Czy 3,7 bil euro 'problem’ może zniknąć?
11/12/2011
576 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Zadłużenie 2010: IT=1.963Miliardów euro, ES=705M, BE=355M, GR=339M, PT=179M, IE=154M. Zapotrzebowanie kredytowe 2012-13: IT=591,9M, ES=334,2M, BE=108,9M, GR=96,1M, PT=49,2M, IE=45Miliardów euro (OECD)
Michał Polak: Banki centralne państw strefy euro przygotowują się na ewentualność załamania się waluty europejskiej. Jeśli dojdzie do poważnych zawirowań na rynkach finansowych eurogrupy, rozważana będzie możliwość zrezygnowania ze wspólnej waluty i zastąpienia jej walutą narodową. Jak należy odbierać takie zachowanie?
Cezary Mech: To działanie naturalne. Każde państwo już na tym etapie kryzysu powinno być przygotowane do takiej ewentualności. Banki centralne ubezpieczają się w ten sposób na wypadek, gdyby państw podjęło decyzję, polegającą na wprowadzeniu swojej waluty narodowej. Tego typu działania zabezpieczające nasze inwestycje w obligacje strefy euro powinny być podejmowane również przez Narodowy Bank Polski, a działania logistyczne przez inne ministerstwa pod kierunkiem Ministerstwo Finansów.
Wygląda więc na to, że te działania zabezpieczające są jedynie rutynowe. Nie ma więc jakichkolwiek powodów do obaw?
Te działania podejmowane przez państwa strefy euro, o których mówi też „Wall Street Journal” są charakterystyczne pod innym względem. O ile Grecja jak informuje Wall Street Journal ma swoją firmę drukującą pieniądze, o tyle Irlandia dopiero rozważa konieczność posiadania takowej. Niemniej jednak, działania te nie są rzeczą typową. Jeszcze do niedawna w publicystyce, jak i badaniach oraz analizach często nawet nie dostrzegano faktu, że strefa euro nie jest optymalnym obszarem walutowym, a więc takim, w którym osiąga się korzyści należąc do niego.
A więc, mówiąc prostym językiem, państwa eurolandu nie widzą jednak korzyści z posługiwania się wspólną europejską walutą?
Ta kryzysowa sytuacja, z którą mamy właśnie do czynienia, związana jest z tym, że państwa, które nie należą do optymalnego obszaru walutowego znalazły się w strefie euro i jest im teraz bardzo trudno podjąć decyzję, która minimalizowałaby koszty. Taką decyzją byłoby wystąpienie państw ze strefy euro, jednak byłaby związana z tym, że wszelkie zobowiązania, jakie posiadają dane kraje a wraz z nimi instytucje, powinny zostać po prostu zamienione na zobowiązania występujące w walucie krajowej. Tutaj jest główna oś niezgody krajów, które mają wierzytelności. Głównie są to Niemcy, które były głównym beneficjentem strefy euro, gdyż w tym czasie osiągnęły skokowo nadwyżkę handlową – 80 mld euro rocznie, a z drugiej strony zakumulowały olbrzymie aktywa za granicą w wysokości 40 procent PKB. Tak naprawdę ta batalia toczy się o to, w jaki sposób nie doprowadzić do jakiegoś dużego kryzysu gospodarczego, który dotknąłby największe kraje, a z drugiej strony państwa dążą do tego by wyegzekwować swoje pożyczki, aktywa w nominalnej wysokości. Nie chcą zgodzić się na to, żeby uległy zmniejszeniu w procesie przejścia na waluty krajowe i w tym celu nie hamują się przed stosowaniem szantażu ekonomicznego względem krajów peryferyjnych.
Gdyby jednak klamka zapadła i poszczególne państwa (może nie wszystkie, ale przynajmniej część z nich) zdecydowały się opuścić strefę euro, co by się działo w gospodarce Polskiej, która skądinąd nie jest w eurogrupie?
Należy pamiętać, że jeśli takie przejście byłoby nieuzgodnione, to doprowadziłoby do potwornego chaosu w Unii Europejskiej, i tego właśnie obawiają się kraje, które powinny wrócić do walut narodowych. O ile zobowiązania dłużne, związane z długiem krajowym są na prawie lokalnym, to zobowiązania instytucji są już na prawie londyńskim. W praktyce, chaotyczne wycofywanie się ze strefy euro mogłoby spowodować bankructwo instytucji gospodarczych danego kraju. Odbiłoby się to na sytuacji gospodarczej krajów wierzytelskich i ich partnerów, a więc także i Polski.
