Poznanie samego siebie, jako fundament wszelkiego poznawania prawdy.
ROZDZIAŁI
»Poznaj sam siebie!« Taka była pierwsza lekcja, udzielana przez kilku starożytnych filozofów każdemu nowemu uczniowi, który zgłaszał się do nich po naukę. W ich mniemaniu poznanie samego siebie było podwaliną wszelkiej wiedzy prawdziwej, streszczeniem wiedzy ogólnej, jedyną umiejętnością, o którą warto się było ubiegać, poproś tu mądrością w łupinie orzecha.
»Nie szukaj niczego poza sobą«, mawiali inni, snując dalej myśl tę samą. Nie szukaj niczego poza sobą! W samym sobie bowiem znajdziesz przedmiot zdolny zająć cię przez całe życie. Każdy człowiek jest małym światem sam w sobie.W jego własnej osobie kryje się zmniejszony obraz wielkiego świata wewnętrznego, którego jest szczytem i dopełnieniem. Albo, by użyć słów św. Grzegorza, »człowiek ma coś wspólnego z każdem innem stworzeniem. Ma istnienie wspólne z kamieniami, życie z drzewami, czucie ze zwierzętami, umysł z aniołami. Skoro zaś ma coś wspólnego z każdem stworzeniem, wynika stąd, iż jest w pewnem znaczeniu każdem ze stworzeń. Jeśli zatem bada siebie tak, jak powinien, bada istotnie wszechstworzenie.»
Z drugiej strony jeśli nie bada sam siebie, nie może w sposób odpowiedni badać żadnego innego stworzenia. Wszystkie bowiem inne stworzenia widzialne winny być odniesione do niego jako swego bezpośredniego celu. Dla niego zostały stworzone i moralną swą wartość i swe znaczenie wyprowadzają ze swego stosunku do niego. On jeden w tym wszechświecie materjalnym jest istotą wolną, zdolną do kierowania każdej rzeczy do jej końca ostatecznego, do Boga, który wszystko, co istnieje, uczynił i do którego "wszystko musi wracać. Usuń człowieka, a wszystko tu na ziemi będzie się wydawało pozbawione sensu i celu. Jakże tedy słuszne są słowa «Naśladowania Chrystusa«: »Zaprawdę, lepszy jest pokorny kmiotek, który Bogu służy, niźli pyszny filozof, który zaniedbawszy samego siebie, biegi gwiazd wyśledza… Poznać siebie i sobą pogardzać, oto najwyższa i najpożyteczniejsza nauka«. A jednak dziś wielu bardziej podobnych do pysznego filozofa, niż do pokornego kmiotka. Wszyscy szukają wiedzy, a dobrze, że tak czynią, bo posłuszni są 'popędowi, włożonemu przez Boga w ich jestestwo. »Przyroda dała śmiertelnym umysł badawczy«, powiedział pewien mędrzec pogański. Jak ptaki do latania, ryby do pływania a konie do biegu, tak czło wiek stworzony do wiedzy«.Wszystkich pali nie- u gaszone pragnienie poznawania. Wszelako często niestety pragnienie ich zbyt jest gorączkowe i wybredne, by być naturalnem, co jest oznaką rozstroju a nie zdrowia. A co gorsza, usiłują zaspokoić je przedmiotami, które bardziej jeszcze podniecają pragnienie. Śledzą zjawiska fizyczne wszechświata. Lecz jaką uwagę poświęcają zjawiskom duchowym własnej duszy? Badają tajemnice przyrody. Lecz czy zaglądają do tajników własnego serca? Wnikają w prawa, rządzące materją. Lecz czy starają się poznać prawa wiążące ich własne sumienie? Przewidują z góry i wykreślają drogę nadchodzącej burzy. Lecz jak zachowują się wobec burz, grożących się w ich własnem łonie? Rozprawiają jak Salomon o drzewach od cedru, który jest na Libanie, az dohyssopa,który wyrasta, ze ściany, jak on mówią ozwierzętach i ptakach i płazie i rybach. Lecz czy zastanawiają się nad własnem wnętrzem? O tein niewiele wiedzą, ani też pragną wiele się dowiedzieć. Mówią wiele, to prawda, o poznaniu samego siebie, zalecają nawet, by tej umiejętności uczono dzieci w szkołach początkowych. Wszelako mają na myśli znajomość ciała i jego funkcyj z należytem uwzględnieniem higjeny lub warunków zdrowia, a w najlepszym razie ogólne i nieokreślone poznanie charakteru, o ile może go nam wyświetlić fizjologja.
