W grudniowym numerze miesięcznika „Mówią wieki” ukazał się mój tekst. Pomieszczam go poniżej, a wszystkich zapraszam i tak do zakupu tegoż numeru. Warto.
Książęta ze Sławuty
Dziś nikt nie jest w stanie należycie ocenić ani wagi wydarzeń, które tu opiszemy, ani wrażenia jakie opowieść o nich wywoływała w obcokrajowcach świadomych relacji polsko-rosyjskich na przestrzeni XIX stulecia. Historia ta publikowana wielokrotnie i wielokrotnie przekłamywana na rozmaite sposoby, służyła zwykle za przykład tego jak głębokie i złożone były to relacje.
Ja sam po raz pierwszy przeczytałem o książętach ze Sławuty we wspomnieniach Karla Gustafa Mannerheima, prezydenta Finlandii, a wcześniej adiutanta cara Mikołaja, służącego w Korpusie Paziów. Mannerheim służył w czasie I wojny światowej w Polsce, bronił w roku 1914 linii Wisły na południe od Dęblina. Bywał w domach ziemian i pałacach magnatów. Tam właśnie usłyszał historię księcia Romana Stanisława Sanguszki i jego bratanka Romana Damiana. Powtórzył ja, mocno zniekształcając i zlewając dwie postacie w jedną, właśnie w swoich wspomnieniach.
Zanim opowiemy ją sami przyjrzyjmy się jak opisuje dzieje Sałwuty i sławuckiej zbrodni Zofia Kossak w „Pożodze”. Pisarka, mieszkając w niedalekich Antoninach, oczekiwała wraz z innymi przedstawicielami odchodzącej w przeszłość klasy ziemian i wielkich posiadaczy, że sławucki mord skłoni mocarstwa do bezpośredniej interwencji wojskowej na Wołyniu. Dziś, po upływie prawie stu lat, po wojnie obronnej 1939 roku i 70 latach komunizmu może nas razić naiwność wielkiej pisarki, ale wtedy takie przekonania nie były odosobnione. Zaskoczeniem było to, że stacjonujący w pobliżu żołnierze niemieccy, cesarscy, reprezentujący monarchię z Bożej, jakby nie było, łaski, nie uczynili nic, by Sławutę obronić, a jej właściciela pomścić lub choćby tylko schwytać sprawców i pozwolić ich osądzić.
Zacznijmy jednak od początku. W bitwie pod Łysobykami do niewoli rosyjskiej dostaje się młody, dziewiętnastoletni zaledwie dziedzic ogromnej fortuny Sanguszków książę Roman Stanisław. Jest rok 1831, a bitwa ta to jedno z szeregu zaniechań i złych taktycznych rozwiązań jakie podjęli w tym roku powstańczy generałowie. Rok 1831 to rok, kiedy ludzie szlachetnie urodzeni traktują się jeszcze z należytym szacunkiem i powagą, to rok, być może jeden z ostatnich kiedy nikt nie drwi z rycerskich tradycji i rycerskiej praktyki w relacjach pomiędzy wrogami. Nie drwi z nich także młody jeniec, którego żandarmi odstawiają do Kijowa, wprost z pola bitwy. Mannerheim, w swoich wspomnieniach, w ogóle nie wspomina o Kijowie. Według podawanej przez niego legendy księcia wywieziono wprost do Petersburga i osadzono w twierdzy Pietropawłowskiej. To nieprawda, a możemy ją zweryfikować biorąc do ręki pamiętniki księżnej Klementyny Sanguszkowej, wydane w roku 1927 i od tamtej pory nie wznawiane.
Księżna nie ukrywa rozpaczy, w jaką wtrąciła ją wiadomość o pojmaniu najmłodszego syna. Właściwie cała ta niewielka książeczka poświęcona jest jej staraniom o uzyskanie łaski dla Romana Stanisława. Księżna korzystając ze swoich rozlicznych koneksji dotarła do cesarskiej małżonki, a nie do samego imperatora jak pisze Mannerheim i wybłagała łaskę. Łaska polegała na tym, że książę Roman Stanisław miał złożyć swój podpis pod zredagowanym wcześniej listem będącym samokrytyką jego własnej postawy. Książę, jak podaje Mannerheim przeczytawszy ten list, skreślił znajdujące się tam słowa; w wyniku młodzieńczej nierozwagi, a tyczące się decyzji wstąpienia w szeregi powstańców i dopisał własną ręką – po dojrzałym namyśle.
List tej treści wręczono Mikołajowi I, który z kolei dopisał tam jedno tylko słowo; piszekom. Była to nieodwołalna decyzja do tym, że Roman Stanisław Sanguszko musi udać się na Syberię. Musi to w dodatku zrobić pieszo, za swoją bezczelność i rezonerstwo, a towarzyszyć mu będą, kryminaliści i zbrodniarze.
