Czy jedność jest możliwa?
04/11/2011
535 Wyświetlenia
0 Komentarze
25 minut czytania
Martwi mnie konflikt w PiS i oczywiste przecież osłabienie tej partii po coraz bardziej prawdopodobnym usunięciu grupy Zbigniewa Ziobry.
Osobiście nie znam Ziobry i nie mam powodów by go jakoś hołubić. Jarosława Kaczyńskiego znam (dawniej byliśmy na „ty”) i nie należąc do grona jego wyznawców uważam go za polityka wybitnego. I sądzę, starając się zachować dystans i obiektywizm, że Ziobro ma sporo racji, gdy Kaczyński reaguje w sposób nie rokujący niczego dobrego. PiS zamiast skupiać oponentów obecnych rządów i zwyciężać, przegrywa, dzieli się i osłabia.
Ziobro otrzymał propozycję oddania się do dyspozycji prezesa PiS.
W przeszłości jako lider jednej z partii uczestniczyłem w projektach jednoczenia prawicy. Sądzę, że najciekawszą i najbardziej obcującą próbą było utworzenie w maju 1994 roku Przymierza dla Polski.
A jednak nie udało się. Dla wyjaśnienia dlaczego przytoczę mój punkt widzenia cytując tekst z listopada 1994 roku.
……………………………………………………………………..
(„Rzeczypospolita”, 08.11.1994)
Romuald Szeremietiew
Najpierw zjednoczyć, a później podzielić
Zasada pacta sunt servanda, świętości zawieranych umów, jest podstawą stosunków międzynarodowych i międzyludzkich. Przekonanie, że "umów należy dotrzymywać", charakterystyczne dla naszego kręgu cywilizacyjnego, stanowi też jedną z głównych zasad prawicy. Nie wyobrażam sobie polityka o przekonaniach prawicowych, który łamałby zawierane umowy i porozumienia, oszukiwał partnerów, dążył do celu lekce sobie ważąc przyjmowane wcześniej zobowiązania.
Polska prawica miała ogromny kłopot z wypracowaniem takiego porozumienia sojuszniczego, które gwarantowałoby lojalne współdziałanie partnerów i dawało pozytywne efekty na scenie politycznej. Klęska, jaką prawica polska poniosła w wyborach 19 września ubiegłego roku, była niewątpliwie zawiniona przez prawicowych przywódców politycznych, którzy nie potrafili zawrzeć umowy sojuszniczej.
Kontredans koalicyjny, jaki przed zdumionymi wyborcami odtańczyli Jan Olszewski z Jarosławem Kaczyńskim, to zawierając, to zrywając porozumienia, był smutnym dowodem paraliżu decyzyjnego i przerostów ambicyjnych liderów. Byliśmy przekonani, że po 19 września, po przegranej, musi nadejść otrzeźwienie.
Na grudniowym kongresie RdR (11 — 12 XII 1993) doszło do zasadniczego sporu między dotychczasowym przewodniczącym Ruchu Janem Olszewskim a mną o sprawę zjednoczenia prawicy. Pan Olszewski twierdził z uporem, że należy wykluczyć porozumienia z "ligą przegranych prezesów". Miał na myśli panów Chrzanowskiego, Janowskiego i Kaczyńskiego. Wyrażał pogląd, że RdR, "partia czystych rąk", winien doprowadzić do zjednoczenia członków wszystkich formacji prawicowych "oddolnie", niejako za plecami kierownictw innych partii. A więc członkowie różnych ugrupowań mieli zjednoczyć się wokół RdR, nie bacząc na konflikt z kierownictwami własnych partii.
Polemizowałem z tym poglądem. Twierdziłem, że nie można będzie zjednoczyć prawicy, jeżeli nie zaakceptują tego działania istniejące kierownictwa partyjne. Zdając sobie sprawę z występujących obciążeń, niedostatków i ambicji sądziłem, że nasz pozytywny ruch ku jedności wzmocni także w innych partiach podobne działania. Przekonywałem delegatów, że kierownictwa innych partii, tak samo jak w naszej, są wybierane przez członków. Skoro tendencja zjednoczeniowa jest powszechna i wspólna, to trudno sobie wyobrazić, by przetrwało kierownictwo partyjne, które nie zechce zjednoczenia. Byłem przekonany, że wraz z ujawnieniem się dynamiki zjednoczeniowej dojdzie do zmian w kierownictwach poszczególnych ugrupowań. Odejdą działacze uwikłani w konflikty i wywołujący spory, a zaczną decydować o kierunkach działania ludzie szukający zgody i współdziałania. Na kongresie RdR mój pogląd zwyciężył. W konsekwencji Ruch stał się aktywnym uczestnikiem poważnej inicjatywy zjednoczeniowej, która po kilku miesiącach przybrała kształt organizacyjny Przymierza dla Polski.
