście niemal we wszystkich dziedzinach sytuacja na światowym rynku jest opanowana na tyle, że można bezpiecznie prowadzić produkcję, poza jednym istotnym elementem – ceną ropy, a to
ze względu na jej nieprzewidywalność, która może obalić każdą kalkulację.
Zadziwiające, – najpotężniejsze państwa świata nie mogą sobie poradzić z garstką niewiele znaczących krajów, a w większości nawet kraików.
Jest to możliwe chyba tylko dlatego, że to nie Opec, ale spisek największych koncernów naftowych stoi za skokami cen ropy, a w ślad za nią i gazu ziemnego.
Jest to jednak zabawa dość niebezpieczna i może doprowadzić do bardzo złych skutków obejmujących także i sprawców.
Na tym jednak nie kończą się skutki gwałtownego skoku cen ropy, grozi bowiem zawaleniem cała konstrukcja światowej polityki Trumpa.
Wszystkie sankcje i groźby stosowane przez niego w stosunku do jawnych przeciwników lub przynajmniej niechętnych w stosunku do próby restytucji amerykańskiego przewodnictwa na świecie są niewiele warte w zestawieniu z uzyskaną obniżką cen ropy do poziomu nawet poniżej 40 USD za baryłkę.
USA były w stanie utrzymać ten trend i wymusić na eksporterach stabilizację ceny.
Wystarczyło zapowiedzieć, że w przypadku redukcji wydobycia wprowadzą dotacje dla amerykańskich, a nawet i innych producentów, nie mogących utrzymać się w tych ramach cenowych.
Okazało się jednak że lobby naftowe jest zbyt silne i zmusiło do rejterady prezydenta.
Jeżeli ten stan utrzyma się na dłuższą metę to będzie niezbędna reasumpcja dotychczasowej polityki.
Trump może sobie darować pogróżki wobec Korei Płn. czy deklaracji na rzecz Izraela, nie może jednak dopuścić do wzrostu siły wrogów Ameryki zarówno ze względu na interes jego kraju, jak też z uwagi na los jego prezydentury.
Powtórka z nieszczęsnych rządów Obamy oznacza dla Trumpa nie tylko przegraną w wyborach, ale nie wykluczoną konieczność odejścia z urzędu przed upływem kadencji.
Obama mógł liczyć na swój elektorat nawet w najgorszej dla USA sytuacji międzynarodowej, gdyż dla tego elektoratu los państwa jest obojętny, liczą się tylko pieniądze jakie można od niego wyłudzić.
Trumpowi niepowodzenia nie darują jego właśni wyborcy liczący na odzyskanie roli państwa przodującego na świecie.