reglamentacja dostępu do usług w branży polskiej sprawiedliwości
Kłamstwo ma zwykle krótkie nogi, o czym boleśnie przekonał się pewien amerykański dowódca atomowego okrętu podwodnego, który postanowił zakończyć krótki romans udając własną śmierć. Przypadkiem sprawa wyszła na jaw i kapitan niczym już nie dowodzi, zaś jego kariera legła w gruzach (a właściwie zatonęła w sztormie i to… obyczajowym).
Afera z komandorem Michaelem P. Wardem II zaczęła się rok temu, a swoje zakończenie znalazła na początku września 2012, kiedy to komisja US Navy uznała go za winnego szeregu występków przeciwko dobremu imieniu amerykańskiego oficera, o czym obszernie informowały media.
Śledczy ustalili, że 43-letni komandor (żonaty i dzieciaty) jesienią 2011 roku nawiązał (poprzez randkowy portal) znajomość z 20 lat młodszą Amerykanką. Para widywała się okazjonalnie (i efektywnie – o czym dalej) podczas wizyt oficera na szkoleniach w wojskowej uczelni Joint Forces Staff College (Norfolk, stan Wirginia), przy czym dokształcenie wybiegło daleko poza oczekiwania szefów komandora.
Oficer utrzymywał swoją partnerkę w kompletnej niewiedzy co do jego prawdziwej tożsamości – posługiwał się danymi Tony Moore i zapewniał dziewczynę, że jest komandosem. Z tego powodu miał być często niedostępny i komunikował się tylko emajlowo.
Po półrocznym romansie, komandor postanowił zakończyć swoją przygodę. Nie uczynił tego jednak po rycersku (jeśli w ogóle można niewiastę spławić po takowemu), ale postanowił jeszcze bardziej zwieść kochankę. Otóż stworzył on kolejną fałszywą tożsamość – Boba, który miał być kumplem rzekomego komandosa i zawiadomił damę o śmierci jej kochanka.
Zrozpaczona niewiasta postanowiła pojechać do domu zmarłego wybranka i choć symbolicznie uczcić tam jego pamięć. Na miejscu ją przywitał nowy właściciel domu, który poinformował, że jej kochanek nadal żyje, ale nie jest komandosem, lecz komandorem i właśnie przeprowadził się do innego miasta, aby objąć dowodzenie atomowego okrętu podwodnego „Pittsburgh”.
Potem – jak to bywa w raczej nieromantycznych opowieściach – panna okazała się w ciąży, oficer wrócił do świata żywych i popertraktowali sobie społem w temacie „co począć z dzieckiem po pozamałżeńskim poczęciu”. Kiedy parę tygodni później niedoszła młoda matka poroniła, kontakty – co jest w takich razach najczęściej stosowaną procedurą, także w amerykańskiej marynarce wojennej – całkowicie ustały i sprawa wydawała się zakończona.
Wydawała się, ale tylko do czasu, kiedy to rodzina jego byłej kochanki skontaktowała się z biurem dochodzeniowym amerykańskiej marynarki. Śledczy szybko zbadali sprawę i całe postępowanie oficera stało się znane jego przełożonym. Oficer nie uniknął karzącej ręki sprawiedliwości – 5 września 2012 komandor Ward został pozbawiony dowództwa okrętu podwodnego (zaledwie tydzień po nominacji), co niemal na pewno oznacza koniec jego kariery.
Komisja dyscyplinarna uznała go winnym postępowania nielicującego z godnością oficera i dżentelmena, cudzołóstwa (karalnego w siłach zbrojnych USA) oraz zaniedbania obowiązków. „Nieszczerość i zwodniczość postępowania komandora Warda w stosunku do tej kobiety było skandaliczne i niezgodne z wymaganiami stawianymi przez US Navy przed swoimi oficerami” – napisano w końcowym raporcie z dochodzenia.
