Bez kategorii
Like

Co zrobieś, wolny Polaku, by 82% nie zmieniło się w 28%?

10/04/2012
457 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

Może jakby każdy z nas zrobił, co do niego należało, to dzisiaj Lech Kaczyński kojarzyłby się z czymś więcej, niż partia jego brata.

0


 

Jest jakiś pożytek z nieszczęsnego wywiadu Adama Bielana dla „Newsweeka” – wszyscy mogli się wreszcie dowiedzieć, że pierwszym, który podjął starania o pochówek Lecha i Marii Kaczyńskich na Wawelu, był Paweł Kowal. Dedykuję tę informację wszystkim tym, którzy odmawiają politykom innym, niż pozostającym dziś w PiS, prawa do bycia dumnymi z tego, czego dokonali po 10 kwietnia. Ja zrobiłem dwie rzeczy – po pierwsze, we współpracy z Krzysztofem Liskiem i Sławomirem Nitrasem (jakby ktoś nie wiedział, to obaj są z PO) doprowadziłem w maju 2010 roku do przyjęcia przez Delegację Parlamentu Europejskiego ds. Relacji z Rosją, deklaracji upamiętniającej tamto tragiczne wydarzenie. W deklaracji tej znalazło się, po raz pierwszy w jakimkolwiek oficjalnym dokumencie unijnym, określenie Katynia, jak „zbrodni wojennej o charakterze ludobójstwa”. Po drugie, zorganizowałem konkurs młodych zespołów hip-hopowych na temat tragedii smoleńskiej. Pokłosiem tego konkursu był koncert w Katowicach oraz wydanie płyty w kilkudziesięciotysięcznym nakładzie. Utworów można posłuchać na stronie

http://hiphopokatyniu.pl/

a po płytkę można się zgłosić do mojego biura w Katowicach na ul. Warszawskiej.

Jestem ciekaw, ile ze swojej strony zrobił każdy, kto dziś odczuwa moralne prawo do oskarżania  mojego środowiska politycznego o „zdradę”? Ale nie chodzi o peregrynowanie  na msze, trzymanie pochodni i wypisywanie pod blogami bluzgów. Co zrobiłeś, obrońco prawdy, dla upamiętnienia tamtej tragedii – prócz tego, że plujesz na każdego, kto nie głosuje na PiS? Co, przez dwa lata od tamtego dramatu, konkretnego zrobiłeś dla zachowania pamięci owych 96 osób, oprócz poniżania każdego, kogo nie uznałeś w swojej doskonałości za wystarczająco wolnego Polaka?

Piszę to w chwili, gdy Jarosław Kaczyński już jawnie i otwarcie mówi o zamachu i o tym, że prezydent został zamordowany. To jakościowa zmiana – dotychczas jedynie to sugerował, mrugał okiem, dawał do zrozumienia. Coś się zmieniło i od trzech tygodni już jasno formułuje zarzuty o morderstwo i zamach. Może zespół A. Macierewicza doszedł ostatecznie do takich konkluzji, może jest to jakoś opłacalne politycznie, a może po prostu prezes zaczął głośno mówić to, z czego dotychczas zwierzał się jedynie w gronie najbliższych współpracowników.

Po drugiej stronie mamy zadowolonych z siebie przedstawicieli obozu rządzącego, którzy twierdzą, że państwo zdało egzamin, że sprawa jest załatwiona, raporty napisane, wnioski wyciągnięte. Jakby – mówiąc porównaniem W. Cimoszewicza – chodziło o włamanie do garażu na Grochowie. Dziarskie miny państwowych oficjeli rażą, ich buńczuczny głos irytuje, zadowolenie rysujące się na ich twarzach smuci. Nie tak powinni wyglądać ci, którym – w wielu przypadkach – władza wpadła w ręce w wyniku tamtej katastrofy, lub dzisiaj mogą czuć się pewniej w swoich ministerialnych fotelach, bo ich konkurenci zginęli, a główny opozycjonista jest zdolny już tylko do żądania pomsty za zamordowanie brata.

Dzisiaj pamięć o Lechu Kaczyńskim jest prostą konsekwencją politycznych sympatii – głosujesz na PiS, dobrze oceniasz zmarłego prezydenta; głosujesz na kogoś innego – uznajesz go za prezydenta słabego. A tak nie musiało być – pamiętam pewien sondaż, przeprowadzony krótko po 10 kwietnia: 82% respondentów oceniło wówczas L. Kaczyńskiego pozytywnie (zapamiętałem to, bo przed tragedią ten wynik wynosił 28% i to „czeskie” przestawienie cyfr zapadło mi w pamięć). Czy tak wysokie poparcie mogło utrzymać się dłużej? Nie, tak wysokie nie, ale uważam, że Lech Kaczyński mógł być wciąż oceniany pozytywnie przez ponad połowę Polaków i być dla nas wszystkich symbolem nowoczesnego patriotyzmu. Tak się jednak nie stało – po pierwsze, do ataku na niego ruszyli wszyscy ci, którzy już kilka dni po jego śmierci, przypomnieli sobie o swojej do niego nienawiści. A po drugie – to Jarosław Kaczyński bardzo się starał, by nikt poza nim, nie mógł się przyznawać do jakiejś więzi ze zmarłym prezydentem. Pamiętam to doskonale, bo przecież nasze środowisko polityczne tak właśnie chciało go traktować – ale spotkaliśmy się z jazgotem, który określał nas jako „zdrajców”, i jako jedynego depozytariusza dziedzictwa Lecha, wskazywał jego żyjącego brata. Efekt mamy dzisiaj – sympatię wobec zmarłego prezydenta deklarują już tylko zwolennicy PiS. I tylko oni. Prezes skutecznie zadbał o to, żeby Lech Kaczyński mógł być tylko na sztandarach jego partii. Dopiął swego – ale za cenę powrotu niechęci do jego brata u większości Polaków.

Może jakby każdy z nas zrobił, co do niego należało – ktoś umieścił Lecha na Wawelu, ktoś zrobił o nim koncert, ktoś inny upamiętnił go tablicą, a jeszcze ktoś inny stworzył muzeum – to dzisiaj Lech Kaczyński kojarzyłby się z czymś więcej, niż partia jego brata. Ale zbyt wielu osobom – w tym także prezesowi PiS – zależało na tym, by stało się inaczej. I trzeba powiedzieć tym wszystkim, którzy się o to tak bardzo starali – udało się wam, zwyciężyliście. Ale nie oczekujcie gratulacji.   

0

Marek Migalski

283 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758