Tymczasem Polska już deklaruje, że do końca aktualnej kadencji rządu, będzie gotowa na przyjęcie wspólnej waluty. Jak Pan sądzi, czy nasi przywódcy blefują? Ich zapowiedzi są realne?
Wydaje się, że takie działania są skrajną nieodpowiedzialnością gospodarczą, jak i też polityczną. Parę lat temu należałem do tych nielicznych osób ukazujących fakt, że strefa euro nie jest optymalnym obszarem walutowym i że z tego tytułu będą kłopoty dla tych państw, które do niej wstąpią. Dzisiaj, gdy ten statek tonie, mówienie o tym, że się chce do niego wsiąść, przygotowuje się na to kupując bilet i obiecuje że się w niego zainwestuje – jest działaniem nieodpowiedzialnym.
I to w dodatku gdy agencje ratingowe zamierzają w ciągu najbliższych miesięcy obniżyć rating całej Unii Europejskiej…
Obawiam się, że działanie agencji ratingowych jest i tak spóźnione i że wynika ono z nacisków politycznych na to, żeby utrzymywać sztucznie zawyżony poziom ocen krajów strefy euro. Niezależnie od scenariusza, rating powinien być już dawno obniżony. Niezależnie, czy te kraje będą w strefie euro i będą przeżywały przez najbliższe dziesięciolecia dewaluację wewnętrzną a przez to ich poziom zadłużenia relatywnie znacząco wzrośnie, czy też przejdą na waluty lokalne i z tego powodu nastąpi olbrzymi chaos na rynku kapitałowym, czy też ratując się nawzajem znacząco się zadłużą i będą posiadały na swoich barkach dodatkowy dług w postaci gwarancji dla spłaty słabszych kredytowo podmiotów.
Wczoraj ukazał się barometr gospodarczy, przygotowany przez Związek Przedsiębiorców Polskich. Małe i średnie firmy obawiają się tego, że kondycja ekonomiczna ich zakładów w najbliższym czasie nie będzie się poprawiała. A to właśnie małe i średnie firmy, jak wiadomo, stanowią bazę gospodarki Polski. Czy rzeczywiście przedsiębiorcy mają się czego obawiać?
Perspektywy te nie są zbyt optymistyczne z powodu zamieszania w strefie euro, a to przełoży się sytuację gospodarczą w Polsce. Z drugiej strony kryzys instytucji finansowych za granicą, które będą ograniczały wielkość swoich aktywów w sytuacji, gdy Polska błędnie wyprzedała niemal cały rynek bankowy tym instytucjom, musi odbić się na aktywności kredytowej u nas. Do tego, jeśli weźmie się pod uwagę rosnące koszty związane z brakiem dbania o interes narodowy, w postaci wyprzedawania monopoli, oligopoli, które będą podnosiły ceny – energii, tele/komunikacji, czy leków, będzie wypychał miejsca pracy z Polski. Poza tym jesteśmy co raz starszym społeczeństwem, a to oznacza konieczność co raz większego opodatkowywania się na rzecz różnych świadczeń – emerytalnych, rentowych, zdrowotnych.
Czyli przede wszystkim inwestycja w rodzinę…
Przede wszystkim polityka gospodarcza powinna opierać się na trzech filarach: inwestować w rodzinę – polityka prorodzinna. Aktualnie prowadzona przez wszystkie rządy ostatniego dwudziestolecia polityka antyrodzinna szkodzi Polsce i jej gospodarce. Drugi filar powinien być nakierowany na tworzenie nowych miejsc pracy i na to, żeby w Polsce były tworzone warunki do konkurencyjnego powstawania miejsc pracy. Nie można pozwalać na emigrowanie resztek polskiej młodzieży. W trzecim filarze należy wprowadzić optymalizację prowadzenia wydatków budżetowych tak, aby się wydatki były podejmowane w tych dziedzinach które poszerzą bazę podatkową, a więc w przyszłości ulegną spłaceniu niezależnie od obecnie generowanego deficytu. Należy przeciwstawiać się ślepym regułom wydatkowym forsowanym przez państwa zamożne, bo wtedy nie posiadając infrastruktury wzrostu inwestorzy będą tworzyli miejsca pracy za granicą i tam ściągną polskich pracowników. Ale nie uda się postawić tych trzech filarów, gdy nie będzie oparcia w wartościach etycznych.