Ale to w USA. U nas rozmaici inteligenci, który powinni być wzorem cnót wszelakich, nie mają tego typu kłopotów – nawet sądy im sprzyjają, zaś komisje etyki w ogóle nie chcą się zajmować niewygodną dla nich tematyką. Właściwie to nawet nie wiadomo – po co są te nasze sądy i komisje etyki, skoro nie chcą dochodzić prawdy, a nawet nie udają, że to czynią. U nas to nawet można narozrabiać, pofałszować podpis i zniesławić oraz pójść z wielkimi pretensjami do dwóch sądów, aby one broniły kogoś takiego! Zamiana osoby przestępczej z osobą poszkodowaną? Dlaczegóż by nie? To jednak krok dalej, niż skandal z komandorem.
Polska pisarka MCh sfałszowała podpis na portalu NaszaKlasa i pomówiła pewnego użytkownika, że założył sobie dodatkowe konta, z których ją postponował. Poszydziła sobie również z przysięgi studenckiej i powpisywała sobie kilka rubasznych żarcików, w tym seksistowski i antygejowski, i to pośród całkiem wulgarnych, wpisywanych przez zwiędły kwiat naszej młodzieży, produkującej na tym portalu dziesiątki przaśnych i superwulgarnych dowcipów. Jako doktorantka Uniwersytetu Gdańskiego i jako wykładowczyni oraz jako przedstawicielka inteligencji polskiej ani razu nie zareagowała ani na wulgaria, ani na obrzydliwe komentarze skierowane do paru osób walczących z tekstami, które były niezgodne z regulaminem portalu. Wręcz przeciwnie – czuła się pośród tej gawiedzi znacznie lepiej, niż pośród osób walczących z obrzydliwymi żartami i komentarzami, o czym bez żenady zakomunikowała wszystkim na portalu!
Znalazła znakomitego mec. Kolankiewicza, który – po zapoznaniu się z jej bogatą twórczością – uznał, że opisanie i skomentowanie jej czynów jednak naruszało godność jego klientki, zatem rozpoczął batalię o przywrócenie jej dobrego (a w pismach sądowych sugerował, że jest ono wręcz znakomite) imienia – zażądał skasowania paru artykułów opisujących jej wyczyny oraz przeprosin, a na osłodę – za doznane krzywdy – zażądał na rzecz pisarki wpłaty 20 tysięcy złotych i to w ciągu 7 dni. Oczywiście – finansowe żądanie nie było podyktowane chęcią nagłego obłowienia się, bowiem para kierowała się jedynie szlachetną walką o godność pisarki, zatem sugestie wszelakie, że owa kasa mogłaby być uznana za chęć wzbogacenia się, mogłyby być podstawą do wytoczenia kolejnego procesu o zniesławienie.
Skoro owa para nie otrzymała kasy na podane konto, przeto skierowała pozew przeciwko autorowi paru notek internetowych, omawiającego działalność trójmiejskiej intelektualistki.
Adwokat, który na swojej witrynie odwołuje się do Boga*, świadomie (bo chyba nie w amoku) zamienił oceny dziennikarza dotyczące pisarki (np. zarzut pisania „pikantnych” żartów zamienił na „wulgarne”; uznał także, że autor zarzucił pisarce obelżywe zachowanie, co nie odpowiada prawdzie). Z wielkim rozczarowaniem można prześledzić działania mecenasa w tej materii, bowiem – jako wysoko wykształcony prawnik oraz jako wielce religijny obywatel – nie powinien stosować takich prostackich a oszukańczych metod, chyba że są one powszechnie już znane, aprobowane i stosowane w Polsce, zatem w takim przypadku należałyby się temu panu przeprosiny.
Pisarka również w oryginalny sposób zamanifestowała swoją religijność, zamieszczając żarcik o Bogu i o trzystu dziwkach – zaiste, powiadam wam, to nad wyraz kulturalna i religijna niewiasta…
Sędzia Midziak (Sąd Okręgowy w Gdańsku – sprawa IC692/09) nie dopatrzył się krętactwa i wydał wyrok skazujący – autor tekstów o czynach pisarki miał skasować swoje artykuły z internetu oraz przeprosić za przewinienia (określenia), których nie popełnił! Nie bardzo wiadomo, w jaki sposób można wykonać niewykonalny wyrok wydany w imieniu RP? To kolejna zagadka dla wykształconych polskich prawników! Ponieważ wyrok jest prawomocny, to niezależnie od przekrętu mecenasa i sędziego, nie jest możliwe jego unieważnienie! Taka jest właśnie sprawiedliwa Temida naszej Polski na początku III tysiąclecia… Wyrok i jego uzasadnienie to przykład kompletnego braku profesjonalizmu sędziego, zaś nakazywanie komuś, aby przepraszał za nienapisane zdania oraz przypisywanie przez sędziego pisarce szlachetnych cech, o których na portalu jednak zapomniała, to już prawdziwy przejaw fałszowania rzeczywistości przez polski sąd!
