I nie przemogą Go ani bramy piekielne, ani tym bardziej te zwykłe, otaczające – mniej lub bardziej byle jakie – domki naszych biskupów
Świąteczna sobota i niedziela, dzięki staraniom redakcji Rzeczpospolitej, upłynęły mi na kontemplowaniu owego świątecznego wymiaru, przez czytanie słów dwóch biskupów i jednego człowieka. Oczywiście, weekendowe wydanie Rzepy, przyniosło nam też wiele innych interesujących tekstów, ale dla mnie największe znaczenie miały wspominane trzy wypowiedzi. Mam tu na myśli rozmowy z metropolitą warszawskim kardynałem Kazimierzem Nyczem, biskupem opolskim Andrzejem Czają i gitarzystą rockowym Robertem ‘Litzą’ Friedrichem.
Najpierw poczytałem sobie refleksje kardynała Nycza, który na tym blogu zaczyna już powoli się stawać postacią wręcz kultową. Cóż mi zechciał powiedzieć Ksiądz Arcybiskup? Otóż przede wszystkim dowiedziałem się, że podobnie jak rozum bez wiary jest bardzo ubogi, tak samo jednak fatalnie ubożeje wiara bez rozumu. Czy Ksiądz poinformował mnie o tym tak sobie? Możliwe. Mam jednak wrażenie, że była w tym też pewna nauka. I to nie taka bardzo uniwersalna, ale jak najbardziej doraźna. Bo otóż, przede wszystkim, wprawdzie rozum i wiara, zdaniem Księdza, powinny się uzupełniać, i on w zyciu by nie pozwolił sobie na to, by mówić, że rozum jest lepszy do wiary, albo wiara od rozumu, natomiast jest jakoś tak, że jego warszawska diecezja na tle innych wyróżnia się pozytywnie. Posłuchajmy:
„Na pewno kościół w Warszawie jest inny od kościoła w diecezjach, w których wcześniej byłem. A mam porównanie i z południa, i z północy Polski. Ale nie jest ani gorszy, ani jakiś lepszy. W Warszawie ci, którzy systematycznie chodzą do kościoła, praktykują w bardziej pogłębiony sposób. Próbują odpowiedzieć sobie na pytanie: po co, czy dlaczego wierzę. To jest charakterystyczne dla religijności archidiecezji warszawskiej. Ten kościół daje też dużo możliwości. Takich możliwości zbliżonych do ‘wojtyłowych’ klimatów, czyli związków Kościoła z nauką, kulturą, sztuką. Tych przestrzeni w Warszawie jest ogromnie dużo. Karol Wojtyła nigdy nie bał się spotkania wiary z rozumem. Doskonale wiedział, że rozum nieoświecony wiarą ma jakieś braki. Z kolei wiara niepodparta rozumem bardzo łatwo wpada w niebezpieczeństwa fideizmu, czyli bezwzględnego prymatu wiary nad rozumem”.
Ktoś oczywiście od razu pewnie będzie próbował zdezawuować słowa Księdza Biskupa, zarzucając mu typowe dla owego świętego towarzystwa krętactwo, lub w najlepszym wypadku niecnieznaczącą paplaninę, jednak gotów jestem je przyjąć z pełnym dobrodziejstwem inwentarza, i zastanowić się, co Ksiądz ma jednak na myśli, mówiąc o „warszawskiej przestrzeni, gdzie dochodzi do spotkania wiary z rozumem”. Bo, czym jest wiara bez rozumu, to ja oczywiście wiem i nieskromnie gotów jestem nawet uznać się tu za specjalistę. Natomiast mam, przyznaję, kłopot z tym rozumem. No bo załóżmy, że ów rozum, to wspomniana przez Księdza Metropolitę „nauka, kultura i sztuka”. Czy chodzi tylko o to, że w Warszawie człowiek między jedną mszą a drugą, między jedną modlitwą a drugą, może pójść na jakiś ciekawy występ teatralny, czy na koncert znakomitego artysty – co zostało skutecznie oszczędzone mieszkańcom takiego na przykład Tarnowa i okolic – czy może tu w grę wchodzi również słowo? A jeśli i słowo, to czyje? Czyje to słowo na terenie Warszawskiej Archidiecezji tak bardzo uwzniośla wiarę ludzi pobożnych? Czy może chodzi o Daniela Olbrychskiego, czy może o Zbigniewa Hołdysa, czy może o jakiegoś słynnego tancerza, lub kreatora mody, a może o jakiegoś naukowca z Uniwersytetu Warszawskiego, lub dziennikarza? Skąd warszawiacy czerpią intelektualne paliwo dla swojej pobożności? A może dla nich ma znaczenie to, że mają tak blisko do osoby prezydenta Komorowskiego i jego Małżonki? A może chodzi o przykład, jaki ludowi warszawskiemu daje ich prezydent Gronkiewicz-Waltz, osoba z całą pewnością i pobożna, kulturalna i mądra jednocześnie?
Takie to pytania męczyły moją biedną, pogrążoną w mym, jak to mi ładnie wytłumaczył Kazimierz Nycz, grzesznym fideizmie, głowę, kiedy przeszedłem do kolejnej rozmowy, tym razem już z innym biskupem, a mianowicie Andrzejem Czają z Opola. Wprawdzie biskup Czaja znacznie bardziej od kardynała Nycza skupia się na tym, jak to grupa cynicznych polityków, wykorzystując atmosferę żałoby po Smoleńsku, próbowała „kształtować nasze życie społeczne na podstawie negatywnych emocji” i w jaki sposób perfidii tych działań uległ sam nawet Kościół „dziwnie dystansując się od obrony czci Krzyża” i rezygnując z obowiązku Jego obrony, tchórzliwie twierdząc, że „Jego obrona nie jest naszą sprawą”, ale również wspomina o potrzebie łączenia wymiaru religijnego z wymiarem czysto ludzkim. I co więcej, robi to w sposób o wiele bardziej od abp. Nycza pogłębiony. Mało tego. Biskup opolski Czaja też jest bardziej od abp. Nycza demokratyczny. Dla niego rozum i wiara to jedna moc, a człowiek głupi i wierzący – podobnie jak mądry i wierzący – to w tym samym stopniu Dzieci Boże. Dla niego nikt nie jest ani gorszy, ani lepszy. Nikt nie jest wykluczony. Prawie. Wsłuchajmy się teraz w słowa biskupa opolskiego, kiedy to kończy się typowy orwellowski ‘newspeak’, i pojawia się Słowo:
„Ideologizacja wiary pojawia się też tam, gdzie występuje ignorancja na poziomie depozytu wiary i nauczania Magisterium Kościoła. Kto nie ma gruntownej wiedzy, ale wyciąga swoje wnioski, podpisując słowami: Kościół tak nie naucza. Przykładem ideologizacji są niektóre wypowiedzi w ‘Rozmowach niedokończonych’, są dążenia niektórych środowisk do ogłoszenia Chrystusa królem Polski, ale również i to, co się działo pod krzyżem, zawłaszczanym przez jedną i drugą stronę konfliktu. Słowem ideologizacja powstaje wtedy, gdy nie słucha się tego, co mówi Pan, a także, co mówi lud”.
I w tym momencie zaczyna się prawdziwy ‘thrill of the moment’. Posłuchajmy.
Całość, zgodnie z tradycją, na moim blogu pod adresem: http://toyah1.blogspot.com/2011/04/czy-biskupi-czytaja-orwella.html
"Gdy tylko zobaczysz, ze znalazles sie po stronie wiekszosci, stan i pomysl przez chwile" - Samuel Langhorne Clemens"