Raz po raz z różnych kierunków słychać rozważania lub wręcz stanowcze tezy o rosyjskim zagrożeniu militarnym dla państw NATO widzianym z perspektywy działań poniżej progu wojny lub wręcz po jego przekroczeniu.
Raz po raz z różnych kierunków słychać rozważania lub wręcz stanowcze tezy o rosyjskim zagrożeniu militarnym dla państw NATO widzianym z perspektywy działań poniżej progu wojny lub wręcz po jego przekroczeniu. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z próbą mobilizacji społeczeństw i polityków do szybszego działania na rzecz obronności, czy też jest to realna, osadzona w danych wywiadowczych diagnoza, należy otwarcie zmierzyć się na wstępie z pytaniem, dlaczego władze na Kremlu mogłyby myśleć o takiej agresji.
W ostatnich miesiącach pojawiają się liczne głosy decydentów politycznych, przedstawicieli wojska oraz przestrzeni analitycznej, które ostrzegają przed możliwością rosyjskiej agresji zbrojnej. Oczywiście w tym przypadku mówimy o agresji względem państw należących do NATO, bowiem Rosjanie prowadzą już jedną od lutego 2022 r. przeciwko Ukrainie. Najczęstsze są wskazania na państwa nadbałtyckie, a więc Litwę, Łotwę oraz Estonię z racji ich położenia oraz wielkości. Lecz ostatnie wystąpienie Władimira Putina w propagandowym materiale Tuckera Carlsona i szereg odniesień do Polski również budzi niepokój. Można również wymienić przestrzeń granicy z Rosję po stronie Norwegii i Finlandii, gdzie Rosjanie wykorzystywali już presję migracyjną oraz straszyli manewrami
Załóżmy, że dojdzie do tej nieszczęśliwej sytuacji, że Putin czy jakieś jego następca zdecyduję się uderzyć na wschodnią flankę. Czym i kim? Z jednej strony jest dekret Putina, który chce zwiększyć siły zbrojne do 1,2 mln i widać już, że udało mu się dosyć skutecznie przerzucić gospodarkę na tory wojenne. Z drugiej strony, jeżeli chodzi o bardziej zaawansowany sprzęt, Rosja nie ma możliwości, żeby szybko zwiększyć jego produkcję. Czy więc byłaby to wojna, w której z jednej strony są masy żołnierzy i nienajnowszych czołgów, a z drugiej strony naszpikowane elektroniką samoloty?
Wojna Rosji z NATO wyglądałaby zapewne inaczej, niż ta z Ukrainą, i nie należy wykluczyć, że w skrajnym wypadku Rosja użyłaby broni masowej zagłady. To byłaby wojna, która miałaby się rozstrzygnąć w bardzo szybki, radykalny sposób. Im szybciej Rosjanom by się to udało, tym trudniej byłoby zmobilizować całe NATO do pomocy.
Nie byłoby to zresztą rzeczą zaskakującą. Jeśli spojrzymy na procedury wewnątrz państw natowskich, to nawet po atakach na World Trade Center uruchomienie sił zbrojnych zajęło Kongresowi Stanów Zjednoczonych trzy dni, a to i tak było ekspresowe tempo. Oczywiście prezydent w bardzo specyficznych sytuacjach może sam zdecydować o użyciu wojska, między innymi jeżeli doszło do ataku na siły zbrojne Stanów Zjednoczonych.
W bardzo dużym uproszczeniu terytorium, z którego możemy się wycofać w miarę bez strat, żeby potem powstrzymać uderzenie. Ukraina ją ma, Polska w zasadzie tego nie ma.
Nie ma?
Dla zobrazowania warto sobie uświadomić, że tak zwana linia Surowikina, czyli linia okopów i umocnień na okupowanych przez Rosję południowych i wschodnich terenach Ukrainy, liczy od 30 do 50 km głębokości. I teraz wyobraźmy sobie, że coś takiego chcemy zrobić w Polsce. I tu pojawia się pytanie, w jakiej odległości od granicy znajdują się ważne ośrodki miejskie jak Białystok, Lublin, albo Rzeszów? Będzie to odpowiednio ok. 45 km, 80 km i 85 km. Ukraina ma to szczęście, że jest państwem rozciągniętym terytorialnie i bez problemu można było ludność czy przemysł przemieścić na zachodnie obszary kraju. Estonia, Litwa Łotwa są w jeszcze gorszej sytuacji.