Nauczeni doświadczeniem z okresu wyborów dążyliśmy do zawarcia konkretnej umowy pozwalającej na wspólną działalność. Uczestnicy Przymierza opracowali więc i przyjęli "Deklarację ideowo-programową" PdP, a następnie na początku czerwca tego roku uroczyście podpisali statut Przymierza. W sali Politechniki Warszawskiej, w obecności kilkuset członków stronnictw PdP, przy kamerach telewizyjnych, mikrofonach radiowych liderzy Przymierza zawarli umowę o współdziałaniu. Swoje podpisy w kolejności złożyli Jarosław Kaczyński, prezes Porozumienia Centrum, Gabriel Janowski i Leszek Dziamski, prezes i wiceprezes PSL-Porozumienie Ludowe, Romuald Szeremietiew i Zbigniew Farmus, przewodniczący i wiceprzewodniczący RdR, Wiesław Chrzanowski i Ryszard Czarnecki, prezes i wiceprezes Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, oraz Kazimierz Ujazdowski i Paweł Zalewski z Koalicji Konserwatywnej. Podpisana umowa gwarantowała uczestnikom suwerenność. Uznaliśmy, że nasze partie mają równe prawa ze względu na wielkość i wpływy w elektoracie (w tym kontekście istniało trochę kontrowersji co do pozycji maleńkiej Koalicji Konserwatywnej, ale na prośbę Kaczyńskiego przyznaliśmy KK równy z pozostałymi status) . Wydawało się, że odtąd sprawy powinny zmierzać w dobrym kierunku.
Pierwszą próbąsiły i spoistości PdP okazały się wybory samorządowe. Nie ulega wątpliwości, że umiarkowany sukces prawicy, całej prawicy, nie tylko PdP, poprawił nastroje w kierownictwach partii prawicowych. Zaraz też zarysowały się dwa stanowiska w ocenie wyników wyborów. Jedni podkreślali, że sukces wyborczy to efekt zamanifestowanej woli zjednoczenia prawicy. Inni zaczęli skrupulatnie liczyć radnych na podstawie przynależności partyjnej, by dowieść, że to ich partia ma najwięcej radnych, ergo służy jej prawo do odgrywania swoistej "roli przewodniej" w obozie prawicowym. W przypadku PdP do takiej roli aspirowało kierownictwo PC, a pozycję "stronnictwa sojuszniczego" PC, partii "hegemona", zajęła posłusznie Koalicja Konserwatywna. Nie trzeba tłumaczyć, że takiej sytuacji, sprzecznej z umową zawiązującą PdP, nie chciały tolerować pozostałe ugrupowania.
Zamiary i sens postępowania prezesa Kaczyńskiego ujawniły się na przykładzie wyborów prezydenta Warszawy. Jak wiadomo, lider PC zawarł porozumienie z kierownictwem Unii Wolności, udzielił poparcia Michałowi Boniemu i w zamian uzyskał od Unii gwarancję, że spośród planowanych kilkunastu stanowisk wiceprezydentów parę zostanie obsadzonych przez PC i KK. Rzecz w tym jednak, że te ustalenia pan Jarosław poczynił bez wiedzy i aprobaty Rady Krajowej PdP.
Co gorsza, doszło do nich poza Porozumieniem Ludowym i RdP. Jarosław Kaczyński podjął rozmowy z Tadeuszem Mazowieckim, o czym kierownictwo RdR dowiedziało się po fakcie i całkowicie przypadkowo.