Skorzy są i skwapliwi do oglądania, słuchania, pilnego badania przedmiotów’ zewnętrznych. Ich zmysły cielesne są nad miarę bystre i czynne, zanadto bystre i czynne, iby pozwolić na zwrot do własnego wnętrza i zastanowienie się nad sobą. Wiecznie wybiegają w świat zewnętrzny, wiecznie czynią wyprawy w nieograniczone dziedziny wiedzy. Jak zawodowi turyści, którzy wtedy tylko czują się szczęśliwi, kiedy podróżują przez obce okolice, stopniowo sami stają się zupełnie obcy we własnej ojczyźnie. Rzadko kiedy wchodzą do wnętrza własnejduszy. A jeśli wchodzą, rzucają na nie tylko prze lotne spojrzenie, jak człowiek, o którym pisze apo stoi, iż przypatruje się obliczu swemu w zwiierciedle, a nawet zapomina, jakim jest.
Są władcy przysłowiowo nieświadomi prawdziwego stanu własnych państw. Zanadto są zaprzątnięci interesującemi fatałaszkami, by chcieli poświęcić jakąkolwiek uwagę niemiłym sprawom publicznym. Mogą panować, atoli z pewnością nie rządzą. Są zgoła niezdolni do rządzenia, ponieważ brak im zarówno wiedzy, jak i wolnego czasu, potrzebnego do tej trudnej sztuki. Nieuniknionem następstwem tego jest, że inni rządzą zarówno nimi, jako też ich państwami. Bardzo wiele osób równie mało wie o prawdziwym stanie własnego wnętrza, a następstwa tego są niemniej opłakane. Zazwyczaj wszakże wyobrażają sobie, że doskonale rozumieją samych siebie. Tak powszechne jest łudzenie samego siebie w rzeczach duchownych.
Istnieją obłąkani, których obłęd polega na upartej wierze, iż są królami lub królewnemi, i którzy roszczą sobie prawo do wszelkiej okazałości i form zewnętrznych, należnych urojonemu icli dostojeństwu. Litujemy się nad nimi i umieszczamy ich może w zakładzie, w którymby mogli dosyta zabawiać się rolą króla i królowej, i wdziewać na siebie okazałe oznaki swego fantastycznego dostojeństwa. Tymczasem spotyka się tysiące i tysiące na szerokim świecie, których mniemania o własnych osobach są równie złudne, a bezporównania bardziej zgubne w swych skutkach. Żyją oni jakby w jakimś raju warjatów. Na wszystko patrzą przez fałszywe środowisko i dlatego żadnej rzeczy nie widzą w rzeczywistej jej postaci. Podobni do starych faryzeuszów, powiększają do przesady zarówno swe własne dobre przymioty, jak i braki biednych celników, którym siebie przeciwstawiają. Widzą w sobie tysiączne rzeczy godne podziwu, a tysiączne godne nagany w swych bliźnich. A w tem poczuciu własnej sprawiedliwości dziękują niebu, iż nie są tacy, jak reszta ludzi. Ślepi na własne ułomności i przeoczająe złe skłonności swych serc, uważają sic: za uzbrojonych przeciw wszelkim napaściom i mówią językiem Pisma św.: Nie będziemy poruszeni na wieki. Pełni zaufania w sobie rzucają się nieopatrznie w środek niebezpieczeństwa, a ponosząc słuszną karę za swój nierozum, wpadają często w te same grzechy, które najsurowiej potępiali u innych.
Obyż mieli przynajmniej odrobinę znajomości samych siebie! Onaby ich nauczyła pokory i zasta- nowienia, łagodności i pobłażliwości! Pokazałaby im, że niema występku, którego zarodów nie nosilibyśmy w sobie, a stąd, jak ostrzega nas św. Augustyn, niema grzechu popełnianego przez innych, któregobyśmy sami nie mogli się dopuścić, chyba że nie ufając sobie i unikając sposobności do grzechu, oprzemy się wyłącznie na łasce Boga. »Siebie za nic ważyć, pisze pobożny autor »Naśladowania«, a o innych dobrze i wysoko rozumieć, oto jest wielka mądrość i doskonałość. Gdybyś widział, że kto jawnie grzeszy i ciężkich nawet dopuszcza się zbrodni, nie powinienbyś jednak mieć się za lepszego, bo nie wiesz, jak długo w dobrem wytrwać potrafisz. Wszyscy jesteśmy ułomni, ale ty nie sądź, aby ktokolwiek był ułomniejszy od ciebie«.
Wszystkim tedy potrzebne jest poznanie samych siebie. Wszakże podwójnie jest ono potrzebne dla tych, których zadaniem jest kierowanie sumieniami drugich i kształcenie tych sumień. By sprawować z pożytkiem ten delikatny i odpowiedzialny urząd, winni przyswoić sobie praktyczną znajomość natury ludzkiej i jej działania pod wpływem łaski. Jakże nabędą tej znajomości? »Przez doświadczenie osobiste, odpowiadają niektórzy, przez ścisłe postrzeganie i zapoznawanie się ze światem«. Stąd zaś wnoszą, że ludzie pobożni, ci, którzy szczególnie poświęcili się Bogu albo unikają obcowania ze światem, niezdolni są do kierowania duszami luib przygotowania młodzieży do wymagań życia społecznego.