Oczywiście to też nie jest tak, że byśmy wcześniej nie wiedzieli o takim ataku. Skoro Stany i Wielka Brytania sugerowały od jesieni 2021 roku, że nastąpi pełnoskalowy atak na Ukrainę, to nie wierzę, że nie zrobiłyby tego wobec swoich własnych sojuszników.
Mówię o w sytuacji absolutnie skrajnej, ale też chcę pokazać, jakie mogą być potencjalne zagrożenia, z których niestety Rosjanie sobie dobrze zdają sprawę.
Z drugiej strony mamy też skomplikowaną sytuację w samym Sojuszu, bo zbliżają się wybory prezydenckie w Stanach, które być może wygra znowu Donald Trump. Bardzo głośno i coraz bardziej radykalnie krytykuje on te państwa, które za mało wydają na obronę. To taki jego konik od lat. Akurat wschodnia flanka NATO wydaje ponad te 2 proc, których Trump się domaga. Ale jakie reperkusje mogłoby mieć jego zwycięstwo na sytuację Sojuszu?
Na razie to spekulacje, po pierwsze dlatego, że takiego podejścia nie podziela cała Partia Republikańska i Kongres. Po drugie, państwa wschodniej flanki moim zdaniem całkiem skutecznie próbują zaangażować Stany Zjednoczone pokazując im, że mają w regionie bardzo ważne interesy gospodarcze, których potencjalnie warto bronić.
Poza tym państwa takie jak Polska czy państwa bałtyckie wydają o wiele więcej niż 2 proc. PKB na obronę, budują niezbędną infrastrukturę, wzmacniają swoje zdolności. Mają jeszcze w swoim „arsenale” oczywiście umowy dwustronne ze Stanami Zjednoczonymi i obecność amerykańską na wschodniej flance (Amerykanie są obecni m.in. ramach wielonarodowych grup bojowych NATO w Bułgarii, Litwie, Polsce, Rumunii).
To też jest czynnik, który Rosjanie kalkulują jako potencjalne ryzyko: jeśli Amerykanów nie ma, to zanim dolecą, zanim ewentualnie władze amerykańskie podejmą decyzję o jakiejkolwiek interwencji, jest czas na atak. Jeżeli Amerykanie są na miejscu, to właśnie dzięki tym prerogatywom prezydenta można się spodziewać natychmiastowej odpowiedzi Stanów Zjednoczonych.
Przyznaję uczciwie, że na razie jest bardzo trudno spekulować na temat przyszłego zaangażowania USA. Kampanii prezydenckiej towarzyszy bardzo wiele emocji, słowa Donalda Trumpa o tych dwóch procentach są odmieniane przez wszystkie przypadki, ale jakby tak uczciwie na to spojrzeć, to nie do końca należy mu się dziwić. On o tym problemie wspomina od dawna i w zasadzie chodzi mu o to, że Stany Zjednoczone też chcą widzieć jakieś wysiłek po stronie tych, których potencjalnie mieliby bronić, że to nie tylko USA ma ponosić koszty finansowe i ludzkie przyszłych konfliktów.
Na razie jednak mamy kryzys jeżeli chodzi o kolejny pakiet pomocy dla Ukrainy. Niestety, zamieszanie tej pomocy dla Ukrainy w różne inne pakiety nie przysłużyło się tematowi.
Wracając do Rosji: za ile lat realistycznie mogłaby sobie pozwolić na atak na NATO?
To zależy, przede wszystkim od tego, jak będzie wyglądała sytuacja na samej Ukrainie. Myślę, że Rosja wolę polityczną do takiego działania już ma, natomiast pytanie, kiedy będzie mieć zdolności. Im dłużej pozostanie uwikłana w poważny konflikt na Ukrainie, tym dłużej możemy czuć się w miarę bezpieczni. Nie zwalnia nas to jednak z pracy domowej, którą powinniśmy odrobić jako państwo: czyli po pierwsze dalej inwestować w siły zbrojne, a po drugie przemyśleć i bardzo mocno zainwestować w odporność oraz zdolność do obrony całego państwa.