Konferencja prasowa liderów PdP (od lewej J. Kaczyński – PC, R.Szeremietiew – RdR, G.Janowski – PL)
Kiedy na posiedzeniu Rady Krajowej PdP zapytałem Kaczyńskiego, dlaczego nie zawiadomiono innych członów PdP o rozmowach z Unią, usłyszałem, że do rozmów doszło w trybie nagłym, na prośbę Mazowieckiego i Kaczyński po prostu zapomniał zawiadomić RdR. Powiedziałem wówczas, że nie wierzę w to wyjaśnienie, ale rezygnujemy z wyciągania konsekwencji wobec tej nielojalności Kaczyńskiego dla dobra i spoistości PdP. Z tych samych powodów nie chcieliśmy podawać tego faktu do wiadomości publicznej.
Postępowanie prezesa PC miało także inne negatywne następstwa. Na terenie Warszawy powstały dwie koalicje prawicowe do wyborów samorządowych – była Prawica Razem, łącząca PC, KK i RdR oraz PChD, UPR, KPN i RTR, oraz Centroprawica dla Warszawy skupiona wokół ZChN. Na szczeblu Warszawy ugrupowania tworzące sojusz Prawica Razem zobowiązały się działać wspólnie i po wyborach utworzyć klub radnych. Okazało się, że radni z UPR nie chcą w żaden sposób popierać Boniego, a to wyklucza realizację zamiarów prezesa PC. Na dobro radnych UPR trzeba zapisać, że nie chcieli oni żadnych stanowisk w zamian za aprobatę prezydentury dla Boniego. Z uporem twierdzili, że kandydat UW jest nie do przyjęcia ze względów programowych i braku kompetencji. W konsekwencji kierownictwo PC postanowiło rozbić istniejący już klub radnych Prawica Razem i powołać, dla przeprowadzenia wyboru Boniego, własny klub Przymierze dla Warszawy. Nie pomogły moje apele, aby kierownictwo PC nie łamało zawartej umowy z UPR i innymi ugrupowaniami. Nie przeważył też argument, że zjednoczone kluby Prawica Razem i Centroprawica dla Warszawy mogą stać się ośrodkiem krystalizującym większość w radzie miasta i w konsekwencji prawica będzie decydowała o wyborze prezydenta miasta. Żadne racjonalne argumenty nie trafiały do lidera PC. Jednak mimo uporu i konsekwencji prezes PC nie zdołał doprowadzić Boniego do ratusza. Przegrała też prawica, skoro nie zdołała wystąpić razem. Dziś mamy sojusz SLD z UW i Marcina Święcickiego, byłego sekretarza KC PZPR, na stanowisku prezydenta Warszawy. Ile jest w tym "zasługi" prezesa PC?
Z przykrością muszę stwierdzić, że Kaczyński nie wyciągnął żadnych rozsądnych wniosków ze swych błędów. Wniosek, jaki wysnuł, to ten, że powinien pozbyć się Szeremietiewa z PdP. Nie ulega wątpliwości, że postawa RdR i moje przywiązanie do zasady pacta sunt servanda przeszkadzają Kaczyńskiemu w jego zamiarach politycznych. Trudno mi uwierzyć, aby żądania, które wobec mnie wysunął, nie były jedynie pretekstem i pozorem. Jarosław Kaczyński nie uczynił żadnej próby, by rozmawiać ze mną i wyjaśnić kwestie sporne czy też budzące jego zastrzeżenia. Pomijając fakt, że nikt mi nie proponował szefostwa MON, a RdR nie rysuje się jako grono zwolenników Lecha Wałęsy, to już samo zgłaszanie żądań w formie ultymatywnej i publicznej dowodzi, że Kaczyński nie szuka zgody. Dąży z zapamiętaniem per fas et nefas do usunięcia RdR z Przymierza. Myślę, że jest to początek pewnej polityki prezesa PC wobec sojuszników. Jak wiadomo, jeden ze zjazdów regionalnych ZChN uchwalił wprost poparcie kandydatury Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich. Uchwałę podjęto w obecności prezesa Czarneckiego. Czy po uporaniu się z RdR Kaczyński zażąda usunięcia ZChN z PdP. Wiadomo też o związkach niektórych polityków partii Janowskiego z BBWR. Cóż z tym zrobi Kaczyński? Jak widać, pretekstów do działań podobnych do wymierzonych w RdR jest sporo. Powstaje jednak pytanie, dlaczego Kaczyński robi to, co robi?
