Moje doświadczenia z leczeniem.
Cofając się w czasie. Gdy stan zdrowia pogorszył mi się w na tyle, że odczułem dyskomfort fizyczny, wybrałem się do swojego neurologa. Wydawało się to naturalnym posunięciem. Poprosiłem o badania. Usłyszałem pytanie:
– Po co?
Pani doktor poczuła się urażona moim brakiem zaufania do leczenia jakie podjęła.
– Przecież przypisałam Panu leki na chorobę. Czego Pan jeszcze chce ode mnie?
Prawdę mówiąc poczułem się wtedy fatalnie. Jak niewdzięcznik. Pani doktor tyle dla mnie robi, a ja grymaszę. I jeszcze złośliwie brnę dalej:
– Na chorobę, owszem, te leki są. Tylko nie na moją.
Panią neurolog aż zatkało.
– Po czym Pan tak wnioskuje? – ciągle zachowywała spokój i klasę.
– Może po tym, że mi nie pomagają, a może po tym, że zostały zastosowane bez uprzednich badań.
Wiem, wiem.Tak się nie rozmawia z lekarzem. Pani doktor jednak wykazała, po raz kolejny, klasę i spokój:
– Więc niech Pan sobie znajdzie innego neurologa, bo ja skierowania nie dam.
I nie dała.
Moja znajoma ma koleżankę. Lekarza ogólnego, która przyjaźni się z ortopedą. Kolega tego ortopedy jest neurologiem w szpitalu, do tego ordynatorem. W taki, jakże typowo polski, sposób znalazłem się na oddziale neurologicznym gdzie mnie dość dokładnie przebadano. I wreszcie wiem co mi dolega.
Mój niemiecki kolega, gdy usłyszał w jaki sposób znalazłem się w szpitalu, to się zdziwił i zapytał:
– Nie lepiej było pójść do neurologa po skierowanie?
Nawet chciałem mu to wytłumaczyć, ale machnąłem ręką: ja za bardzo tego nie rozumiem więc jakim cudem on miałby zrozumieć?
Pewien znany amerykański pisarz, który z wykształcenia jest lekarzem, powiedział: "Gdyby w ogóle nie było lekarzy bylibyśmy ogólnie zdrowsi." To zdanie dało mi do myślenia. Suche fakty: kiedyś w pewnym bardzo bogatym kraju europejskim lekarze strajkowali. Parę lub kilka tygodni. Skutek? Śmiertelność spadła o 40%.
Dowcip:
Stoi na szpitalnym korytarzu dwóch lekarzy:
– Wie kolega, że ten Kowalski z pod siedemnastki, no ten który miał umrzeć miesiąc temu. I wie kolega co? On ciągle żyje!
Drugi lekarz podrapał się po brodzie i z zafrasowaną miną odparł:
– Cóż, czasami medycyna bywa bezsilna!
Dla mnie to żaden dowcip. Bardzo podobny dialog między lekarzami słyszałem na własna uszy.
Oprócz tego, że w szpitalu dowiedziałem się co mi dolega, to zostałem skierowany na 4-tygodniową rehabilitację. Miałem też to szczęście, że na oddziale rehabilitacyjnym testowano nowe urządzenie, rezonans stochastyczny. Firma zajmująca się sprzedażą tego urządzenia na terenie Polski wypożyczyła je na miesiąc czasu celem przetestowania. Sprzęt jest w Niemczech popularnym przyrządem w leczeniu pewnych schorzeń. W Polsce praktycznie nieznany. Mało lekarzy wie w ogóle, że takie coś istnieje. Nawet osoby handlujące sprzętem rehabilitacyjnym często o nim nie słyszeli.
Przyjeżdżam w określonym dniu do S. Razem ze mną osoba, która pomaga mi w niesieniu niezbędnych rzeczy na tak długi okres czasu.Trzy torby. Po wyjściu z autobusu czeka mnie jeszcze 3-kilometrowy marsz do szpitala. Przychodzę spocony i ledwo żywy. Wstępne badania. Dwa dni po kolei mam zabiegi na rezonansie stochastycznym. Nic szczególnego. Dwadzieścia minut wibracji. Trochę mnie tylko potrzepało. Jestem nieco rozczarowany. Więcej się spodziewałem od urządzenia za około 60 tys. złotych. Po dwóch dniach kto chce może jechać na parę dni do domu na święta. Jadę. I zdziwienie. Mogę się poruszać całkiem sprawnie bez laski. Cud. Po powrocie jeszcze z 15 zabiegów na tym rezonansie. Do domu wracam z laską przywieszoną do plecaka, a torby, z którymi przyjechałem niosę sam.
Jakoś dwa dni po powrocie z rehabilitacji napotykam swojego lekarza. Mówię "dzień dobry" i idę dalej. Odpowiada lecz patrzy jakoś dziwnie. Dopiero po chwili załapałem jak to może wyglądać z jego strony. Od miesięcy się skarżę na problemy z chodzeniem, a tu chodzę sobie normalnie, bez laski. Oszust.
Po miesiącu dobroczynne działanie rezonansu stochastycznego zaczęło słabnąć aż całkiem zanikło. Najśmieszniejsze, że gdy ponownie chciałem skorzystać z dobrodziejstwa tego urządzenia już go nie było. Pani ordynator szpitala rehabilitacyjnego powiedziała:
– Uznałam, że to nie przydatny sprzęt i oddałam. Tyle pieniędzy za wibrator. Musiała bym chyba zwariować żeby za niego tyle dać.
To przykład, że głodny sytego nigdy nie zrozumie. Można być najlepszym lekarzem w swojej specjalności, a i tak chory będzie wiedział lepiej czego mu potrzeba. I nikt go nie wysłucha. Nie ma się czemu dziwić. Jakby tak się zastanowić i pomyśleć to lekarze mają inne cele niż pacjenci. I to różne o 180 stopni. Pacjent chce być zdrowy. Gdyby wszyscy byli zdrowi to lekarze nie mieli by pracy.
Na koniec jeszcze jeden dowcip(?):
Spotykają się po latach dwaj szkolni koledzy. Widać na pierwszy rzut oka, że wiele ich dzieli: jeden elegancki, a drugi dziadyga. Bogaty zaprosił biednego kolegę do restauracji i przy kawie rozmawiają:
– Wiesz – zaczyna bogaty – mam same problemy ostatnio: basen przecieka, żona rozbiła Ferrari, a córka nie dostała się do Oxfordu. I gadał tak z godzinę. W końcu przystopował i spojrzał na swojego mizernego kumpla:
– Ja tu się rozgadałem, mów co u Ciebie?
Ten bardzo cichym głosem:
– Nie jadłem od dwóch tygodni.
– To się zmuś stary, zmuś.