Lecz jaka jest właściwa natura zalecanego tutaj doświadczenia? Czy to zetknięcie się rzeczywiste z grzechem? Czy sjpou falenie się z każdą postacią, i z każdym gatunkiem zbrodni? Czy odwiedzanie siedzib występku w celu podpatrzenia, jak pożera swe ofiary tysiącami? Czy stąpanie i utrzymywanie się w równowadze na zawrotnej krawędzi przepaści, by doświadczyć, jak łatwo stoczyć się wgłąb? Mnóstwo osób na swe nieszczęście wykonało owo smutne doświadczenie, owszem doświadczenia jeszcze smutniejsze. Czy odnieśli z tego korzyść? Czy zdolni są kierować drugimi? Bynajmniej! Zamiast być bezpiecznymi przewodnikami innych, sami bardzo potrzebują kierownictwa. Zazwyczaj muszą oduczyć się wielu rzeczy, których nauczyli się opacznie. Ich zasady są błędne, a ich sądy skrzywione. Im potrzeba, by poddali się zupełnemu przeobrażeniu i zamienili się w innych ludzi. Sprawa to powolna i przykra, dająca często skromne tylko wyniki.
Nie w taki sposób św. Bazyli i św. Grzegorz przysposabiali się na nauczycieli innych ludzi. W młodości swojej nie znali innych dróg, jeno te, które prowadziły do kościoła i do uczelni. Później usunęli się na samotność, by w obecności Boga przestawać z własnemi duszami. Stamtąd we właściwym czasie wrócili, by wystąpić jako wyrobieni i doświadczeni mistrze życia duchownego.
Tak zawsze było i będzie. Tylko człowiek, który głęboko wnika do własnego wnętrza, tylko człowiek pobożny i duchowny, który usilnie pracuje nad urobieniem swego życia według zasad chrześcijańskiej doskonałości, uzdolniony jest w całej pełni na kierownika sumień.Taki bowiem jedynie człowiek rozporządza doświadczeniem osobistem, potrzebnem do ustrzeżenia go od niebezpiecznych pomyłek praktycznych. Jeśli do tego posiada szeroką znajomość świata, tein lepiej. Może z niej korzystać jak nikt inny. Dla niego bowiem ta znajomość nie jest prostą sprawą wykształcenia historycznego lub uczoliości, lecz potwierdzeniem jego własnego podmiotowego doświadczenia, odpowiednikiem tego, co zaszło w jego własnej świadomości. Złączony węzłem sympatji z całą ludzkością, czuje on, jak mu się rozszerza serce w zetknięciu z duszami tych wszystkich, którzy szukają jego rady i kierownictwa. On przyjacielem i powinowatym całego świata i może też powiedzieć w najpełniejszem i najlepszem zna czemu wyrazu: »Jestem człowiekiem i nic, co dotyczy człowieka, nie jestobcemym sympatjom«. Cieszy się zaufaniem tych, co zbliżają się do niego, bo ich rozumie. Dosyć jednego słowa, gestu, spojrzenia, ruchu, westchnienia, ażeby odsłonić mu stan ich duszy. Zdaje się, jakoby czytał najgłębsze ich tajemnice i odgadywał najstaranniej przez nich ukrywane skłonności. W jego dłoni klucz do ich wnętrza, a wie, jak się nim posługiwać. Rozumie innych, bo rozumie samego siebie. Jest mistrzem ich serc, bo jest mistrzem serca własnego.
A powiedzieć to można z wszelką prawdą nietylko o spowiednikach i kierownikach duchownych, lecz także w odpowiedniej mierze o rodzicach i opiekunach, o nauczycielach i wychowawcach. Jeśli pragną poznać dokładnie powierzonych swej pieczy, niech zaczną od wnikania badawczego w samych siebie. Jeśli pragną przyuczyć młode one serca do kontrolowania samych siebie, niech doświadczą najpierw wyników panowania nad sobą na własnej osobie. Jest to najpewniejsze prawidło, którego mogą się trzymać, bezporównania więcej warte od wszystkich zachwalanych studjów nad psychologią dziecka i od wszystkich metod wychowawczych nowożytnej pedagogji. Jest to zastosowanie praktyczne w dziedżinie ducha owego powiedzenia starożytnego mędrca: »Z jednego przykładu sądź o wszystkich innych«.
——————
WSTEP <—————————–> ROZDZIAŁ II