W sprawie prof. Izabeli Lewandowskiej-Malec polski wymiar sprawiedliwości okazał się nieobliczalny – prawniczka, wykładowczyni oraz radna w jednej osobie została w Polsce skazana za zniesławienie, ale Europejski Trybunał Praw Człowieka stanowczo uznał, że wcale nie przekroczyła granic dopuszczalnej krytyki i Polska zaliczyła kolejną temidową międzynarodową wpadkę. Trybunał w Strasburgu uniewinnił Polkę i nakazał wypłacić odszkodowanie, a przecież u nas pani profesor otrzymała serię wyroków ostatecznych, niezawisłych, prawomocnych i niepodważalnych! A cóż to oznacza? Że polscy sędziowie nie mają pojęcia o współczesnym prawie europejskim dotyczącym dziedziny zniesławiania i zanim zabiorą się za sądzenie, powinni odbyć choćby wieczorowy kurs, na którym zapoznaliby się z unijnymi wytycznymi. To skandal, że tacy dyletanci pracują jeszcze w naszych sądach! Ile pieniędzy (w tym podatników) zaoszczędzono by, gdyby spora część pozwów była odrzucana na samym początku temidowych działań? Czy Polska ma zamiar kolejny raz zaliczyć wpadkę w podobnej sprawie?
Może minister Gowin albo premier Tusk a może nawet prezydent Komorowski podpowiedzą – w jaki sposób można wykonać wyrok, w którym niezawisły polski sędzia żąda przeproszenia powoda za nienapisany tekst przez pozwanego?! Kto może unieważnić kuriozalny polski wyrok oparty na działaniu dwóch togowych komediantów (a i tak lepiej to brzmi niż „dwóch fałszerzy i dyletantów”).
Amerykańska komisja etyki tamtejszej marynarki wojennej nie kręciła, że zajmie się sprawą komandora po zapadnięciu jakiegoś wyroku – zajęto się skandalem od razu i bez zbędnej zwłoki (jeśli nie liczyć biednego poronionego dzieciątka), natomiast komisja etyki UG odpisała, że nie zajmie się sprawą przed wydaniem ostatecznego wyroku przez najjaśniejszy nasz wymiar sprawiedliwości, czyli po paru latach, co oznacza, że szybciej można zrobić na tej uczelni doktorat, niż zebrać komisję etyki… Podobnie jest ze sprawami dyletanckiego adwokata i sędziego – nie chcą nimi zająć się właściwe komisje (a to adwokacka, a to sędziowska), zatem po co istnieją takie komisje i kto płaci gaże za fikcyjne (przynajmniej w opisanej sprawie) ich istnienie.
Jak widać – z kłamstwem w USA rozprawiono się błyskawicznie, natomiast w Polsce nikt sobie z tym nie radzi.
* – z witryny szlachetnego a religijnego pana mecenasa: „Wiedza prawnicza jest znajomością spraw boskich i ludzkich, rozumieniem tego, co słuszne i co niesłuszne. W skomplikowanych czasach niewiarygodnie trudno jest poruszać się w gąszczu ciągle zmieniających się przepisów. Już starożytni mawiali, że prawo przychodzi z pomocą tylko osobom czujnym i starannym. […]. Wieloletnie doświadczenie wyniesione z sali sądowej pozwala mi na szybsze i pełniejsze uświadomienie potrzeb każdego Klienta”.
Trudno powiedzieć, czy już starożytni aprobowali przekręty, ale działania mecenasa, polegające na zmianie tekstów, należałoby zaliczyć do takich niecnych (a ponadto i grzesznych, skoro jest wierzący) czynów. W gąszczu przepisów znacznie prościej byłoby się poruszać, gdyby to sami adwokaci panowali nad emocjami swoich klientów, a nie dążyli do procesów za cenę posądzenia o nierzetelność i fałszerstwo (bo jak nazwać świadomą zamianę wyrazów?) i co na to etyka adwokata? Czy zachował czujność i staranność?
