Tego, że nie został przy szybowcach. Miał tam mapę, kompas i zegarek i w pełni kontrolował sytuację.
A swoją drogą to niesprawiedliwe, żeby jakiś pierwszy lepszy technik od Boeinga zepsuł tak świetnie zapowiadający się interes. Przecież tylu "ekspertów" od lotnictwa, z redaktorem Hypkim i gromosławem Czempińskim na czele, mieli już dogadane z telewizjami terminy i honoraria. Już w łordach i openoficach wyszukali wszystkie synonimy słów profesjonalista, perfekcyjnie, mistrz i bohater, aby zbytnio nie przynudzać, a tu kicha. Przyłazi do kabiny samolotu jakiś, nie rozumiejący powagi sytuacji, z tym swoim ścisłym, a tam ścisłym, ciasnym umysłem, ślepo zapatrzony w te swoje instukcje obsługi, pożal się boże techniczyna, jakimś kretyńskim przełącznikiem włącza prąd do układu awaryjnego i wysuwa to pieprzone podwozie. No horror, po prostu horror.