Powtarzam z uporem, że nie tylko siły zbrojne bronią państwa – broni się całe państwo. Mówi o tym konstytucja w artykule 85. Nie możemy traktować sił zbrojnych jako firmy ochroniarskiej, która za nas wszystko zrobi. Dlatego z mojej perspektywy byłoby najważniejsze, żeby nie kalkulować, czy zagrożenie nadejdzie za dwa, pięć, siedem, czy za dziesięć lat. Ono będzie nam towarzyszyło, więc musimy myśleć o konieczności budowy swojego własnego bezpieczeństwa na potencjalny stan kryzysu czy na czas, którego nikt z nas by nie chciał, czyli czas wojny. I nie ma co się oszukiwać, Rosjanie też patrzą, widzą i kalkulują.
Bo jeśli państwo jako całość, nie tylko siły zbrojne, jest przygotowane do działań w sytuacji wojennej, do tego, żeby zadawać straty potencjalnemu agresorowi, to też jest przedmiotem kalkulacji – ofiarę, które się będzie broniła i może zadać poważne straty niekoniecznie będzie się opłacało zaatakować.
Jak społeczeństwo może się przygotować na zagrożenie? Rozumiem, że chodzi o obronę cywilną, obronę terytorialną. Co jeszcze?
Brakuje przede wszystkim ustawy o obronie cywilnej i ustawy o ochronie ludności. Chodzi tu też o przygotowanie planów ewakuacyjnych, o kwestie związane z potencjalną przydatnością różnych grup ludności dla sił zbrojnych i budowanie świadomości tego, że ryzyko jest dość istotne. To także wszystkie kwestie związane ze zagrożeniami hybrydowymi, z zagrożeniami w sferze cyberbezpieczeństwa, w zakresie ochrony infrastruktury krytycznej.
Trzeba o to zadbać nawet przy założeniu, że niebezpieczeństwo ze strony Rosji jest raczej teoretyczne. Wyobraźmy sobie jakąkolwiek kryzysową sytuację, spowodowaną choćby blackoutem, który niekoniecznie musi być wywołany przez czynniki zewnętrzne, ale na przykład przez awarię przestarzałych linii przesyłowych. Że któregoś dnia, w trakcie gorącego lata, wszystko padnie. Albo, że przyjdzie powódź czy potężny huragan na terenach, gdzie nie ma planów ewakuacyjnych, ludzie nie mają żadnych zapasów, nie znają sygnałów alarmowych. Jeżeli zawyją syreny, to będzie się nam kojarzyło z jakąś kolejną rocznicą.
To są wreszcie kwestie związane z odpornością na wywołanie paniki. Przechodziliśmy taką sytuację w zasadzie dwukrotnie w ostatnich latach: na początku pandemii i na początku tej odsłony wojny. Ludzie wybierali pieniądze z bankomatów, oblegali stacje benzynowe.
Jest bardzo wiele o przemyślenia i do zrobienia, ale można zacząć od podejrzenia, jak fantastycznie robią to Skandynawowie – wystarczy zajrzeć się na stronę Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Znaleźć tam można przetłumaczony ze szwedzkiego poradnik „Bądź gotowy”, z którego można się na przykład dowiedzieć, jak spakować plecak ucieczkowy, jak się umówić z rodziną i gdzie wyznaczyć „punkt zborny”, jeśli na przykład padnie sieć GSM, gdzie przechowywać najważniejsze dokumenty i tak dalej.
Takie podejście wydaje się trochę na wyrost, ale skoro Skandynawowie praktykują to od lat, to może warto skorzystać z ich doświadczenia. Jak wspomniałam, nie trzeba wojny, wystarczy jakaś klęska żywiołowa, pożar w fabryce chemicznej, cokolwiek, żebyśmy się znaleźli bardzo trudnej sytuacji.
Może uda się zakończyć tę rozmowę bardziej optymistycznym akcentem – cały czas mówimy o tym, że Rosjanie mogą zaatakować. A czy to, co robimy: zbrojenia, umacnianie międzynarodowych sojuszy, pomoc Ukrainie czy wreszcie groźba wybuchu konfliktu jądrowego może skutecznie Rosję odstraszyć?