Księżna Klementyna pojechała za tą rotą aresztancką, w której szło jej nastoletnie jeszcze przecież dziecko, podsyłając chłopcu pieniądze, by mógł się opłacać strażnikom i współwięźniom. Na całej drodze z Kijowa do Tobolska ludzie czekali na ten dziwny kondukt, chłopi wychodzili na drogi i modlili się patrząc jak książę, kniaź litewski, pan tysięcy dusz, idzie zakuty w łańcuchy na Sybir jak pierwszy lepszy drab i zbrodniarz. Modlitwy na jego widok same cisnęły się chłopom na usta i mało kto pozwalał sobie na drwiny.
Najciekawsze fragmenty pamiętników księżnej Klementyny dotyczą relacji księcia ze współwięźniami. Oto okazuje się, że ci wszyscy katorżnicy strzegli młodego Sanguszki i jego pieniędzy jak oka w głowie. Kazali mu spać, a sami trzymali przy nim warty. Dlaczego? Z obawy przez łapczywością strażników. Doszło nawet do tego, że zagrozili konwojentom śmiercią gdzieś w stepie jeśliby próbowali Sanguszkę obrabować lub zabić.
Zesłanie młodego księcia zamienione zostało wkrótce na służbę wojskową w Pierwszym Liniowym Syberyjskim Pułku Piechoty. Sanguszko służył jako szeregowiec, ale jego zdolności i koneksje rodziny wypchnęły go w końcu wyżej. Przeniesiono go na Kaukaz gdzie służył już w kawalerii i walczył z Czeczenami. Tam miał wypadek, po którym nie wrócił nigdy do zdrowia. Potłuczony, z poważną kontuzją nogi i głowy został przez Aleksandra II uwolniony. Car podarował księciu także swój własny portret, który ten zawiesił na honorowym miejscu w swoim zamkowym gabinecie. Książę Roman Stanisław Sanguszko, „Sybirak” jak go nazywano, mieszkał do końca życia w swoim sławuckim zamku, zajmował się nowoczesnymi metodami uprawy ziemi i bibliofilstwem. Nie uczestniczył w spiskach. Zmarł w roku 1881.
Wydarzenia, które tak strasznie wzburzyły Zofię Kossak oraz wszystkich mieszkańców Wołynia rozegrały się w sławuckim zamku 1 listopada roku 1917. Dobrami zarządzał wtedy bratanek Romana Stanisława Sanguszki, książę Roman Damian. Pozostawił on po stryju wielki portret cara Aleksandra na ścianie gabinetu i jak wszyscy jego przodkowie kultywował tradycje patriotyczne. Interesowała go ziemia i książki, a także konie. Sławuta bowiem od dawna słynęła z koni, stąd pochodził przecież najsłynniejszy wierzchowiec polski doby napoleońskiej – Szum – należący do księcia Józefa Poniatowskiego. W listopadzie 1917 książę Roman Damian był już starszym panem, miał ponad sześćdziesiąt lat. Jego śmierć, która nastąpiła w tak niezwykły okolicznościach, wśród buntu chłopów i żołnierzy, żywo przypominającego czasy wprost sienkiewiczowskie, była dla polskiego ziemiaństwa i dla tradycji rycerskiej na kresach ostatnim akordem dawnej pieśni.
Zamek sławucki został otoczony przez pijanych żołnierzy z 263 zapasowego pułku piechoty. Rozpoczęła się grabież, której nikt nie potrafił, a pewnie i nie chciał zapobiec. Niszczono zbiory monet, obrazów, bibliotekę, meble. Pokój, po pokoju, budynek pod budynku. W końcu pijani żołnierze trafili do gabinetu księcia. Starzec przywitał ich, a oni zażądali odeń, by ściągnął własnoręcznie ze ściany zawieszony tam przez jego stryja „Sybiraka” portret cara. Książę odmówił, a żołnierze zabili go na miejscu. Ponoć bagnetami, choć istnieje także wersja mówiąca jakoby Roman Damian Sanguszko został zastrzelony.
Oburzenie ludzi, którzy stanowili ówczesne elity, było wielkie, ale okoliczności nie dawały żadnych nadziei na ukaranie sprawców. Rozpoczynała się rewolucja. Szło nowe. Młody Roman Stanisław, wędrujący na Syberię piechotą, chroniony przez przestępców przez łapczywością konwojentów, niczym świętość jakaś i jego Stryj starzec zabity przez zbuntowane wojsko cara – te dwie postaci zamykają ostatni rozdział epoki rycerskiej. Dla ludzi żyjących na kresach jasne było, że po morderstwie dokonanym w Sławucie nic już nie będzie takie samo i nie ma powrotu do dawnych czasów, kiedy więzień mógł skreślać całe zdania w liście do miłościwie panującego władcy.
Gabriel Maciejewski. Www.coryllus.pl
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy