Czas na zburzenie systemu
17/09/2011
440 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
Od pewnego czasu obserwujemy kompletny rozkład państwa i to w każdej dziedzinie. Nieudolność rządu oraz jego kompleksowa niekompetencja dotykają każdej sfery naszego życia.
Można ją nawet uznać za wręcz przysłowiową, gdyż zasadzie, czego się ten rząd nie dotknie, to w stu procentach zepsuje lub zawali.
Konsekwencje takiego stanu rzeczy są niezwykle uciążliwe dla obywateli i odbierają im złudzenia lepszego jutra. Ale ten pakiet objawów chorobowych państwa można by jeszcze rozpatrywać w kategoriach gospodarczo-politycznej porażki nieprzygotowanego do rządzenia poważnym państwem rządu. Można by je złożyć na karb wyraźnie widocznej w takich przypadkach ułomności systemu demokratycznego, w którym w miarę przygotowany PR-owsko polityk, sprytnie uciekający od rzeczywistych problemów, a skupiający się na populistycznych hasłach „dopieszczających” najskrytsze marzenia i oczekiwania społeczeństwa, jest w stanie spokojnie wygrać wybory i liczyć, że uda mu się sprytnie lawirować przez kolejne 4 lata. Czyli można by powiedzieć, iż wskazane klęski są stałym elementem beznadziejnego sytemu demokratycznego i akurat teraz ukazują stan, w którym „rządowi” nie udało się lawirowanie, a prawda wyszła na jaw. Następny plebiscyt wyborczy powinien to zmienić i po sprawie. Aż do następnej wpadki.
Ale w tym konkretnym przypadku nie można tak myśleć. Wspomniane problemy są bowiem tylko kroplą w morzu dokonań tego rządu. Mało istotną kwestią w jego antypolskiej i antyobywatelskiej działalności. Pokażmy kwestie znacznie bardziej fundamentalne. Z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski oraz jej podmiotowości można ukazać kilka takich spraw. Po pierwsze, dopuszczenie do budowy gazociągu północnego, którego konsekwencją jest z jednej strony techniczne uniemożliwienie dostępu do portu w Świnoujściu statków o większym zanurzeniu (co godzi w ekonomiczny interes Polski, naruszony poprzez utratę konkurencyjności wspomnianego portu i portu szczecińskiego w konfrontacji np. portami niemieckimi), a z drugiej zagrożenie bezpieczeństwa energetycznego kraju. Ta druga kwestia została jeszcze bardziej narażona poprzez odkładanie budowy gazoportu oraz podpisanie niekorzystnej dla Polski, długofalowej umowy gazowej z Rosją (w tym przypadku, gdyby nie KE, dbająca oczywiście szczególnie o interes innych państw UE, to jej treść byłaby jeszcze bardziej brzemienna w skutki). W tym kontekście (działania na szkodę Polski, a w interesie Gazpromu – ekonomicznego ramienia Rosji i jej służb, umożliwiającego podporządkowywanie sobie innych państw i ich inwigilację) warto też zapamiętać radosne przyjęcie przez władze UW propozycji stypendiów fundowanych przez tę firmę wybranym studentom (kim dla Gazpromu w Polsce mają być te osoby, łatwo się domyślić). Po drugie, bardzo ważną kwestią jest moim zdaniem celowe i z premedytacją realizowane utrudnianie wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Rząd od samego początku udawał w tej kwestii rozbrajającą indolencję (przekręcanie faktów, kłamstwa, nie wyciąganie odpowiedzialności wobec winnych bałaganu, próby tuszowania wielu spraw, uległość wobec Rosji itp.). To, zdaje się, miało być drobnym kosztem, który rząd był gotowy zapłacić za wykazanie władzom w Moskwie swoich intencji (drobna gra pod publikę na zasadzie: „No tak jesteśmy tacy niezgrabni, ale cięgle się uczymy na swoich błędach, każdy się myli. Wybaczcie i przyjmy do przodu”). Prawda bowiem wydaje się jednak taka, że wszelkie te działania były dość dobrze przemyślane i zaplanowane, i jedynie wrodzone partactwo naszych władz pozwoliło na nieznaczne wymknięcie się tych spraw spod ich kontroli.
Z punktu widzenia wolności obywatelskich i społeczeństwa mamy zaś do czynienia np. z odbieraniem rodzicom kontroli nad dziećmi i ich wychowaniem, inwigilacją uczniów, przymusem przedszkolnym itp., a więc działaniami, które mają na celu „produkcję” nowego człowieka, skrojonego dla potrzeb bezdusznego i technokratycznego systemu UE i polskiego państwa totalitarnego (tworzenie „platformerskiej wersji usłużnego robota”, bezwiednie wykonującego zadania systemu); z likwidacją wolności słowa (próby ograniczania wolności w internecie, wolności wyrażania opinii o władzach itp.); finalizacją budowy totalitarnego państwa policyjnego (wzrastająca liczba podsłuchów, zbieranie maksymalnej ilości danych o obywatelach – także tzw. informacji wrażliwych, używanie służb specjalnych do partykularnych interesów partyjnych lub osobistych, ataki na kibiców, stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, inwigilacja dziennikarzy czy brutalne traktowanie osób wyrażających swoje poglądy w formie legalnych protestów np. szereg działań przeciwko osobom, czczącym pamięć ofiar katastrofy smoleńskiej).