I znów odpowiem jak rasowy analityk – „to zależy”. Wszystkie te rzeczy będą przez Rosję brane pod uwagę, niemniej nadal należy obawiać się sytuacji, że ideologia podboju i walki z wrogami za wszelką cenę przeważy. Poza tym ciągle musimy pamiętać o całym spektrum narzędzi hybrydowych, które Rosja ma do dyspozycji, a których będzie używać, żeby osłabić nasze państwo, UE i NATO.
W wariancie maksimum atak miałby zmusić Zachód do rozmów z Rosją i pozwoliłby osiągnąć kompromis kończący wojnę na Ukrainie. W wariancie minimum – doprowadzić do rozdźwięków pomiędzy krajami NATO dot. ewentualnej odpowiedzi, a także do negocjacji miałby przyczynić się do rewizji polityki pomocowej dla Ukrainy (zastraszone społeczeństwa mogłyby wymusić na swoich władzach wstrzymanie pomocy dla Ukrainy w celu uniknięcia proliferacji konfliktu). Taki atak wiązałby się oczywiście dla Rosji ze znacznym ryzykiem mocnej odpowiedzi NATO. Problem w tym jednak, że alternatywy właściwie nie istnieją, a ten scenariusz przynajmniej tworzy przed Moskwą potencjał osiągnięcia swoich celów.
Analogiczne rozwiązania – próby wyjścia z niebezpiecznej sytuacji podczas wojny poprzez eskalację konfliktu i atakowanie państw trzecich – miały miejsce kilkukrotnie po drugiej wojnie światowej. Choćby podczas operacji Pustynna Burza w 1991 roku, gdy Irak dokonywał ostrzałów rakietowych celów w Izraelu w celu rozbicia antyirackiej koalicji arabsko-zachodniej.
Już obecnie Rosja wykorzystuje groźbę realizacji powyższych scenariuszy, jako element nacisku na Ukrainę i Zachód. Mogą o tym świadczyć m.in. wypowiedzi rosyjskich decydentów, którzy dopuszczają powyższe opcje i chcą przekonać o tym Ukrainę i Zachód. W przypadku, gdyby groźby nie zadziałały (a dziś niewiele wskazuje na to by miały zadziałać) nie można wykluczyć, że Moskwa faktycznie zdecyduje się na najbardziej desperackie kroki.
Jeżeli doszłoby do ataku rakietowego na Polskę lub inne państwa NATO, byłaby to istotna zmiana globalnej sytuacji bezpieczeństwa. Trzeba jednak mieć świadomość, że nie będzie to tożsame z początkiem pełnowymiarowej rosyjskiej agresji na NATO. Atak militarny na Polskę to atak na NATO w tym Siły Zbrojne Stanów Zjednoczonych usytuowane w państwach NATO. Odpowiedż i kontratak NATO musi nastąpić błyskawicznie. Odparcie ataku i zaatakowanie terytorium Rosji z morza, powietrza i lądu równocześnie.
W krajach bałtyckich międzynarodowe bataliony NATO zostaną zastąpione brygadami. Siły NATO zostaną znacznie wzmocnione. Na razie jednak nie podano konkretnych liczb w tym zakresie. Decyzje zostaną podjęte w czerwcu w Madrycie podczas szczytu NATO. Artykuł 5. traktatu jest uznawany, że najważniejszy zapis Traktatu NATO, który został podpisany w 1949 roku. Artykuł 5 jest gwarancją bezpieczeństwa dla wszystkich członków sojuszu NATO. W Polsce powstają pełnowymiarowe stałe bazy Armii USA. Polska zbroi się i szykuje na odparcie ataku faszystowskiej roSSji.
Rozumiem, że putin choć psychicznie chory z nienawiści nie jest samobójcą – chociaż kto to wie zostało mu już niewiele życia – oby ! .Faszystowska roSSja to jak hitlerowskie Niemcy tak zaczynają i jak oni skończą….
Żródło :
https://defence24.pl/geopolity…(link is external)
https://businessinsider.com.pl…(link is external)
" Patriotą się jest lub się bywa, bywają ci dla których interes własny jest ważniejszy od ojczyzny" - Rotmistrz Witold Pilecki. Patriotyzm to nie słowo, to godność bycia Polakiem. Dziennikarz obywatelski, wnuk Żołnierza Wyklętego.