W bankrutującej Unii Europejskiej Niemcy sięgają po przywództwo polityczne. Nowy hegemon bezwzględnie wykorzystuje trudną sytuację Grecji, Hiszpanii i Włoch i narzuca neokolonialne rozwiązania suwerennym państwom
Szczyt w Brukseli pokazał, że kierowane pod adresem kanclerz Angeli Merkel apele, by zamiast zmuszać kraje peryferyjne UE do ostrych restrykcji oszczędnościowych, Berlin zgodził się na politykę pobudzania wzrostu za pomocą inwestycji i zwiększenia konsumpcji, nie znajdują odzewu.
– Niemcy, nie godząc się wspierać finansowo krajów dotkniętych kryzysem, bez koncesji politycznych, nawiązują do antysolidarnościowej polityki, którą stosowały w przeszłości – zwraca uwagę dr Cezary Mech, ekonomista. Dlatego politycy europejscy, a nawet George Soros, znany finansista i spekulant amerykański, krytykują kanclerz Merkel, oskarżając Niemcy o kolonializm i stworzenie systemu zależności państw peryferyjnych UE od Niemiec na wiele lat.
– Dlaczego jednak Niemcy mieliby spieszyć z pomocą w sytuacji, kiedy mimo kryzysu zapotrzebowanie na niemieckie produkty powoduje wzrost gospodarczy, bezrobocie jest na rekordowo niskim poziomie od 20 lat i nadal spada, a wyjątkowo niskie koszty obsługi długu pozwalają na dodatkowe wydatki? – zastanawia się dr Mech.
Wszystkie wskaźniki mówią, że beneficjentem obecnego potężnego kryzysu strefy euro jest gospodarka niemiecka. Osłabienie wspólnej waluty poprawiło konkurencyjność niemieckich towarów, np. eksport niemiecki poza UE wzrósł od 2009 r. o 42 proc., osiągając ponad 420 mld euro. Eksport do krajów Unii jest jeszcze wyższy – o 200 mld euro. Od 2004 r. nadwyżka bilansu płatniczego Niemiec przekracza co roku 100 mld euro. W tym samym czasie, gdy Berlin nie wie, co zrobić z rosnącą górą pieniędzy, kraje peryferyjne Unii dławi narastający deficyt budżetowy. Gdy w Grecji i Hiszpanii bezrobocie wśród młodzieży przekracza 50 proc., a we Włoszech 35 proc., w Niemczech systematycznie spada i od dwóch lat wynosi poniżej 10 procent.
Postawieni wobec niemieckiego dyktatu europejscy politycy zastanawiają się nad brakiem adekwatnej reakcji Berlina na postępujący rozpad eurostrefy. Kanclerz skarbu Wielkiej Brytanii George Osborn suponuje nawet ukryte dno obecnych turbulencji gospodarczych: wywołanie kryzysu euro ma wymusić na potraktowanych kuracją szokową społeczeństwach aprobatę dla działań, których w innym przypadku nie można byłoby przeprowadzić. O jakie działania chodzi? – W efekcie pogłębiającego się kryzysu, zamiast spodziewanego upadku euro, możemy mieć skok do przodu w kierunku znacznie głębszej integracji. Wszystko zmierza w kierunku powstania scentralizowanego molocha europejskiego pod egidą Niemiec, pod wielokrotnie eksponowanym przez kanclerz Merkel hasłem: "Więcej Europy, nie mniej Europy" – diagnozuje dr Cezary Mech.
Ruchy tektoniczne w Unii Europejskiej sprzyjają tym wielkomocarstwowym planom Berlina. Nasz zachodni sąsiad nie musi i nie chce już ukrywać swoich ambicji za narracją o winie za II wojnę światową (sprawna polityka historyczna konsekwentnie zdejmuje z Niemców odium sprawców, nadając im status ofiary) i holokaust. Hasło "wspólnej Europy" też nie ma takiej siły nośnej, jak wtedy, gdy tłumaczono, że obecność Niemiec we wspólnotach europejskich to sposób na temperowanie ich władczych zapędów. W wyłaniającej się nowej konstrukcji politycznej Starego Kontynentu niemieckie państwo staje się suzerenem, wasalizującym za pomocą instrumentów ekonomicznych kolejne europejskie stolice."