Od pewnego czasu pojawiają się głosy polityków deklarujących wolę zjednoczenia formacji prawicowej z uwzględnieniem PdP, ale także Porozumienia 11 Listopada, Sekretariatu Ugrupowań Centroprawicowych i innych organizacji pozostających poza obrębem wymienionych ośrodków. Swój aprobujący pogląd na tę kwestię przedstawiłem w artykule "Wóz przed koniem" ("Rzeczpospolita" z 7 października br. ). Mój artykuł, z pozycji his master’s voice (prezesa PC) , skomentował Ludwik Dorn. Z tekstu wynika, że PC nie chce proponowanego w moim artykule zjednoczenia prawicy. Według Dorna inne ugrupowania są słabe, więc niegodne równoprawnych pozycji z jego partią (jedynie dla Koalicji Konserwatywnej robi on wyjątek) . UPR jest relatywnie silna, ale skoro nie chciała Boniego na urzędzie prezydenta, to tym samym stała się "kolaborantem" SLD (?). Główną troską liderów PC — jak wynika z artykułu Dorna — jest uniemożliwienie reelekcji Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich. Jeszcze nie tak dawno Kaczyński nawoływał do stworzenia jednej partii prawicowej. Co się stało, że teraz tego nie chce? Mimo wielkiej inteligencji i sprytu Kaczyński nie może przecież liczyć na to, że będzie jedynym reprezentantem prawicy w oczach wyborców. Chyba że chodzi o coś innego. Skoro ugrupowanie PdP nie chce na ślepo realizować tajnych i zaskakujących zamierzeń lidera PC, to może wydawać się prezesowi słuszne, aby je doszczętnie rozbić i skompromitować jako formułę zjednoczeniową. Wówczas mógłby przekonywać swych członków, że sojusz z UW jest jedyną realną perspektywą i do wejścia w jej skład jako bardziej "prawicowego" elementu, obok byłego Kongresu Liberalno- Demokratycznego. Pamiętamy przecież, że w początkowym PC byli także działacze późniejszego KLD. Myślę, że udałoby się też Kaczyńskiemu pojednać Kazimierza Ujazdowskiego z Aleksandrem Hallem mimo niedawnego "rozłamu".
W PdP, za sprawą Kaczyńskiego, obecnego przewodniczącego Krajowej Rady, mamy stan swoistego pata. Pan przewodniczący, niepomny na zapisy statutu PdP, nie wykonuje obowiązków i nie zwołuje zebrań Rady w pełnym składzie. Prezes PC na mocy decyzji własnej już "wykluczył" RdR z Przymierza. Ponieważ inni członkowie PdP nie podzielają zdania Kaczyńskiego, prezes przestał ich zbierać. Rzecz w tym, że nawet prezes PC nie może jednoosobowo wykluczyć RdR z Przymierza. Mogę zrozumieć, że Jarosław Kaczyński obraził się śmiertelnie na mnie i postanowił, że więcej "nie u siądzie z Szeremietiewem przy jednym stole". Mimo to jednak umowa zawarta między nami pozostaje w mocy. Ze swej strony zapewniam, że w każdej chwili jestem gotów rozmawiać, by usunąć nieporozumienia. Nie straciłem jeszcze wiary, że z Kaczyńskim można współpracować. Jednak nawet bez naszych rozmów jest wyjście z sytuacji.
Jarosław Kaczyński powinien zgłosić formalny wniosek o wykluczenie RdR z PdP podczas obrad Rady Krajowej. Ten wniosek powinien być przegłosowany i dopiero gdyby członkowie Rady zgodzili się z wnioskiem prezesa PC, mógłby on ogłosić o usunięciu RdR z Przymierza. Takiego zdarzenia nie było. Jeżeli jednak Rada nie wykluczy RdR z Przymierza, to Kaczyński powinien albo podporządkować się tej decyzji, albo opuścić PdP. Ostatnio, pod naciskiem ZChN i PL, Kaczyński musiał zwołać posiedzenie Rady Krajowej. Skorzystał z przewidzianego statutem terminu 7 dni i zwołał posiedzenie na 2 listopada, a następnie na dwie godziny przed zebraniem odwołał je. Jest to zachowanie niegodne polityka takiego formatu, za jakiego chce uchodzić prezes PC. Powstaje jednak pytanie, jak długo powinniśmy tolerować obstrukcyjne praktyki Kaczyńskiego?