Wszystkie te elementy składają się na obraz grupy, która nie reprezentuje już państwa polskiego, ale promuje, także dla własnej korzyści, interesy dwóch sąsiednich krajów: Rosji (z iście „targowicką” rolą namiestnika Komorowskiego) oraz Niemiec. Grupy, która w celu realizacji tych zadań, dokonuje także totalitaryzacji Polski dla zdławienia wszelkiego oddolnego ruchu sprzeciwu.
Przy takim obrocie spraw, sytuacja już dojrzała do rozwiązań bardziej radykalnych. Dziś kartka wyborcza może mieć jeszcze siłę miecza, broniącego polskiej podmiotowości. I wszyscy powinni to zrozumieć. Dziś albo uratujemy „Okręt Rzeczpospolitej” i będziemy mieli szansę debatować o tym, jak nim sterować i dokąd (zwykła debata polityczno-gospodarcza pomiędzy lewicą a prawicą), albo pójdziemy z nim na dno, gdzie żadne nasze koncepcje już nie będą do niczego potrzebne. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że sama kartka wyborcza może nic nie dać. Szczególnie, że ujawniane coraz szerzej, bezprawne działania PKW, mające na celu zniszczenie konkurencji dla układu, pokazują wyraźnie, iż nie ma już żadnych granic, których nie zawahano by się przekroczyć. W tej sytuacji, jeśli wybory nie zostaną unieważnione, miecz wyborczej kartki może już nie wystarczyć, a wtedy wariant węgierski lub hiszpański jest wysoce prawdopodobny. Dlatego musimy być przygotowania na inną formę protestu niż debata. Każdy tego typu ruch musi być z gruntu antysystemowy i zmierzać do tworzenia kompletnie nowej struktury sytemu, budowanego na zgliszczach starego, skompromitowanego układu. Wystąpił już pewien ruch związany z katastrofą smoleńską, ale kompletnie nie został wykorzystany przez PiS i Jarosława Kaczyńskiego (ba, został kompletnie zmarnowany). Mit smoleński może być jeszcze, w jakimś sensie, swoistą „ofiarą zakładzinową” nowego ładu (w pozytywnym tego słowa znaczeniu; jak określa to Rene Guiraud – każdy nowy system potrzebuje mitu założycielskiego i swoistego „kozła ofiarnego”). Ale nie stanie się już raczej rdzeniem i istotą buntu. Dziś główny zapalnik może wytworzyć się raczej w sferze ekonomicznej, na którą nałoży się chęć uwolnienia się od nakładanych rządowych pęt i kagańców oraz sprzeciw wobec rozkładu państwa. Polacy są mimo wszystko przywiązani do swej podmiotowości.
Skoro jednak zakładamy taki wariant przesilenia, to wypada wskazać najważniejszą rzecz. Mianowicie ośrodek, który jest w stanie skanalizować ten dynamiczny bunt w kierunku budowy nowego systemu. Sądzono dotychczas, że na kanwie katastrofy smoleńskiej takim ośrodkiem stać się może Jarosław Kaczyński. Dziś, po przespaniu swoich 5 min. i przyjęciu kursu na partię monolinearną, nie ma na to szans (dodatkowo wpływa na to brak kompleksowego programu budowy zupełnie nowego państwa; nie zmienią tego ani dobrzy fachowcy z Instytutu Sobieskiego, ani wolnorynkowcy z Ligi Republikańskiej). Nie taka jest bowiem wizja i cel Prezesa. To przykre, ale prawdziwe.
W tej sytuacji rola „sterowania” rodzącym się sprzeciwem zdaje się spoczywać w rękach ludzi, budujących na prawicy porozumienia społeczne wokół konkretnych programów (np. „Deklaracja 8. Maja” – pokazanie prawdy o długu Polski i posiadanych przez nią aktywach, może być iskrą zapalającą wspomniany wyżej lont; może tą iskrą być podtrzymanie, ewidentnie nieuczciwych wyborów, słusznie kontestowanych przez środowisko Nowego Ekranu), czy tych, którzy mozolnie próbują budować na prawicy wspólny blok. Sukces tych przedsięwzięć oraz umiejętne pokierowanie wzbierającą falą niezadowolenia społecznego ma duże szanse dać Polsce sukces, a jednocześnie otworzyć oczy politykom PiS. A wtedy, kto wie … Szeroki ruch może zmieść z powierzchni antypolski rząd i jego partyjne zaplecze. Może powstać nowa rzeczywistość. Byle by prawicowi przywódcy mieli odwagę wspólnej gry i to gry bardzo ostrej, pozbawionej kunktatorstwa. Zdaje się, że jest już czas na dynamicznym przełom.
dr Bartosz Józwiak
prezes Unii Polityki Realnej
felieton opublikowany w serwisie Klub Konserwatystów
(Tekst został odrzucony przez Redakcję "Idź Pod Prąd")