Niewiarygodnie trudne poruszanie w gąszczu? Niewiarygodni to bywają sami prawnicy, zaś gąszcze (także temidowe) należy wytrzebić. Mecenas powinien wynieść jednak więcej z wykładowych sal uczelni, która dała mu dyplom, a nie z sądowych sal, na których panują niezbyt wzorcowe maniery i procedury, co dowiedziono w stosunku do samego szefa pewnego gdańskiego sądu. Adwokat tym razem zbyt szybko uświadomił sobie rodzaj potrzeb swej klientki (tu pisarki) – czasami jednak trzeba kierować się rozsądkiem, a nie zawodowym zamiłowaniem do walki z przeciwnikami, bowiem teraz trudno będzie wyjaśnić przed sądem lub właściwą komisją swoje postępowanie, polegające na zmianie tekstów (nie owijając w bawełnę – to fałszerstwo!). Spowiedź także pożądana, skoro jest taka piękna wzmianka o Bogu na reklamowej witrynie. Przy okazji – jeśli komisja uzna, że mecenas sfałszował pozew, to powinna nakazać zdjęcie z witryny frazy o „znajomości spraw boskich”, aby Bóg nie czuł się publicznie obrażany.
PS Jednak w niektórych przypadkach hipokryzja i życie w kłamstwie popłacają – oto media epatują nas tytułem „Gwiazdor BBC gwałcił dziewczynki. Prawda wyszła na jaw dopiero po latach”. Okazuje się, że w rok od śmierci 84-letniego brytyjskiego telewizyjnego idola Jimmy’ego Savile’a, na jaw wyszły szczegóły z jego życia, świadczące o tym, że był… pedofilem. Stawia to w złym świetle BBC, policję, przemysł rozrywkowy i polityków, którzy go obsypywali zaszczytami.
Savile przez ponad 20 lat miał własny program w BBC. Bywało, że otrzymywał tysiące listów dziennie. Był starym kawalerem, miłośnikiem cygar oraz członkiem Mensy. Za młodu był czynnym sportowcem (maraton i zapasy) oraz był górnikiem. W 1990 z rąk brytyjskiej królowej otrzymał szlachectwo. Zajmował się działalnością charytatywną i nawet podczas szlachetnych akcji nie mógł opanować swoich chuci, jednak za życia nie był o nic oskarżany.
Po śmierci, kiedy przestał być nietykalnym gwiazdorem, wyszło na jaw, że w swojej telewizyjnej garderobie wykorzystywał dzieci, które teraz postanowiły zdać swoje relacje, co skłoniło do wszczęcia dochodzenia. Ogółem mówi się o trzydziestu poszkodowanych (od 1959 – wówczas w wieku 13-16 lat), które nie nagłaśniały, co je spotkało, ponieważ powszechnie uwielbiany Savile był nietykalny i istniała obawa, że nikt im nie da wiary.
A swoją drogą – nasz wielki reżyser (jednak nie wzrostem) przy owym brytyjskim gwiazdorze i szlachcicu, to prawdziwy anioł – miał wielkie problemy z Amerykanami i Szwajcarami, choć oskarżano go tylko o jedno przestępstwo, natomiast sir James Wilson Vincent Savile był wielokrotnym przestępcą i jego wielkie szczęście, że za życia nie dobrano się do naruszania jego jakże znakomitych dwóch imion. Czy można komuś pośmiertnie odebrać wszelkie honorowe tytuły i czy w ogóle można postponować wielkiego człowieka a do tego już zmarłego? Czy można oskarżać kogoś o czyny sprzed półwiecza?
W Polsce Temida jakoś nie chce sprawdzić dowodów pisarki, czy istotnie dziennikarz pisał pod innymi danymi, choć to zaledwie sprzed trzech lat sprawa, która jest znacznie prostsza, niż udowodnienie pedofilii brytyjskiemu idolowi. Istnieje zatem reglamentacja dostępu do usług w branży polskiej sprawiedliwości (tu – badanie dowodu).