Sprawą zasadniczą dla przyszłości formacji prawicowej jest obecnie zjednoczenie działańPrzymierza dla Polski i Porozumienia 11 Listopada. Kolejnym krokiem powinna być wspólna konferencja programowa wszystkich zainteresowanych ugrupowań prawicowych i przyjęcie zasad pozwalających wyłonić wspólną listę w wyborach parlamentarnych. Prace nad realizacją tego zamiaru trwają. Bez wielkiego zgiełku, ale bardzo konkretnie i stale współpracują już ze sobą działacze ugrupowań prawicowych z trzech istniejących porozumień. Ten proces został zauważony przez Kaczyńskiego. Być może z tego powodu prezes PC tak otwarcie zaatakował RdR, który jest aktywnym uczestnikiem trwających obecnie rozmów w celu zjednoczenia całej prawicy. I dlatego z zarządu PC usunięto Wojciecha Dobrzyńskiego, który reprezentuje w tej partii bardzo konsekwentne dążenie ku zjednoczeniu.
Władysław Frasyniuk, prominentny działacz UW i gorący zwolennik sojuszu z SLD, powiedział na zebraniu we Wrocławiu, że jego zdaniem, mimo uchwalenia nowej ustawy o NIK, prezesem powinien pozostać Lech Kaczyński. Jak dotąd jest to jedyny sukces politycznej linii prezesa PC.
Wszyscy mówimy o potrzebie jedności formacji prawicowej. Mam wrażenie, że formuła tej jedności jest trochę inaczej postrzegana przez lidera Porozumienia Centrum. Wizja zjednoczonej prawicy, w której filarami są Unia Polityki Realnej, Porozumienie Centrum i Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, wyraźnie nie odpowiada Kaczyńskiemu. Ze swej strony mam prawo mieć pretensję do szefa Porozumienia Centrum, że jest tak mało centrowy. A podobno centrum cechuje umiar, rozwaga i respekt dla zasady pacta sunt servanda. Czy Kaczyński jest naprawdę politykiem centroprawicy, dowiemy się po tym, co zrobi jako jeden z liderów Przymierza dla Polski. Członkowie PC powinni jednak zastanowić się, dlaczego ich prezes najpierw uczestniczy w zjednoczeniu prawicy, a następnie to zjednoczenie rozbija i dzieli.
Autor jest liderem Ruchu dla Rzeczypospolitej
…………………………………………………..
Od momentu, gdy ukazał się mój artykuł minęło siedemnaście lat. W tym czasie wiele wydarzyło się w polskiej polityce. Nie mamy jednak nadal zjednoczonej polskiej prawicy i nie decyduje ona o losach kraju. Dlaczego? Kibicuję dziś PiS w jego walce z PO. Także dlatego, że pod rządami Platformy doprowadzono do głębokiej zapaści polskiego systemu obronnego i dewastacji sił zbrojnych RP. PO trzeba pozbawić władzy. Jednak w czasie ostatnich wyborów przeważająca większość uprawnionych do głosowania nie poszła wybierać. Nie tylko z lenistwa. Często słyszałem – nie mam na kogo głosować. Mój znajomy twierdzi, że nie warto głosować bo i tak będzie rządzić PO/PiS – jedni u władzy, a drudzy na opozycji. Są więc i tacy, którzy z dystansem patrzą na konflikty między PO a PiS i twierdzą, że to pozory. Mówią, że obie partie wywodzą się z ugody okrągło stołowej i jednakowo są zainteresowane, aby obecny system polityczny zachować.
PiS w walce z PO?
W 1944 roku na Kresach Wschodnich RP zajętych przez Sowietów wezwano miejscowego Polaka do wojska. Ten odmawiał włożenia sowieckiego munduru, podnosząc, że nie jest Rosjaninem. Dziwił się sowiecki oficer – wy Polak, a nie chcecie walczyć z naszym wspólnym wrogiem, z Niemcami. A na to Polak – towariszcz, a widziałeś jak dwa psy walczą o kość? Kość bierze udział w takiej walce?